REKLAMA

Pracował zdalnie z Tajlandii przez sześć lat. „Jedną rzecz zrobiłbym dziś inaczej”

- Z jednej strony czułem, że jestem w Tajlandii już trochę na siłę, stoję w miejscu. W biznesie brakowało mi spotkań, coraz trudniej było pozyskać nowych klientów – zaufanie buduje się na spotkaniach twarzą w twarz – mówi Bizblogowi Marcel Płoszczyński, które przez sześć lat wiódł życie cyfrowego nomady. Z Tajlandii prowadził firmę obsługującą klientów w Polsce.

Pracował zdalnie z Tajlandii przez sześć lat.  „Jedną rzecz zrobiłbym dziś inaczej”
REKLAMA

Marcel Płoszczyński prowadzi agencję public relations Lightbe. W czasie, gdy mieszkał w Tajlandii, zwiedził również Malezję, Wietnam, Indonezję, Laos, Koreę Południową, Tajwan i Filipiny, łącząc podróże z pracą zdalną.  Był grudzień 2018 r., kiedy na swoim blogu napisał:

REKLAMA

Zawaliło mi się życie, rzucam wszystko i przeprowadzam się na Filipiny - to już chyba klasyka”. Moja historia jest zupełnie inna. Był taki czas, kiedy chciałem się ewakuować, ale zacisnąłem zęby i przeczekałem. Nie wyleciałem z Polski dlatego, że było mi w niej źle, ani dlatego, że nie przepadam za mroźnymi zimami. Ktoś powiedział, że podróżujemy nie po to, by uciec przed życiem, ale by życie nam nie uciekło. Zapewne nie odkryję nowego świata, ale może stanę się nowszym człowiekiem. A jeśli nie, to przynajmniej będę się dobrze bawił.

 class="wp-image-2589928"

Cyfrowy nomada wraca do kraju. „Stałem w miejscu”

Do kraju wrócił po niemal sześciu latach, w sierpniu tego roku, z przekonaniem, że prowadzenie firmy z zagranicy nie wchodzi dłużej w grę. Kiedy nasycił się widokami, zaczęło mu brakować stabilizacji, życie na walizkach coraz bardziej dawało się we znaki.

Z jednej strony czułem, że jestem w Tajlandii już trochę na siłę, stoję w miejscu. Wielu moich przyjaciół jest w Polsce, tutaj mam rodzinę, mama jest w starszym wieku – chciałem spędzać czas z bliskimi – mówi przedsiębiorca.

Dodaje, że koniec końców model prowadzenia biznesu w całości z zagranicy nie do końca się sprawdził.

Zaczęło mi brakować spotkań. Do tej pory wszystkie nasze zlecenia otrzymywaliśmy dzięki poleceniom klientów, ale taka formuła już się wyczerpała. Poczułem, że przydałoby się spędzić trochę czasu w Polsce. Dziś myślę, że model prowadzenia firmy w kraju z 2-3 miesiącami za granicą będzie najlepszym rozwiązaniem.

Na początku szło całkiem nieźle. Płoszczyński ze swoim wspólnikiem Michałem Jackowskim, pracującym ze Świdnika, dbali o to, żeby spotykać się z klientami najczęściej, jak to jest możliwe. Tyle że online.

Więcej wiadomości na temat podróży można przeczytać poniżej:

Praca z uroczymi plażami w tle

Jesteśmy butikową agencją. W dwójkę udaje się nam skutecznie obsługiwać naszych klientów, a przy niektórych projektach zdarza się, że współpracujemy z freelancerami z całej Polski. To że nie było mnie na miejscu, zupełnie nie przeszkadzało we współpracy z klientami. Za to coraz trudniej było pozyskać tych nowych – zaufanie buduje się na spotkaniach twarzą w twarz. Bardzo ważny jest również networking – mówi Marcel Płoszczyński.

Dodaje, że osoby, które do Azji lecą po raz pierwszy, mogą na początku mieć problem ze zdalną pracą.

 class="wp-image-2589931"

Piękne plaże, krystaliczna woda – jest wiele bodźców, które atakują z każdej strony. Skupienie się na pracy może być wyzwaniem, człowiek ciągle chce być na zewnątrz. Dlatego polecam zacząć od urlopu, podczas którego można nasycić się nowymi miejscami i doświadczeniami, a dopiero później zacząć pracę.

Za co cyfrowi nomadzi kochają ten kraj

Wśród atutów pracy zdalnej z Tajlandii wymienia różnicę czasu.

W Polsce dzień zaczyna się o 5-6 godz. później. Mieszkając w Tajlandii, rano mogłem iść na plażę, siłownię, zjeść obiad, a przy komputerze usiąść ok. 14, gdy w Polsce zaczyna się dzień pracy. Poza tym czas grał na naszą korzyść. Jeśli coś trzeba było zrobić na rano, to w Polsce to rano zaczynało się później. Poza tym miałem dużo czasu na realizowanie własnych planów. Pracowałem intensywnie przez mniej więcej 5 godzin dziennie, bo miałem to szczęście, że wiele rzeczy mogłem delegować. Myślę, że łączenie pracy z podróżami jest możliwe, trzeba tylko dobrej organizacji i dyscypliny – tłumaczy Marcel.

