Jak złowić pracownika na rynku pracy? Wbrew opiniom HR-owców wygadujących coś o owocowych środach i możliwości rozwoju wciąż najłatwiej rekrutacja idzie tym, którzy dużo płacą. Firmy już się w tym połapały i mogłoby się wydawać, że w dobie niskiego bezrobocia będą się prześcigać w podbijaniu wynagrodzeń. Niedoczekanie. Nastały czasy pensji z gwiazdkami.
Prekursorem robienia pracowników w konia był najprawdopodobniej Amazon. To właśnie spółka Jeffa Bezosa już dwa lata temu obiecywała kandydatom do pracy zarobki w przedziale 4082-4355 zł brutto miesięcznie. Co bardziej dociekliwi mogli doczytać, że nie jest to kwota bezwarunkowa. Korporacja wypłacała ją wyłącznie za 100 proc. frekwencję.
Dziecinny chwyt? Być może. Pracownik szybko zorientuje się przecież co jest grane. Nawet jeżeli nie doczytał własnoręcznie podpisywanej umowy, moment zaskoczenia przychodził zapewne w jednym z pierwszych miesięcy. Mimo to niektórzy pracodawcy i tak zachowywali się jak bank albo telekom ze słusznie minionych czasów umów z gwiazdkami.
Przypadek Amazona nie jest jednostkowy
Od czasu do czasu sieć obiegają oferty pracy, w których wyjściowa oferta pracodawcy wydaje się podejrzanie atrakcyjna. I słusznie. Poniżej jeden z użytkowników Twittera opisuje ogłoszenie wrocławskiego kebabu.
Pensja 4700 zł brutto wydawałaby się nie najgorsza. Sęk w tym, że drobnym drukiem mamy mowę o 200 godzinach pracy miesięcznie i statusie studenta. Pieniądze wypłacane są za de facto 5 tygodni pracy, a brutto oznacza dla zatrudniającego to samo co netto, bo młodzi ludzie w naszym kraju podatku dochodowego nie płacą.
Pensje z gwiazdką naprawdę dużo mówią o naszym rynku pracy
Są one jednak wbrew pozorom bardziej efektem niż przyczyną kiepskiej pozycji pracowników na dzisiejszym rynku. Tak, kiepskiej, bo choć stanowisk pracy już nad Wisłą w bród, to są one zazwyczaj niskiej jakości. Innymi słowy rodzimy biznes zarzuca rynek kiepskiej jakości ofertami, a Polacy na tym bezrybiu próbują znaleźć coś, co nie urąga ich poczuciu godności osobistej. Nie są to bynajmniej moje osobiste obserwacje. Powyższe wnioski przynosi badanie European Job Quality Index. Ba, pod niektórymi względami jest dzisiaj nawet gorzej, niż było w przeszłości.
Nasza pozycja w warunkach pracy oraz formie zatrudnienia i bezpieczeństwie uległa pogorszeniu. Nawet w kilkanaście lat temu było lepiej – komentuje dziennikarz Radosław Ditrich
Spójrzmy teraz na liczby. W ogólnie pojętej jakości zatrudnienia Polska w 2021 r. była na przedostatnim miejscu w Europie - za Rumunią i Bułgarią. Na ten niechlubny wynik, podkreśla Ditich, składa się pięć czynników: Jakość dochodów”, „Formy zatrudnienia i bezpieczeństwo pracy”, „Czas pracy i work-life balance” (praca zmianowa, nadgodziny), „Warunki pracy”, „Umiejętności i rozwój kariery” oraz „Reprezentacja interesów zbiorowych oraz głos”.
O dziwo, jeden z lepszych wyników osiągamy w pierwszym z tych subindeksów. Nie znaczy to jednak, że wynagrodzenia są regularne i wystarczają do końca miesiąca. Polska zajmuje w tej statystyce piąte miejsce od końca. Wyprzedzają nas praktycznie wszystkie kraje regionu. Całe szczęście, że odbijamy to sobie w krótkim czasie pracy. Zaraz, wróć. Tu Polska zajmuje przedostatnie miejsce wyraźnie ustępując Rumunii, Węgrom czy Czechom, nie wspominając nawet o krajach skandynawskich.
Na koniec 2021 r. bezrobocie w UE wynosiło 6,4 proc.
Według Eurostatu Polska była prymusem z odsetkiem 2,9 proc. osób pozostających bez pracy. W Hiszpanii, która wyprzedza nas pod względem jakości zatrudnienia bezrobocie wynosiło tymczasem ponad 13 proc. Wysoki odsetek bezrobotnych mieli też niewiele ustępujący nam Grecy (12,9 proc.), cieszący się lepszą jakością pracy Szwedzi (8,1 proc.) oraz4 Włosi (8,8 proc.).
Wnioski? Wbrew płaczom polskich przedsiębiorców niskie bezrobocie wcale nie wywróciło relacji pracodawca-pracownik do góry nogami. Polska wciąż goni Europę nie tylko pod względem zarobków, ale jak widać po ogłoszeniach, także kultury ich prezentowania.
Czytaj także: Nadgodziny. Kiedy pracodawca może je nakazać?