REKLAMA

Kredyty Polaków znikają! Czegoś takiego nie było od lat

Kredyty Polaków nagle jakby znikają. To pierwsza taka sytuacja od dekady. Ekonomiści się martwią, ale dla Polaków to tak naprawdę dobre wieści, nawet dla banków w pewnym sensie są dobre - mamy wręcz istną zapaść, jeśli chodzi i zakredytowanie się, a wartość kredytów w stosunku do PKB spada. Zastanówcie się, czy to dobrze, czy źle.

Kredyty Polaków znikają! Czegoś takiego nie było od lat
REKLAMA

„Rzeczpospolita” pisze wręcz o kredytowym „tąpnięciu”, bo relacja kredytów do PKB w 2023 r. bardzo ostro spadła. Tym razem jednak na „tąpnięcie”, które kojarzy się z grozą, powinniśmy patrzeć raczej z satysfakcją.

REKLAMA

Kredyty znikają bardzo szybko

Między innymi dlatego, że dotyczy najbardziej gospodarstw domowych, a kiedy są one przekredytowane, to raczej ryzyko niż powód do zadowolenia. Na koniec 2023 r. Polacy byli łącznie zadłużeni na ok. 732 mld zł, co stanowiło 21,6 proc. PKB  - wynika z analizy gazety.

Czy to dużo czy mało, można zorientować się porównując ten poziom z innymi okresami i okazuje się, że zaledwie rok wcześniej było to 25,8 proc. PKB, czyli aż o 4,2 pkt proc. więcej.

A sięgając jeszcze dalej, w najbardziej zakredytowanym momencie tej dekady, czyli w 2016 r. było to aż 33,7 proc. PKB, czyli o 12,1 pkt proc. więcej. I to jest ogromna różnica.

Więcej wiadomości na temat polskiej gospodarki

Za ten bardzo niski wynik w 2023 r. odpowiadają kredyty hipoteczne i nic w tym dziwnego, skoro mamy wysokie stopy procentowe - pisze „Rzeczpospolita”. I to fakt, ale z drugiej strony mieliśmy jednocześnie przez pół roku funkcjonujący program dopłat do tych kredytów, co wywołało istny boom na nie. W 2023 r. wartość wszystkich kredytów hipotecznych to 455 mld zł i to o 8 mld zł więcej niż rok wcześniej. Czyli jednak rośnie, nie spada! Tak, ale w stosunku do PKB jednak spada.

Hipoteki w relacji do PKB stanowiły w ubiegłym roku 13,6 proc., podczas gdy we wspomnianym 2026 r. ponad 20 proc.

To jeszcze rzut oka, jak wypadamy nie tylko w porównaniu do samych siebie z przeszłości, ale w porównaniu do innych. Z przywoływanych danych Związku Banków Polskich wynika bowiem, że o ile w Polsce kredyty gospodarstw domowych stanowiły 21,6 proc. PKB, o tyle na przykład we Francji czy Hiszpanii aż 85 proc. PKB, a w Finlandii 95 proc.

Z drugiej strony poziom zadłużenia gospodarstw domowych jest w Polsce na podobnym poziomie nie tylko jak w Grecji czy Irlandii, ale też w Niemczech.

Podsumowując, pod względem zadłużenia gospodarstw domowych w stosunku do PKB zajmujemy przedostatnią pozycję na 16 analizowanych państw. Czyli jesteśmy w ogonie. Ale przecież to bardzo dobry ogon!!!

Duże zakredytowanie mogłoby przecież świadczyć o tym, że Polacy nie wytrzymują wzrostu kosztów życia, dlatego muszą się ratować pożyczkami - to jeśli chodzi o kredyty konsumpcyjne. A w kredytach hipotecznych też może nie ma się co ścigać i bić rekordów. Im większy poziom zadłużenia, tym większe ryzyko przy zmianach cyklów gospodarczych. A potem pojawiają się krzyki, że kredytobiorców trzeba ratować.

