Te masowe zwolnienia to raczej masowe urojenia. Nie, żeby nie dochodziło do zwolnień grupowych - one są, owszem. Ale one są zawsze, a obecnie ich skala wcale nie jest nadzwyczajna, a już na pewno nie na tyle, żeby robić z tego gorący temat. Zobaczcie, jak ekonomiści odczarowują to wielkie medialne szaleństwo.
Zwolnienia grupowe pustoszą polski rynek pracy? Takie można odnieść wrażenie, gdy przegląda się ostatnio media. Na jednym z prawicowych portali czytam, że już 90 firm zapowiedziało zwolnienia pracowników, a w tytule dopisek, że oto właśnie jest „uśmiechnięta Polska Donalda Tuska”, co najmniej jakby to on był odpowiedzialny za masowe cięcia zatrudnienia.. Sam były premier Mateusz Morawiecki jest jeszcze bardziej dosłowny, bo na portalu X kilka dni temu swój wpis na temat zwolnień grupowych zatytułował: „Premier polskiej biedy już niszczy!”. Wiadomo, o kogo chodzi.
Chichot losu polega na tym, że część firm, które Mateusz Morawiecki wymienia, ogłosiła te zwolnienia grupowe jeszcze kiedy to on był premierem. Ale zostawmy to, bo zupełnie nie w tym rzecz.
Szczególnie, że to nie jest zwykły atak polityczny, to coś większego, albowiem w liberalnych mediach, „uśmiechniętych” - jak powiedzieliby szydercy, również tytuły krzyczą o zwolnieniach grupowych, a gdzieś w oddali majaczy nasuwający się okrzyk: „Łooo matko! Co się dzieje?”
Otóż, Szanowni Państwo, nic się nie dzieje.
Więcej wiadomości w Bizblog.pl o rynku pracy
W ciągu 21 lat rzadko była tak dobrze jak teraz
Media od prawa do lewa poprzez środek najwyraźniej wpadły w jakąś dziwaczną histerię i teraz wzajemnie się nakręcają. Choć niektóre już ruszyły po rozum do głowy i sięgnęły po ekspertów, dzięki czemu możecie przeczytać na przykład, jak Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora Polskiego Instytutu Ekonomicznego w rozmowie z Next.gazeta.pl wyjaśnia, że owszem w 2023 r. do zwolnień grupowych zgłoszono niemal o połowę więcej osób niż rok wcześniej, ale jednocześnie i tak mniej niż w latach 2019-2021. LOL.
A jeszcze piękniej z tą histerią rozprawia się na wątku na portalu X jego podwładny, Marcin Klucznik, analityk zespołu makroekonomii PIE, który na liczbach pokazuje, jak bardzo nic się nie dzieje.
Otóż, na koniec marca plany zwolnień grupowych ogłosiło w Polsce 159 firm, a to szósty najmniejszy wynik w ciągu ostatnich 21 lat - wylicza Klucznik.
To może firm wcale nie jest tak dużo, ale planują zwolnić historycznie dużo pracowników? Też pudło, bo zwolnienia te dotyczą 17 tys. pracowników, a to z kolei dziesiąty najmniejszy wynik w ciągu ostatnich 21 lat. A może manipuluje, bo mówi o danych za marzec, a może w styczniu albo w lutym przelała się jakaś wielka fala? No to spójrzcie na wykres, jak to wygląda historycznie:
W dodatku, żeby mieć naprawdę prawdziwy obraz sytuacji, należy myśleć o tych 17 tys. osób w kontekście tego, jaki odsetek zatrudnionych oni stanowią. A przecież zatrudnienie w Polsce ładnie rośnie, w latach 2007-2023 wzrosło z 8 do 9,8 mln etatów, czyli o ponad 20 proc.
I wtedy okaże się, że zwolnienia grupowe, o które teraz tyle szumu, są na poziomie 0,17 proc. ogółu zatrudnionych, czy na takim poziomie, na jakim były w latach 2016-2019, kiedy mieliśmy doskonałą koniunkturę w gospodarce i grupowe zwolenianie na lokalnym minimum.
Coś się jednak dzieje, ale bezrobocie nie wybuchnie nam w twarz
Napisałam nie do końca prawdę z tym, że nic się nie dzieje, bo nic nie dzieje się w kwestii domniemanej rosnącej fali zwolnień, ale coś się dzieje. Klucznik nazywa to rebalancingiem.
Chodzi o to, że ostatnio dużo się wydarzyło - pandemia, inflacja, błyskawiczny wzrost wynagrodzeń. I część firm na tych wertepach poległa, więc zwalnia, ale inna część na tym wygrała i się rozwija. Pamiętajcie, że Polska naprawdę korzysta na skracaniu łańcuchów dostaw.
A zatem? Stare powiedzenie „zwalniają, znaczy, że będą zatrudniać” jest tu trafieniem w dziesiątkę. I nie, nie wzrośnie nam bezrobocie, a Polska nie staje się znów krajem biedy. Po prostu część ludzi będzie musiała zmienić pracodawcę. I niewykluczone, że dobrze na tym wyjdzie.