REKLAMA

Masz kredyt hipoteczny? Ogłoszona przez rząd obniżka podatków, może cię zrujnować

Jeśli chcecie uniknąć dalszego rozkręcania się inflacji, pielęgnujcie w sobie swój pesymizm. Wśród najciekawszych wydarzeń ubiegłego tygodnia wyróżniają się moim zdaniem dwie sprawy, które można ze sobą połączyć.

Masz kredyt hipoteczny? Ogłoszona przez rząd obniżka podatków, może cię zrujnować
REKLAMA

Rządowa próba wygrzebania się z bagna dotyczącego zmian podatkowych zaaplikowanych nam w ramach Polskiego Ładu to pierwsza z tych spraw. A druga to drastyczne pogorszenie się nastrojów konsumentów w Polsce. Tak dużymi pesymistami nie byliśmy już dawno i oczywiście trudno się temu dziwić. Mamy wojnę tuż za naszymi granicami, mamy wspomnianą wysoką inflację.

REKLAMA

Kolejne odsłony Polskiego Ładu też na pewno nie poprawiają sytuacji. Efekt jest taki, że nasze nastroje są nawet gorsze niż na początku pandemii, wiosną 2020 r.

Trudno powiedzieć, jak na nasze nastroje wpłynie zapowiedziany przez rząd zestaw zmian w Polskim Ładzie zakładający przede wszystkim obniżenie niższej stawki w podatku PIT z 17 proc. do 12 proc. Brzmi to oczywiście kusząco, ale obawiam się, że niektórzy z nas nauczeni poprzednim doświadczeniem i bogatsi w obserwacje tego, jak bardzo rząd potrafi zmieniać podatki, mogli wpaść w lekkie przerażenie. Zwłaszcza księgowi.

Możliwe więc, że nastroje się od tego nie poprawią, zwłaszcza na etapie, kiedy o tych zmianach będzie się głównie mówiło, często zmieniało wersję, potęgując wrażenie chaosu, a do wersji ostatecznej zmian i ich publikacji w dzienniku ustaw będzie daleko.

Co gorsze, natychmiast po tym, jak rząd zdradził, że ma nowe pomysły na podatki pojawiły się groźne głosy ekonomistów dotyczące związku tych zmian z inflacją, które wyczerpująco opisała Agata Kołodziej.

Generalnie chodzi o to, że obniżka podatków ma zostawiać w kieszeniach podatników kilkanaście miliardów złotych rocznie. W tym roku akurat mniej, bo zmiany mają wejść w życie dopiero od lipca, ale w 2023 r. miałoby to być nawet ponad 20 mld zł, a od 2024 r. mniej więcej 17-19 mld zł rocznie.

W normalnych czasach trudno byłoby robić zarzut z tego, że ludzie będą mieć większe dochody dzięki zmianom podatkowym. Niestety jesteśmy dość daleko od czasów normalnych, o czym świadczą chociażby wspomniane wyżej nastroje.

Recesja, inflacja, niskie inwestycje i konsumpcja

Tuż przed wojną zdaniem zdecydowanej większość Polaków największym problemem w gospodarce nie było to, że podatki są za wysokie, ale to, że ceny rosną zbyt szybko. Mamy inflację najwyższą od ponad 20 lat i właśnie jesteśmy w trakcie prób jej ograniczania. Rada Polityki Pieniężnej właśnie jest w połowie cyklu drastycznego podnoszenia stóp procentowych, co dla wszystkich posiadających kredyty w złotych oznacza horrendalne wzrosty comiesięcznych rat kredytowych.

Mechanizm hamowania inflacji za pomocą wyższych stóp jest dość prosty – chodzi w nim po prostu o gaszenie aktywności gospodarczej, poprzez wzrost ceny pieniądza, ograniczenie dostępu do kredytu i tym samym ograniczanie siły popytu na rynku.

Mniejszy popyt będzie bowiem oznaczać mniejsza presję inflacyjną i to nawet wtedy, gdy sama inflacja w jakiejś części bierze się z zewnątrz i wynika z zaburzeń podażowych – opóźnień dostaw, problemów logistycznych itd.