To też w gruncie rzeczy wcale niezła wiadomość dla sektora bankowego, bo dzięki temu jest stabilny i mniej narażony na ryzyka. A przecież nie mówimy o tym, że interes im się zwija, bo w liczbach bezwzględnych rośnie! Zwija się tylko w relacji do PKB.

I tu dochodzimy do sedna - PKB jest bożkiem. Ścigamy się, żeby rosło jak najmocniej, żeby inne wskaźniki w relacji do PKB rosły. Ale po co?

PKB to nie Bóg

W krajach rozwiniętych gdzieś jest przecież granica wzrostu, nie da się dużo więcej zjeść, można kupić rocznie 10 par butów, potem, bogacąc się, można kupić 20 par, ale 100 par rocznie to już nie za bardzo. Można pojechać na wakacje trzy razy w roku zamiast raz, ale dziesięć razy w roku to też już chyba się nie uda. Nieustanne powiększanie konsumpcji dóbr i usług naprawdę gdzieś ma swoje granice.

I w końcu dojdziemy do tego momentu, że nie będzie się dało już więcej. I co wtedy? Wskaźniki makroekonomiczne przestaną pokazywać dodatnią dynamikę i ekonomiści uznają, że gospodarka jest w recesji, cały system oparty o obserwację PKB się po prostu załamie. Rynki finansowe zgłupieją i będą się walić. A to wszystko w sytuacji, w której ludziom przecież żyje się dostatnio i generalnie wszystko działa. Przestanie działać dlatego, że kiedyś umówiliśmy się, że wzrost PKB jest potrzebny gospodarkom jak tlen. A nie musi być.

Już ładnych parę lat temu rozpoczęła się na świecie dyskusja na ten temat, by rozwój krajów liczyć inaczej niż jedynie prostym wzrostem wartości wytworzonych dóbr i usług.

W 2023 r. nawet Komisja Europejska zaproponowała już alternatywny dla PKB wskaźnik rozwoju, to health-adjusted income obliczany jako dochód danego państwa, ale skorygowany o przewidywaną długość oraz stan życia, a dodatkowo w przyszłości ten wskaźnik miałby być uzupełniony o kolejny czynnik mierzący zmienność dochodów w różnych fazach życia człowieka, by badać jego dobrobyt na różnic etapach, obciążenie pracą czy wpływ stanu zdrowia na zdolność do pracy.

OECD już kilka lat temu opracowało Indeks Lepszego Życia, który odzwierciedla aż 11 czynników: dostępność mieszkań, dochody, sytuację na rynku pracy, jakość więzi społecznych i obywatelskiego zaangażowania, poziom edukacji i ochrony przyrody, zdrowie mieszkańców, ich zadowolenie z życia, bezpieczeństwo i work-life balance.

Ba! Już w latach 90. ONZ zaproponował Human Development Index, który uwzględnia oczekiwaną długość życia, przeciętna i oczekiwana liczba lat edukacji w danym kraju oraz Produkt Narodowy Brutto przeliczony na osobę i uwzględniający różnicę w cenach pomiędzy krajami.

Nawet w Polsce opracowaliśmy własną alternatywę dla PKB - Indeks Odpowiedzialnego Rozwoju zaproponowany już w 2019 r. przez Polski Instytut Ekonomiczny. Opiera się on o trzy rodzaje danych:

REKLAMA
  • dotyczące obecnego dobrobytu mierzonego możliwościami konsumpcyjnymi obywateli i poziomem nierówności społecznych, 
  • dotyczące przyszłego dobrobytu mierzonego inwestycjami w badania i rozwój, wydatkami w przeliczeniu na doktoranta i liczby zastrzeżonych patentów w danym kraju.
  • dotyczące środowiska, zdrowia i bezpieczeństwa mierzonego jakością powietrza, oczekiwaną długością życia czy liczbą zabójstw.

Tak, jesteśmy nadal zakładnikami PKB i żaden kraj samodzielnie nie może się od tego uwolnić, ale łącząc siły możemy zmienić umowę społeczna, że PKB to nasz bożek. 

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA