Tak się kończą szarże populistów. Nie żal mi kumpla Putina, ale Polska może skończyć tak samo
Powyborcza deklaracja Victora Orbana, że czas skończyć szastaniem kasą może zaskoczyła Węgrów, ale nie ekonomistów. Warto spojrzeć na to, co dzieje się nad Dunajem. W Polsce niedługo możemy mieć podobny problem. Jeśli nie wierzycie, to zastanówcie się, skąd pomysł, by wydatki na obronność wyłączyć z konstytucyjnego limitu zadłużenia. No i plotki o wcześniejszych wyborach.
Przedwyborcze szaleństwa Victora Orbana będą prawdopodobnie kosztowały Węgrów kilka lat wyrzeczeń. Dziurę w budżecie po wprowadzeniu ulg i obniżek podatków, podwyższeniu emerytur i wynagrodzeń (wygląda znajomo, prawda? no właśnie) ekonomiści wycenili na 5,35 mld dolarów.
W 2021 r. wzrost gospodarczy nad Dunajem przekroczył 7 proc., ale już w 2022 r. jego dynamika według szacunków Fitcha będzie ponad trzy razy niższa i wyniesie 2,3 proc., a to oznacza, że środków do wydawania będzie w budżecie mniej niż w ostatnich latach.
Deklaracje Orbana o rezygnacji z prowadzenia hojnej polityki wspierania obywateli, niewiele zmienią. Już teraz Węgrzy muszą się zmierzyć z rosnącymi stopami procentowymi, szalejącymi cenami, zwłaszcza energii, oraz dwoma nowymi wyzwaniami: wojną w Ukrainie i groźbą odcięcia od pieniędzy z UE.
Oznacza to, że od przyszłorocznego PKB na poziomie 3,8 proc. należałoby odjąć 1,5 proc.
Orban chciałby obniżyć dług, ale jak to zrobić bez euro z UE?
W swojej analizie sprzed kilku tygodni, a więc jeszcze przed zapowiedzią uruchomienia procedury praworządności przez UE, Fitch szacował, że utrzymanie deficytu poniżej zaplanowanych przez Węgry 5 proc. PKB będzie trudnym zadaniem.
To nieodosobniony głos. Inne agencje również wytykają Węgrom rosnące zadłużenie, dodatkowo ostrzegając przed skutkami odcięcia od środków UE. Jeszcze przed wybuchem wojny w Ukrainie Standard & Poor's zapowiedział, że stabilna perspektywa dla ratingu kredytowego Węgier wynika z prognoz solidnego wzrostu gospodarczego, wspieranego przez fundusze UE.
W samych Węgrzech nie brakuje głosów, że w obliczu wojny zamiast zapowiedzianych przez rząd 4,9 proc. PKB dług publiczny przekroczy powyżej 7 proc. A to rodzi kolejne problemy.
Podnosząc stopy procentowe o 100 punktów bazowych, węgierski bank centralny zaznaczył, że wojna w Ukrainie obniży PKB o 0,6 proc., a jeśli konflikt będzie trwał dłużej jego koszt dla węgierskiej gospodarki może wzrosnąć do 1,6 proc.
Do końca lutego węgierski deficyt sięgnął 1,6 bln forintów, połowę tego, co rząd zaplanował na cały 2022 r. – bez uwzględnienia wpływu wojny w Ukrainie na gospodarkę.
Po wyborach do Sejmu Polacy usłyszą to samo Węgrzy
Polska ma nie mniejsze problemy niż Węgry, a może nawet większe, biorąc pod uwagę liczbę Ukraińców, którym Polacy dali schronienie.
Ale jeśli ktoś się łudził, że sytuacja na Wschodzie i umizgi Orbana do Putina zmienią politykę polskiego rządu, to się przeliczył. Dalej tracimy pieniądze na bezmyślnych sporach o Turów i sądy, i nadal o miliardach z KPO możemy sobie pomarzyć. I to wszystko w czasie, kiedy unijnego wsparcia potrzebujemy jak nigdy dotychczas.
Jeśli chodzi o gospodarkę, jesteśmy w podobnej sytuacji, jak Węgrzy. Fitch obniżył prognozę wzrostu PKB Polski w 2022 r. do 3,3 proc. z 4,3 proc., a w 2023 r. do 3,3 proc. z 3,5 proc.
Co chce zrobić Zjednoczona Prawica? Znieść konstytucyjny limit zadłużenia, rzekomo ze względu na zwiększone wydatki na obronność. Być może. Ale jeśli potwierdzą się plotki, że wybory do parlamentu zostaną rozpisane wcześniej niż w 2023 r. , to będzie znak, że z państwową kasą nie jest dobrze. Wtedy po ogłoszeniu wyników bez względu na to, komu przyjdzie utworzyć rząd, Polacy usłyszą to samo, co Węgrzy od Orbana.