Dokładnie z tym samym mamy do czynienia od dwóch lat przez pandemię i to był główny powód wybuchu inflacji w całej Europie, ale gdy taka sytuacja się utrzymuje, zaczynają rosnąć oczekiwania inflacyjne, ludzie częściej domagają się rekompensat w postaci wzrostu płac i pojawia się też inflacja popytowa. Według GUS średnie pensje w średnich i dużych firmach rosną dziś o ponad 10 proc. rocznie. Mamy więc co gasić podwyżkami stóp.

Aby jednak to się udało, rząd nie może grać dokładnie w odwrotną stronę niż bank centralny. Bo obecnie NBP próbuje gasić popyt na rynku, a rząd wciąż stara się go podkręcać. Taki będzie też efekt obniżki podatków.

W efekcie NBP będzie musiał podnosić stopy jeszcze bardziej, aby uzyskać pożądany efekt przyhamowania inflacji. Za niższe podatki zapłacą więc ci z kredytami hipotecznymi (nie wspominając o samorządach, które też będą mieć mniejsze wpływy, przy tych samych, albo i rosnących obowiązkach).

Efekt końcowy może być taki, że pomimo niższych podatków aktywność gospodarcza zostanie wyższymi stopami zduszona do tego stopnia, że być może nawet wpadniemy w recesję – wysokie stopy zabiją inwestycje przedsiębiorstw, mniejsze wpływy z podatków – inwestycje samorządowe, a wysoka inflacja i generalnie fatalne nastroje ograniczą naszą konsumpcję.

Przed stagflacją uratować nas może tylko wrodzony pesymizm

Ale tu dochodzimy do pewnego ciekawego paradoksu. Skoro bowiem nastroje są fatalne, to może konsumenci wcale nie będą wydawać w sklepach tych pieniędzy, które znajdą się w ich portfelach dzięki obniżce podatków? Na tym bowiem opiera się cały mechanizm łączący niższe podatki z wyższa inflacją – mamy więcej pieniędzy, więc więcej pieniędzy wydajemy. Jeśli ich nie wydajemy, to impulsu inflacyjnego nie ma. To hipoteza mniej popularna od tej proinflacyjnej, ale wspominali o niej ostatnio ekonomiści z mBanku, pisząc:

Po drugie ekonomiści mBanku zauważają, że impuls wynikający z planowanej obniżki PIT będzie stosunkowo mały, porównywalny ze standardowym błędem statystycznym, jeśli generalnie niewiele może z niej wyniknąć od strony makroekonomicznej. Wszystko to jednak opiera się na tym, że jako konsumenci mamy obecnie bardzo złe nastroje.

Pesymistyczny konsument, najlepiej taki wystraszony i przekonany o tym, że będzie coraz gorzej, to konsument, który nie szasta kasą i raczej wstrzymuje się z decyzjami o większych wydatkach (np. na samochód albo jakiś większy sprzęt do domu), bo ważniejsze dla niego jest budowanie albo zwiększanie oszczędności na czarną godzinę, ponieważ niewykluczone, że jest ona blisko. A takie zachowanie jest przecież wyraźnie antyinflacyjne.

Jest więc możliwe, że większość Polaków może dostać wyraźną obniżkę podatku PIT i jednocześnie wcale nie podkręci to inflacji, dzięki czemu wcale nie trzeba będzie podnosić stóp procentowych bardziej niż dziś się rynek spodziewa (a spodziewa się stawki WIBOR w okolicach 6 proc. za pół roku).

REKLAMA

Warunkiem tego scenariusza jest jednak nasz głęboki pesymizm. Akurat w tym kontekście w najbliższych miesiącach będzie on niezwykle korzystny. Jak więc wspomniałem na samym początku: jeśli chcecie uniknąć dalszego rozkręcania się inflacji – pielęgnujcie w sobie swój pesymizm.

Rafał Hirsch – dziennikarz ekonomiczny, nagradzany między innymi przez NBP (Najlepszy dziennikarz ekonomiczny 2008) i Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych (Heros Rynku Kapitałowego 2012). Współtwórca m.in. TVN CNBC i next.gazeta.pl. Obecnie współpracownik Business Insidera i Tok FM. 

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA