Kolejne ataki na rafinerie Saudów? Strach pomyśleć, co nas czeka na stacjach benzynowych
Atakujące rafinerie drony to pierwsza odsłona tej batalii, ale raczej nie ostatnia. W poniedziałek na rynkach wybuchła panika nieoglądana na rynkach od blisko 30 lat. Co się będzie działo, jeśli do dojdzie do kolejnych nalotów?
Fot. Król Arabii Saudyjskiej Salman bin Abdulaziz Al Saud (Kremlin.ru)
Chociaż prawie cały świat uważa, że za atakiem dronów na saudyjskie rafinerie, który wywołał panikę na giełdach i wywindował ceny ropy, stoi Iran, to od początku tej paliwowej afery uwagę na sobie próbuje jak może skupić rebeliancki ruch Huti, który - jak twierdzą jego reprezentanci - bezzałogowce wycelowane w rafinerie miał wypuścić z Jemenu.
Choć wszystko wskazuje, że agresja była inspirowana przez Iran, a Arabia Saudyjska przekonuje, że drony wypuszczono z terenów granicznych między Irakiem a Iranem - Huti znowu chcą grać pierwsze skrzypce. Próbują przekonać, że drony były ich zemstą za atak z 1 września, kierowany przez Saudów, w którym zginęły co najmniej 52 osoby.
Huti ogłosili za pośrednictwem Twittera, że saudyjskie instalacje naftowe ciągle pozostają na ich celowniku i że kolejny atak może nastąpić „w każdej chwili”.
Atak dronów na światową gospodarkę
Nawet nie zapowiedzi kolejnych rebelianckich nalotów, a raczej skuteczność i precyzja ataku na dwie duże saudyjskie rafinerie nakazuje analitykom wyjątkową ostrożność, co do przewidywania jak w najbliższej przyszłości kształtować będzie się rynek paliw. Ale też, jaki będzie miało to wpływ na całą, światową gospodarkę.
Stąd pojawiające się głosy, że nawet jak Saudom uda się do końca miesiąca wrócić do wcześniejszych poziomów produkcji, co zapowiada tamtejszy minister energii, to ten atak dronów pozostawi stały ślad na rynku. I w Polsce czwórki z przodu przy cenach na stacjach paliw mamy nie zobaczyć przez to jeszcze długo. Lepiej przyzwyczajać się do piątki, a nawet szóstki.
Tu wcale nie chodzi ceny ropy
Wojna podkręcona przez atak dronów o wpływy na rynku paliw nie dotyczy cen paliw na stacjach w Polsce, czy w innym kraju. To potyczka na zdecydowanie wyższych poziomach, gdzie w tle nie brakuje miliardowych kontraktów na dostawę broni i wreszcie gospodarczej hegemonii.
W pierwszej czwórce krajów z największym wydobyciem ropy mamy Stany Zjednoczone, Rosję, Arabię Saudyjską i Irak. Pierwszą dziesiątkę z kolei zamyka Iran, którego produkcja przez nałożone sankcje ma być najniższa od 30 lat. Nie jest tajemnicą, że USA i Saudów łączą dekady wspólnych interesów. Dość powiedzieć, że na świecie nikt tak chętnie nie kupuje amerykańskiego sprzętu wojskowego, jak właśnie Arabia Saudyjska.
Precyzyjnie zaplanowany atak dronów na saudyjskie rafinerie uderzył więc mocno w układ z Amerykanami. Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, żeby zrozumieć, że tym samym zyskują inni producenci ropy. Stąd prześmiewczy ton Władymira Putina, który na konferencji prasowej, w obecności dyplomatów z Iranu, miał proponować Saudom lepszą obronę przeciwlotniczą. Wbijając tym samym kolejną szpile w Trumpa. Rosyjska propozycja bardzo zresztą rozbawiła reprezentantów irańskiego rządu.
Atak na saudyjskie rafinerie wywoła wojnę na Bliskim Wschodzie?
W tej rozgrywce rzecz jasna uczestniczy amerykański prezydent, któremu po serii zagranicznych wpadek (wojna handlowa z Chinami, presja na Niemcy, niby-negocjacje z Koreą Płd. czy propozycja zakupu Grenlandii) przydałby się jakiś prawdziwy sukces na arenie międzynarodowej. Dzięki niemu łatwiej byłoby mu przedstawiać się jako prawdziwy mąż stanu na czas walki o reelekcję, która już niebawem.
Niestety, prezydent USA do osiągnięcia tego celu używa instrumentów, do których sam międzynarodową społeczność zdążył przyzwyczaić. Kontrowersyjne i buńczuczne ćwierknięcia na Twitterze już mało kogo szokują. Ot, taki folklor rodem z USA. Ale Trump uparcie idzie w tę stronę i znowu wyraził swoje zdanie za pomocą social mediów. Tym razem uwagę na sobie skupił zapowiedzią działań wojennych wymierzonych przeciwko Iranowi.
Ataki na saudyjskie rafinerie? Iran zaprzecza
Trump z jednej strony krzyczy, ale z drugiej - już nie w świetle fleszy - próbuje głaskać. Nie inaczej jest też teraz. Po słowach o odbezpieczonej i wycelowanej broni przyszedł czas już na lżejsze mechanizmy. Za chwilę Trump ma przedstawić nowy typ sankcji, jakimi chce uderzyć w Iran. Wojna zaś już jest tylko jedną z możliwych opcji.
Być może taka postawa amerykańskiego prezydenta wpływa na jego popularność, ale jak już to tylko na rodzimym podwórku. Na międzynarodowej arenie takie puszenie się już na nikim nie robi wrażenia.
Gdyby było inaczej, doskonałą okazję do zażegnania konfliktu - ale nie dla oczu opinii publicznej ale dla prawdziwego efektu - byłoby najbliższe Zgromadzenie Ogólne ONZ w Nowym Jorku. Ale nic takiego nie będzie miało miejsca, co jasno do zrozumienia dał rzecznik MSZ Iranu Abbas Musawi, który przy okazji ponownie bardzo zdecydowanie zaprzeczył, jakoby Iran miał jakikolwiek związek z ostatnim atakiem na dwie saudyjskie rafinerie.
W tej rozgrywce cena benzyny nie jest taka ważna
Batalia toczy się o wpływy polityczne i handlowe. To, że będziemy musieli głębiej sięgać do kieszeni, nie za bardzo kogokolwiek rusza. Zwłaszcza że za baryłkę ropy nie tak dawno przyszło płacić prawie dwa razy tyle co teraz - i to biorąc pod uwagę już cenę wywindowaną atakami na saudyjskie rafinerie.
Obecnie po ostrym wystrzeleniu w górę cena ropy nieco wyhamowała i zatrzymała się na poziomie poniżej 65 dolarów za baryłkę. Owszem, można z utęsknieniem wypatrywać warunków sprzed 3 lat, kiedy nadwyżka ropy na rynku po 14 miesiącach spadków zatrzymała się na poziomie 43 dolarów za baryłkę. Ale zwłaszcza dzisiaj, kiedy cena ropy raczej będzie rosnąć, dobrze jest wspomnieć 2008 r. Wtedy rosło zapotrzebowanie na ropę i tym samym jej cena wyniosła ponad 108 dolarów za baryłkę. Albo w 2011 r., kiedy „arabska wiosna" spowodowała, że za baryłkę trzeba było zapłacić przeszło 118 dolarów, czyli prawie dwa razy więcej niż dzisiaj.