Nie wezwała karetki, tylko wywiozła Wasyla do lasu, by konał w mękach. Wszyscy biznesmeni w Polsce to hieny?
Nic nie sprawia nam takiej przyjemności, jak bicie się w cudze piersi. Niby wyznajemy winy, kajamy się za nasze zachowanie, ale właściwie zrzucamy odpowiedzialność na "nich". Bo niby wszyscy jesteśmy Polakami, ale wiecie – są Polacy lepsi i gorsi. Teraz przy okazji tragicznej śmierci ukraińskiego pracownika tymi gorszymi są polscy przedsiębiorcy, którzy rzekomo dniami i nocami kombinują, jak wykorzystać siłę roboczą ze Wschodu.
To było niestety nie do uniknięcia. Przy okazji każdej tragedii pojawia się pokusa, by wziąć jednostkowy przypadek, dokonać generalizacji podpartej wybiórczo wyciągniętymi statystykami et voilà! – dostajemy pseudointelektualną analizę. Bardziej boli mnie to, że to zjawisko w swojej najnowszej odsłonie zostało oparte na tragedii Wasyla.
Mężczyzna miał zasłabnąć w trakcie pracy. Zatrudniająca go na czarno Polka zamiast wezwać pogotowie kazała rozejść się jego rodakom do domów, a sama wywiozła pracownika do lasu i go porzuciła. Ukrainiec zmarł, pozbawiony jakiejkolwiek pomocy, 130 km od zakładu stolarskiego we wsi pod Nowym Tomyślem, gdzie pracował. Osierocił trójkę dzieci.
Krew wrze w żyłach, a na usta cisną się najgorsze przekleństwa. Miejmy nadzieję, że ta pani długo z więzienia nie wyjdzie, a jeżeli już to nastąpi, to że nie zobaczymy jej już w roli pracodawcy. Nigdzie i nigdy.
Zobacz także
Janusze biznesu w akcji
I z Krytyki Politycznej zaczynamy dowiadywać się, że polscy przedsiębiorcy tacy po prostu już są. Bezduszni, chciwi, pazerni, nastawieni wyłącznie na zysk. Zamiast zniuansowanego obrazka dostajemy moralitet o biednych, ciemiężonych Ukraińcach i złych panach z Polski.
Z takim podejściem mam problem na bardzo wielu poziomach. Pierwszy to kwestia szacunku do Ukraińców. Publicysta Krytyki Politycznej pisze, że 30 proc. naszych gości ze Wschodu twierdzi, że trafiło na nieuczciwego pracodawcę w Polsce, by po chwili dodać, że skala jest większa, ale Ukraińcy nie ogarniają. Być może w świadomości części naszych rodaków pracownicy ze Wschodu to jednolita masa niezbyt ogarniętych Witalijów, którzy z pustką w oczach powtarzają w kółko: Ja nie poniał. Być może.
Ale z moich rozmów z osobami, które trochę się w tych tematach obracają, wynika zupełnie coś innego. W Polsce pracuje już 1,5 mln Ukraińców. Może się zdziwicie, ale – tadam – posługują się takimi nowinkami jak Facebook, na którym wymieniają się informacjami na temat polskich (i nie tylko) pracodawców. Potrafią się zorganizować, wszcząć protest, uciec do konkurencji, bo ta zapłaci dwa złote za godzinę więcej.
Jasne, zdarza się, że padają ofiarą oszustów. Jest to tym bardziej dotkliwe, że janusze biznesu żerują na ich nieznajomości języka i obawach przed zgłaszaniem do polskiej policji. Z drugiej strony chyba zapominamy, że nasz rynek pracy tak wygląda. W XXI wieku koło Piaseczna wciąż funkcjonuje targ niewolników. Polacy i Ukraińcy stoją tam ramię w ramię. Niestety. Patologia w postaci kiepsko płatnej roboty na czarno nawet w czasach rekordowo niskiego bezrobocia okazała się nie do wyplenienia. Tyl, że to upodlenie nie ma nic wspólnego z kolorem paszportu.
Ukraińcy to nie są nieogary, a biznesmeni to nie ludożercy
Tezie o słabym przygotowaniu merytorycznym Ukraińców przeczą badania.
Z raportu EWL wynika, że ¾ z nich wie o złagodzeniu procedury zatrudniania obcokrajowców w Niemczech. Prawie połowa zastanawia się nad wyjazdem z Polski, jeżeli nawet nie nad Ren, to przynajmniej do Czech albo do Skandynawii. Nie brzmi to, jakbyśmy mieli do czynienia z grupą nieogarów, która nie potrafi określić, czy szef płaci im zgodnie z umową i w terminie.
Ale idźmy dalej. W badaniu Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej czytamy, że ponad 75 proc. Ukraińców pracuje bądź pracowało poniżej kwalifikacji. Można by posądzić polskich pracodawców o zwykłą złośliwość, gdyby nie to, że pytanie później nasi sąsiedzi przyznają, że problemem jest nieznajomość języka (22 proc.), brak doświadczenia (15 proc.) czy zapotrzebowania na wyuczony zawód (19 proc.). Czyli w niemałej części kompetencji do wyuczenia/nabycia w ciągu 2-3 lat pobytu nad Wisłą, których brak w tej chwili jest jednak dość obiektywną przeszkodą w robieniu kariery.
I jeszcze jedna sprawa. Ukraińcy przejeżdżający po raz pierwszy do Polski nierzadko padają ofiarą swoich rodaków. To pośrednicy, którzy potrafią ściągać swojemu „podopiecznemu” 2 zł prowizji od każdej godziny pracy, ale i ukraińscy szefowie, migający się od płacenia w terminie. Takie życie, wynaturzeń rynku pracy nigdy w 100 proc. nie wyeliminujemy. Pozostaje tylko śledzenie, nagłaśnianie i wysyłanie kontroli z Państwowej Inspekcji Pracy.
Błagam więc, nie wtłaczajmy polskiego przedsiębiorcy w rolę czarnego luda. Pracodawcy są, jacy są, można im pewnie przypisać niejedną złą cechę. Ale z rasizmem czy ksenofobią tego nie mieszajmy. Nie tędy droga, do zrozumienia tego, co stało się pod Nowym Tomyślem.