Przez podwyżki pensji dla kasjerek z Biedronki Polacy wyjdą na ulicę. Wspomnicie moje słowa
Osoby obsługujące nas w Biedronkach, Lidlach i innych sieciach spożywczych to drażliwy temat. Z jednej strony docenia się ich codzienną pracę, z drugiej wynagrodzenia kasjerów od lat stanowią jakiś magiczny wyznacznik tego, ile powinien zarabiać Kowalski. A ile? No na pewno więcej, bo jak to? Firma płaci mi tyle, ile wyciągają na kasie w Biedrze?
Na miejscu pracodawców drżałbym właśnie ze strachu, brał miesięczne urlopy, wymieniał zamki i gasił światło w gabinecie, żeby można było udawać, że nikogo w nim nie ma. Sieci handlowe ruszyły z falą podwyżek wynagrodzeń, co na polskich pracowników działa jak płachta na byka.
Niemiecka sieć pochwaliła się właśnie, że po serii manifestacji związkowców, zdecydowała się od 1 marca 2022 r. podnieść płace sprzedawcom o 400 zł brutto. Kasjerzy będą mogli teraz wyciągnąć do 4,5 tys. zł minus podatek.
Poza podwyżką wynagrodzenia postanowiliśmy także zwiększyć wysokość bonów świątecznych, jakie pracownicy otrzymują od pracodawcy z okazji Bożego Narodzenia oraz Wielkiejnocy. Zmiana ta dotyczy zdecydowanej większości pracowników
– uzupełniła Małgorzata Ławnik, dyrektor Pionu Personalnego Kaufland Polska.
O podwyżkach milczy na razie inna spółka należąca do Grupy Schwarz, czyli Lidl. Druga dyskontowa siła w Polsce i tak należała do ścisłej czołówki branżowych pracodawców. Kasjerzy na start mogą dostać między 3550 zł brutto do 4350 zł brutto, ale wystarczą dwa lata stażu pracy, by widełki poszły w górę do 3,9 tys. zł brutto-4,8 tys. zł brutto.
Niewykluczone, że Lidl pójdzie jednak drogą Kauflandu. Przyczyną podwyżek płac może być decyzja Biedronki, która po pierwszym stycznia podniosła wynagrodzenia o 200-250 zł brutto miesięcznie. Początkujący sprzedawca dostanie teraz od 3460 zł do 3800 zł brutto, a z trzyletnim doświadczeniem można już liczyć na 3600 zł do 4050 zł brutto.
Ech, zarabiać jak kasjer Biedronki
Z nie do końca wiadomych przyczyn wielu Polakom to przeszkadza. A może nawet nie tyle przeszkadzają same podwyżki, co fakt, że oni sami zarabiają mniej. Bo niby wszyscy szanujemy taki rodzaj pracy, szczególnie w trakcie pandemii...
Ale w sumie to straszna siara zarabiać, tyle co sprzedawca wykładający towar i skanujący produkty na taśmociągu. Słabo opłacane grupy zawodowe uwielbiają powoływać się na wynagrodzenia kasjerów, przekonując pracodawców, że oni przecież nie mogą dostawać mniej.
Przy fali podwyżek z 2018 r. mieliśmy prawdziwy wysyp takich żądań. O pasku wypłaty pań z Biedry czytała w listach od nauczycieli ówczesna minister edukacji Anna Zalewska, a prezes PAP-u skarżył się, że w agencji prasowej zarabia się, cytując dosłownie: mniej niż kasjerka z Biedronki.
Na wynagrodzenia utyskiwał też Zarząd Głównego NSZZ Policjantów.
Nie zgadzamy się na to, żeby osoby narażające zdrowie i życie, pracujące przez cały rok, w nocy, święta itd., były wynagradzane gorzej niż kasjer czy magazynier
– tłumaczył przewodniczący związku Rafał Jankowski.
Lawina pewnie ruszy zresztą dosłownie za chwilę. Po tegorocznych podwyżkach nauczyciele mają zarabiać, w zależności od stopnia - od 3 tys. do 4 tys. zł brutto. Służby mundurowe boją się, że ich 500-złotowe podwyżki zje Polski Ład. A cała reszta Polski ze swoją medianą na poziomie 4,7 tys. zł brutto (dane z października 2020 r., pewnie trochę urosła) zorientuje się, że co poniektóre "panie na kasie" wyciągają miesięcznie wiecej niż statystyczny Polak.
I coś mi się wydaje, że pan Kowalski tego nie zdzierży.