Sam pomysł, by zostać cyfrowym nomadą i zwiedzić Azję chodził mu po głowie od dawna. Wyjechał w połowie grudniu 2018 r., a dwa miesiące później w Udon Thani poznał dziewczynę. W styczniu 2021 r. wzięli ślub, ale związek nie przetrwał próby czasu. 

 class="wp-image-2589934"

W międzyczasie przyszedł COVID, trudniej było wrócić do Polski. Tajlandia stała się moim domem, dopiero po pandemii mogłem pozwiedzać Azję. Życie w Tajlandii jest łatwe i przyjemne, nie tylko ze względu na pogodę, po prostu jest tam wszystko, czego potrzeba. I kosztuje dużo mniej niż w Polsce. Tego nie można powiedzieć na przykład o Filipinach, gdzie jedzenie w moim przekonaniu jest dość słabe, a podróżowanie - mocno utrudnione. Internet nawet w Manili jest kiepski, są miejsca, gdzie z siecią nie połączymy się wcale. Teraz jest trochę lepiej ze względu na uruchomienie Starlink, ale nawet satelity nie pomogą, gdy nieustannie przerywane są dostawy prądu. Z kolei Tajlandię pod tym względem można nazwać rajem na ziemi.

Zdalna praca za granicą. Ile kosztuje życie w Tajlandii

Nic dziwnego, że Tajlandia to stały bywalec rankingów miejsc najchętniej wybieranych przez cyfrowych nomadów. W 2023 r. Bangkok Post szacował, że takich osób jest w Tajlandii ok. 120 tys. Od 1 czerwca tego roku z myślą o obcokrajowcach pracujących zdalnie, kraj wprowadził Destination Thailand Visa (DTV), która pozwala na nieprzerwany pobyt w Tajlandii przez 180 dni (cena takiej wizy to 270 dol.). Po tym czasie pracujący turysta może przedłużyć wizę o drugie tyle. Po roku musi jednak wyjechać i wrócić, ponownie płacąc za wizę. Wcześniej sprawa była bardziej utrudniona, wiza turystyczna zezwalała bowiem na pobyt 60-dniowy. Później – przynajmniej w teorii – cyfrowi nomadzi, mogli przedłużyć ją o kolejne 30 dni, lecz – choćby na jeden dzień – musieli opuścić granice kraju. Nowa wiza skierowana jest do pracowników zdalnych, freelancerów, ale i uczestników kursów.

 class="wp-image-2589943"

Najpierw miałem wizę turystyczną, później przez pewien czas wizę małżeńską, pobyt legalizowałem też przez agencje wizowe – koszt wynosił ok. 5-6 tys. zł rocznie – wspomina Płoszczyński.

A koszty życia? Z jednej strony można wynająć pokój w nieobleganym przez turystów regionie za 3 tys. batów, czyli około 360 zł, można też wynająć apartament w Bangkoku za 70 tys. batów (ok. 8,5 tys. zł).

To są już hardkorowe, nawet na Warszawę, ceny. Wszystko jest kwestią tego, jak bardzo luksusowo chcemy żyć. Chodząc do klubów w Bangkoku, można bardzo szybko przepalić pieniądze. Z drugiej strony można żyć bardzo tanio i jeść w tajskich restauracjach dla lokalsów, płacąc za obiad jedynie siedem złotych. Duża część społeczeństwa tajskiego faktycznie nie zarabia zbyt dużo, jednocześnie jest niewielka grupa Tajów, którzy żyją bardzo luksusowo.

 class="wp-image-2589940"

Sabai-sabai, czyli uważne życie w Tajlandii

Dodaje, że Tajowie kierują się zasadą Sabai-Sabai, którą można przetłumaczyć „wyluzuj”, „ciesz się chwilą”.

W Polsce mamy zupełnie inne podejście do życia, choć to nasze też ma swoje plusy, wszystko jest bardziej zorganizowane i pewne. W Tajlandii tej pewności nie ma – także w sprawach urzędowych i biznesowych. Nie jest zdziwieniem, jeśli co roku składając w urzędzie te same dokumenty, urzędnik poprosi o inne papiery, zależnie od humoru. Nigdy nie wiadomo co i jak przygotować. Albo się uda, albo nie – mówi cyfrowy nomada.

Przyznaje, że po powrocie zaczął bardziej doceniać życie w kraju. Szokiem okazały się jednak ceny, kiedy Płoszczyński wyjeżdżał z kraju „wszystko było tanie”, ale przez sześć lat inflacja zrobiła swoje.

Życie w Warszawie jest całkiem przyjemne – ocenia, dodając, że przez najbliższy rok chce mieszkać w stolicy. – Czego mi nie brakuje? Przez ostatnie lata w Tajlandii miałem już dość upałów. Chłodne wieczory i noce to błogosławieństwo, cieszę się, że znowu mogę spać przy otwartym oknie.

 class="wp-image-2589937"
REKLAMA

Płoszczyński a świadomość, że gdyby został w Polsce, tempo rozwoju biznesu byłoby szybsze.

Tyle że moim życiem nie jest tylko firma - dodaje. - Z jednej strony bardzo lubię dawać wartość naszym klientom, z drugiej wyjechałem do Azji, dlatego że wcześniej moje życie to była ciągła praca, czułem się zmęczony i wypalony. Wtedy tak bardzo nie zależało mi na tym, by firma rosła, żeby zespół się powiększał. Teraz to się zmieniło. I choć wiele się nauczyłem, gdybym miał wyjechać jeszcze raz, to zrobiłbym to inaczej: część czasu spędzałbym w Polsce, a tylko część za granicą.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA