Gorszej reklamy nie można sobie wyobrazić. Współzałożyciel Ubera na gwałt wyprzedaje akcje
Współzałożyciel Ubera i jego były CEO Travis Kalanick pozbył się już niemal wszystkich udziałów w Uberze. Zarobił na tym miliardy dolarów, wywołując przy okazji falę spekulacji. Czy jedna z najważniejszych osób w firmie straciła wiarę w zapowiadany podbój świata?
JD Lasica/flickr.com/CC BY SA 2.0
Wycena Ubera, tak samo zresztą jak wielu innych startupów, związana jest nie tyle z jego wartością, ile perspektywami na przyszłość. Spółka czaruje więc inwestorów, pokazuje postępy prac nad autonomicznym samochodem, opowiada o rozwoju Uber Eats, zaprasza na przejażdżki helikopterami i łodziami podwodnymi. Cały czas podkreśla też wagę wzrostu skali biznesu.
Problem w tym, że jednocześnie kwartał w kwartał wykazuje stratę. Od początku swojej historii tylko raz udało mu się wykazać zysk netto na koniec roku. Co było nieco mylące, bo Uber zawdzięczał go w głównej mierze sprzedaży nieruchomości w Azji Płd-Wsch. Co w skrócie oznacza, że najpierw za pieniądze inwestorów kupił posiadłości, by potem je upłynnić i odtrąbić sukces.
Były szef Ubera zbiera na nowy projekt
Trudno się więc dziwić, że wiele osób patrzy na twórców aplikacji z podejrzliwością. Historia zna wiele przypadków, w których spółki były wprowadzane na giełdę po to, by akcjonariusze mogli spieniężyć swoje udziały, a następnie ulotnić się z firmy, zostawiając nowych udziałowców z bezwartościowymi świstkami papieru.
Przypadek Kalanicka nie jest taki prosty. Były CEO Ubera wyleciał ze spółki przez oskarżenia o wprowadzenie toksycznej kultury pracy i kłótnię z kierowcą, która została potem opublikowana w sieci.
Dzisiaj kontrowersyjnego przedsiębiorcę pochłaniają już inne biznesy. Na początku 2018 r. (a więc jeszcze na długo przed IPO) sprzedał część udziałów funduszowi inwestycyjnemu Softbank za 2,4 mld dol. Pozwoliło mu to na sfinansowanie ekspansji swojego nowego startupu CloudKitchens.
Idea, która stoi za jego powstaniem, odpowiada zmianie naszych gastronomicznych zwyczajów. Klienci coraz częściej zamawiają jedzenie na wynos, co sprawia, że utrzymywanie restauracji w dobrych punktach staje się coraz mniej opłacalne. W tym momencie z pomocą przychodzi właśnie CloudKitchens, które wynajmuje przedsiębiorcom kuchnie na obrzeżach miast.
Nie trzeba być wyjątkowo przenikliwym, że ten model działania jest kompatybilny z bardzo dynamicznie rosnącą usługą Ubera, jaką jest UberEats.
O ile tamta inwestycja była jednak zrozumiała, o tyle ostatnie działania Kalanicka rodzą wiele pytań. CloudKitchens dostał finansowanie z Arabii Saudyjskiej na poziomie 400 mln dol. Drobne z kieszeni byłego szefa Ubera już go nie zbawią. Mimo to Kalanick kontynuuje wyprzedaż. Niedawno sprzedał akcje za kolejne 383 mln dol. W momencie IPO miał 6 proc. udziałów, dzisiaj został z 0,5 proc., wartymi jakieś 250 mln dol.
Paniki na giełdzie jednak nie ma. Inny współzałożyciel, Garrett Camp, sprzedał wprawdzie w listopadzie akcje za 20 mln dolarów, ale wciąż trzyma w spółce przeszło 2 mld dolarów. Prezes Dara Khosrowshahi dokupił niedawno udziały za 6 mln.
Sytuacja Ubera
Uber w tym czasie wciąż szuka pomysłu na zarobienie pieniędzy. Od momentu debiutu giełdowego wartość akcji spadła z 43 do 30 dolarów i nie widać szans, by kiepska tendencja nagle się odwróciła.
Przy obecnym tempie przepalania pieniędzy Uber ma jeszcze środki na pięć kwartałów działalności. Platforma traci dzisiaj na rozwoju Uber Eats (316 mln na minusie w 3 miesiące, rozbudowanej centrali (623 mln kwartalnie) i badaniach nad samojeżdżącymi samochodami (kolejne 120 mln).
Straty rekompensuje w pewnym stopniu usługa przewozu, bo tu w ostatnim kwartale Uber wyszedł 631 mln dol. na plus. Problem w tym, że dobra passa może się za moment skończyć. Wiele wskazuje na to, że spółka straci licencję na działalność w Londynie (jeden z głównych rynków), a niemiecki sąd chce zakazać mu działalności w siedmiu miejscowych miastach.
Ciosem w przychody Ubera będzie też bez wątpienia wprowadzenie w Polsce lex Uber od 1 stycznia 2020 r. Wciąż nie wiadomo również, jak zakończą się rozmowy między Uberem a stanem Kalifornia. Od nowego roku wchodzi tam nowe prawo pracy, które zaostrza kryteria klasyfikacji pracownika jako niezależnego wykonawcy. Może się więc okazać, że startup będzie musiał zatrudnić wszystkich swoich kierowców na umowach o pracę z prawem do ubezpieczenia.
Kalanick jak Jobs?
Zachodnie media porównują ruch Kalanicka do tego, co zrobił Steve Jobs w połowie lat 80. Twórca potęgi Apple’a pozbył się praktycznie wszystkich akcji jabłuszka tuż po tym, jak został zmuszony przez zarząd do odejścia z firmy. Zostawił sobie wówczas tylko jeden udział, który pozwalał mu brać udział w corocznych firmowych spotkaniach.
Porównanie obu panów idzie zresztą dalej. Pieniądze uzyskane ze sprzedaży akcji Jobs ulokował w mało znanym studiu filmowym Pixar, za które zapłacił LucasFilm 5 mln dol. W 2006 r. przedsiębiorca sprzedał Pixar Disneyowi za 7,4 mld dol., a w ramach transakcji dostał jeszcze 8 proc. udziałów w spółce założonej przez pana Waltera. A te są warte kolejnych kilkanaście miliardów.
Pojawiają się sugestie, że Kalanick zamierza przejść podobną drogę. Problem w tym, że od momentu debiutu na giełdzie kurs Ubera leci w dół. Jeżeli w takim momencie współzałożyciel startupu hurtem wyprzedaje akcje, to inwestorzy mogą odczytać ten gest jednoznacznie – w swoje dziecko nie wierzy już nawet jego ojciec.