Zabierzmy miliarderom 0,5 proc. bogactwa. To rozwiąże problemy dużej części naszego globu
Nierówności ekonomiczne są stare jak świat. Były, są i będą. Problem pojawia się, gdy rozwarstwienie zaczyna przybierać karykaturalne rozmiary, a taki właśnie obraz naszej rzeczywistości wyłania się z najnowszego raportu Oxfam. Można byłoby napisać, że smaczek goni w nim smaczek, gdyby nie to, że po lekturze zostanie nam co najwyżej posmak goryczy.
Fot: Flickr/Steve Jurvetson (CC BY 2.0)
Nierówności ekonomiczne wyrwały się spod kontroli – twierdzi gorzko Oxfam. Z jednej strony mamy całą masę ludzi żyjących za mniej niż 5,5 dolara dziennie. Z drugiej stoi wąska elita, którą twórcy raportu określają jako „niewyobrażalnie bogatą”.
Ta opływająca w luksusy garstka globalnego społeczeństwa to dzisiaj dokładnie 2153 miliarderów. Ich majątek przewyższa stan posiadania 4,6 mld najuboższej części świata.
Raport Oxfam opływa wręcz w tego typu smutne ciekawostki. Spójrzmy dalej – 1 proc. najbogatszych posiada tyle, co 6,9 mld ludzkości. Żeby zobrazować to jeszcze dosadniej, dodajmy, ile czasu zajęłoby gromadzenie środków porównywalnych z majątkiem Jeffa Bezosa czy Billa Gatesa.
Jeżeli oszczędzałbyś 10 tys. dol. dziennie od czasów budowy piramid w Egipcie, doszedłbyś do 1/5 średniej fortuny 5 najbogatszych ludzi na świecie
– podkreśla organizacja
Nierówności mają płeć
Dużo miejsca Oxfam poświęca kobietom. Według wyliczeń łączna wartość nieodpłatnej opiekuńczej pracy kobiet wynosi co najmniej 10,8 biliona dolarów rocznie. To trzy razy więcej niż wartość światowego sektora technologicznego.
To oczywiste, że nieodpłatna praca napędza seksistowski system gospodarczy, który zabiera większości i wkłada pieniądze do kieszeni niewielu
– czytamy w raporcie.
Także tu statystyki pozostają nieubłagane. 22 najbogatszych mężczyzn posiada dzisiaj więcej niż wszystkie kobiety w Afryce razem wzięte.
Świat staje się coraz bogatszy
Patrząc na poziom życia, nasza wielka globalna wioska staje się teoretycznie coraz przyjemniejszym miejscem. Ot, chociażby Polska. Jeszcze w XIX wieku na egzystencję na poziomie przysłowiowego Kowalskiego stać było wąską elitę. Ba, jeszcze w czasach międzywojnia prawie trzy czwarte naszych rodaków mieszkała na wsi i kisiła się w jednoizbowych, drewnianych chatach. W miastach nie było zresztą dużo lepiej – w Warszawie przeszło milion mieszkańców miało do dyspozycji 250 tys. mieszkań.
Prawdziwy boom, i to nie tylko w naszym kraju (a właściwie u nas z dużym opóźnieniem), nastąpił po II Wojnie Światowej. Jeszcze w latach 50. w skrajnym ubóstwie żyło prawie 75 proc. ludności. Na początku lat 80. Było to już 44 proc. Ponad 30 lat później – w 2015 roku mogliśmy z dumą odtrąbić, że pieniędzy na podstawową egzystencję nie wystarcza już tylko co 10. osobie.
Czytaj także: Certyfikat rezydencji podatkowej. Jak go zdobyć?
Na przestrzeni raptem kilku dekad dokonaliśmy więc niebywałego skoku. Tym większego, że ogólna liczba ludności znacząco poszła w tym czasie w górę. Można więc zapytać: to w czym problem? Z danych wynika, że wszyscy się bogacimy, tyle że ci bogaci, bogacą się trochę szybciej niż reszta. Ale to nie do końca tak.
Na początku zauważmy, że Bank Światowy nieco podkręca sukcesu w walce z ubóstwem za pomocą manipulowania statystykami. Dawny próg 1,02 dolara został zastąpiony przez 1,9 dolara dziennie, eksperci zwracają jednak uwagę, że takie pieniądze mogą nie wystarczyć na utrzymanie się nawet w biedniejszych częściach świata. Nie mówiąc już o krajach rozwiniętych gospodarczo.
Nawet jeżeli oddamy jednak BŚ zasługi w kwestii walki z ubóstwem, to OECD już kilka lat temu ostrzegała, że rosnące nierówności zagrażają wzrostowi gospodarczemu i dobrobytowi. „Niewyobrażalne bogactwo” przechodzi bowiem z pokolenia na pokolenie, utrudniając zaistnienie na rynku osobom z zewnątrz – potencjalnym innowatorom. W ten sposób ograniczana jest konkurencja i spada innowacyjność gospodarki.
Nowa oligarchia z czasem zyskuje w naturalny sposób wpływy polityczne i, co za tym idzie, zaczyna w pośredni sposób kształtować prawo. I tu również chodzi rzecz jasna o to, by konserwować swoja pozycję na rynku, a nie otwierać go na nowe idee.
Zmiany klimatu uderzą w najbiedniejszych
Problemem stają się również coraz częściej wyzwania związane z globalnym ociepleniem. Za kilkadziesiąt lat jedynym w miarę przyjaznym dla ludzi miejscem do życia może być pas rozciągający się od Syberii przez Europę po północne Stany USA i Kanadę. Czyli kraje, które konsumują dzisiaj najwięcej, bogacą się szybciej i wydatnie przyczyniają się do wzrostu ilości gazów cieplarnianych w atmosferze.
Konsekwencje zmian klimatu odczują za to przede wszystkim mieszkańcy tak zwanego Trzeciego Świata. To oni poniosą największe koszty związane z powodziami, pożarami i suszami. I może się okazać, że obecne tempo wzrostu zamożności ich obywateli okaże się w końcowym rozrachunku niedostateczny, by chociaż utrzymać poziom życia.
Ogień trawiący lasy Australii przykuł uwagę opinii publicznej, ale ten jeden z niewielu wysokorozwiniętych krajów Południa poradzi sobie sam. W gorszym położeniu jest np. Bangladesz, który w tym samym czasie znalazł się pod wodą. Takiej nawałnicy miejscowi nie widzieli ponoć od 50 lat.
Przestajemy wierzyć w kapitalizm?
Rosnące nierówności mają jeszcze jedno, ponure oblicze. To erozja zaufania, jakim w ostatnich dziesięcioleciach został obdarzony kapitalizm. A to z jednej strony zwiększa poparcie populistycznych partii politycznych, z drugiej - prowadzi do niepokojów społecznych. Financial Times pisał, że protesty, jakie miały miejsce w Hongkongu zostały wywołane właśnie przez rosnące rozwarstwienie.
Hongkong, z populacją 7,4 mln, jest jednym z najbardziej nierównych społeczeństw na świecie. Jego współczynnik Gini, wynoszący 0,539, jest porównywalny ze współczynnikami z Zambii, Wysp Comoro i Gwatemali
- zauważył FT
W poszukiwaniu recept
Gdzie szukać rozwiązania? Jedno z nich podpowiadają nam sami twórcy raportu.
Dodatkowe opodatkowanie 0,5 proc. majątku najbogatszego 1 proc. w ciągu następnych 10 lat jest równoznaczne z inwestycjami potrzebnymi do stworzenia 117 milionów miejsc pracy w edukacji, opiece zdrowotnej i opiece nad osobami starszymi oraz w innych sektorach
-pisze Oxfam
W skali całego świata te 100 mln może nie wydawać się szczególnie imponującą liczbą. Jeżeli jednak policzymy, że w skrajnym ubóstwie żyje dzisiaj w granicach 700-800 mln osób, wszystko zaczyna wyglądać nieco inaczej.
Nie mam złudzeń, że odczuwalne uderzenie w warstwę najbogatszych ludzi na świecie jest dzisiaj praktycznie niemożliwe. Przypomnijmy sobie chociażby co działo się po wprowadzeniu przez Francois Holland 75 proc. podatku od dochodów powyżej miliona euro. Superpodatek zniknął z Francji tak szybko, jak się pojawił. Milionerzy masowo zaczęli uciekać z rezydencją podatkową do sąsiedniej Belgii. Wyższe daniny uderzyły łącznie w 1000 osób, a dodatkowy wpływy do budżetu wyniosły… 420 mln euro.
Warto więc porzucić na bok mrzonki o potężnych transferach socjalnych i zacząć od drobniejszych kroków. Ot, na przykład od tego skromnego 0,5 proc. Na początek to zawsze coś.