Polacy marnują biliony złotych, bo zwyczajnie nie wiedzą, co z nimi zrobić, albo boją się cokolwiek z nimi robić. Rząd chce więc ich zachęcić, żeby te swoje oszczędności wrzucili na giełdę i kupowali akcje. Jak? Odpuszczając im podatki. Trochę się boję, bo polska Giełda Papierów Wartościowych (GPW) to żenada. Efekt może być więc taki, że jak uwierzycie ministrowi finansów i zaczniecie masowo kupować akcje, to albo uratujecie GPW i wszyscy zarobią, albo nie uratujecie, ktoś się chwilowo obłowi, a zwykły szaraczek zostanie zrobiony w konia i starci pieniądze.
Jeszcze wiosną tego roku minister finansów Andrzej Domański obiecywał, że od 1 stycznia 2025 r. nastąpi reforma podatku Belki. Na likwidację podatku od zysków kapitałowych nie ma co liczyć, ale miała być jakaś obniżka, szczególnie dla inwestycji długoterminowych. Jak dokładnie wyglądał ten plan, przeczytacie tu.
Tylko od miesięcy temat zapadł się pod ziemię. I właśnie ponownie się wynurza w innej formie.
Ciułacze na lokatach niech płacą, ratujmy inwestorów
Po pierwsze, reforma nie wejdzie w życie w 2025, ale dopiero w 2026 r. Po drugie, być może nie wszystkie inwestycje długoterminowe dostaną prezent w postaci niższego podatku, a tylko wybrane - te na rynku kapitałowym.
To oznacza, że reforma podatku Belki jest elementem zmiany filozofii - dotąd chodziło o to, żeby zachęcić Polaków do długoterminowego oszczędzania, teraz wygląda, jakby MF uznał, że Polacy mają dużo oszczędności, tylko je marnują, więc MF chce wykorzystać nasze zaskórniaki do ratowania giełdy.
A giełdę rzeczywiście trzeba ratować. Całkiem niedawno pisałam w Bizblogu, że GPW to żenada i wcale nie ze względu na jakieś okresowe spadki, które zdarzają się wszędzie i muszą się zdarzać, ale dlatego, że nawet długoterminowe inwestowanie na GPW, które powinno prowadzić do sukcesu, na warszawskim parkiecie przynosi straty. Wiecie, że WIG20 jest dziś mniej więcej na tym samym poziomie co 20 lat temu? Zgroza.
Więcej wiadomości Bizblog.pl o giełdzie:
No więc MF chce stworzyć impuls, żeby giełdę rozruszać waszymi pieniędzmi. Jak pisze „Puls Biznesu”, reforma podatku Belki ma być elementem pakietu ratunkowego dla rynku kapitałowego w Polsce, a Ministerstwo Finansów za pomocą swojego zaplecza analitycznego noszącego nazwę Instytut Finansów od jakiegoś czasu prowadzi intensywne rozmowy z przedstawicielami giełdy, biur maklerskich i stowarzyszeniami inwestorów, jak zmienić regulacje, żeby pomóc rynkowi akcji.
Reforma podatku Belki to część planu, nie znamy jeszcze szczegółów, ale wiemy, że w ramach tych intensywnych rozmów domy maklerskie postulują, by podatek Belki został zniesiony całkowicie, albo przynajmniej ograniczony dla zysków z inwestycji długoterminowych, czyli na przykład trwających powyżej trzech lat. Ale ważne, by ta preferencja dotyczyła tylko zysków z giełdy, a nie z lokat czy innych form oszczędzania poza rynkiem kapitałowym.
Chodzi o to, żeby Polacy poczuli różnicę pomiędzy lokowaniem pieniędzy w banku i na giełdzie i przez to skusili się na zakup akcji. Cel ministra jest taki, żeby polska gospodarka znalazła właśnie za pośrednictwem GPW więcej pieniędzy na innowacje.
Kowalski nie umie nawet w lokaty?
A te pieniądze są, tylko leżą bezczynnie i się marnują, zamiast pracować. „PB” przypomina, że polskie gospodarstwa domowe zgromadziły już 2,1 bln zł oszczędności, z czego 1,3 bln leży w bankach, a z tego aż 782 mld zł leżą nawet nie na lokatach, które coś tam dają zarobić, ale na bieżących depozytach, czyli takich niemal nieoprocentowanych.
Z tego samego powodu płakał niedawno bloger finansowy Piotr Cymcyk i też chciał zagonić Polaków, żeby te bezpiecznie leżące pieniądze zaryzykowali i zanieśli na GPW.
Ba! Zaczynam już nawet myśleć, że to jakaś skoordynowana akcja lobbingowa, bo w tym samym czasie, w poniedziałek 25 listopada na łamach „Rzeczpospolitej” pojawia się apel Vereny Ross, przewodniczącej Europejskiego Urzędu Nadzoru Giełd i Papierów Wartościowych, o to, by wszystkie kraje europejskie zajęły się zachęcaniem obywateli do inwestowania w akcje, bo Europejczycy mają wspólnie aż 37 bln euro zgromadzonych aktywów finansowych, z czego większość leży nieoprocentowana.
Przemawia przez nią troska o budowanie długo terminowanego majątku przez obywateli. Ale, nie oszukujmy się, również troska o europejskie giełdy, które radzą sobie lepiej niż w GPW, ale nie tak dobrze, jak rynek w USA. Boli, oj boli, że europejski Spotify czy BioNTech poszły na amerykańską giełdę zamiast na rodzime.
Ale wracając do Polski, czy to taki dobry pomysł, żeby zachęcać Kowalskiego bez kompetencji, żeby zabrał swoje oszczędności życia z bezpiecznego miejsca i ryzykował nimi na giełdzie? Mi w uszach ciągle dzwoni ostatnia taka akcja promowana przez rząd pod nazwą akcjonariatu obywatelskiego, która była wielką klapą, a kto się dał nabrać, stracił sporo pieniędzy.
I oczywiście w teorii plan jest taki: jeśli Polacy masowo zaczną kierować swoje oszczędności na GPW, napływ kapitału będzie podnosił wyceny akcji i generował zyski dla wszystkich. Ale to teoria.
Praktyka jest taka, że wielu obwinia cios w OFE w 2014 r. za słabość polskiej giełdy, bo OFE musiały przebudować portfel i zabrały z giełdy sporą część pieniędzy. Tylko że jak patrzę na wspomniany już wykres WIG20, to przed rozmontowaniem OFE też nie widzę wielkiego szaleństwa.
A więc agenda na dziś wygląda tak: ze zwykłych Polaków nadal możemy zdzierać podatek Belki, bo już w nosie mamy ich długoterminowe oszczędzanie. Chyba że poświęcą swoje własne pieniądze, żeby ratować GPW i budować innowacyjność gospodarki, to wtedy może odpuścimy im podatek. A jak stracą na tej giełdzie swoje oszczędności? To wtedy przecież nie zapłacą żadnego podatku - w czym problem?