Frankowicze tryumfują, bo TSUE ustawiło do pionu szefa KNF. Broni banki, bo Nobel namieszał mu w głowie?
Czy frankowicze dostaną mieszkania, a właściwie kredyty, za darmo? TSUE właśnie decyduje, czy na to pozwoli i tym samym narazi Polskę na krach gospodarczy, bo do tego właśnie może dojść, jeśli europejski trybunał stanie po stronie frankowiczów - przekonuje KNF. Polski nadzorca broni banków jak lew i choć TSUE podczas rozprawy postawił szefa KNF do pionu, pytając, czy w takim razie należy opierać rynek finansowy na nieuczciwości, to KNF w pewnym sensie nie jest wcale wariatem - po prostu stosuje się do badań, za które w tym roku przyznano Nobla z ekonomii. A że badania te grożą demoralizacją, co z tego?
Na 12 października czekały setki tysięcy Polaków, którzy mają kredyty we frankach szwajcarskich i cały sektor bankowy. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej tego dnia postanowił zająć się sprawą skierowaną przez polski sąd w sprawie kredytów frankowych. TSUE ma rozstrzygnąć, czy bankom należy się wynagrodzenie za korzystanie z kapitału, jeśli sąd uzna, że umowa kredytowa jest nieważna, bo zawierała abuzywne klauzule.
Od razu uprzedzam - nie, TSUE nie wydał żadnego wyroku, przyjdzie na niego czekać kilka miesięcy, a może nawet rok. Ale to nie znaczy, że już teraz niczego nowego się nie dowiedzieliśmy w tej przełomowej sprawie.
KNF chce obronić banki. Wbrew polskiemu stanowisku
Ciekawe, że do sprawy przed TSUE przystąpił szef polskiego organu nadzorującego banki - Komisji Nadzoru Finansowego. I to w roli prokuratora, choć wbrew temu, co pomyśleliście, nie powinien być związany z żadną ze stron - ani z klientami, ani z bankami.
Jeszcze ciekawsze, że Jacek Jastrzębski zdecydował się dołączyć w ostatniej chwili - 5 października. A przypomnę, że dotąd KNF jeszcze ani razu nie zajęła stanowiska w sprawach frankowych w Trybunale Sprawiedliwości Unii Europejskiej.
A już nader ciekawe jest to, że KNF, choć przed TSUE niby nie jest po żadnej ze stron, zupełnie jasno mówi: nie można dopuścić do tego, by klienci zgarnęli całą stawkę.
A to zgoła odmienne od tego, co mówi zdecydowanie prosumencki Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. I Rzecznik Finansowy. I Rzecznik Praw Obywatelskich. I Ministerstwo Sprawiedliwości też. Wszystkie te organy stoją za frankowiczami i ostatecznie oficjalne stanowisko Polski przedstawione TSUE jednoznacznie bierze stronę kredytobiorców. KNF za to walczy o banki.
Żeby banki nie padały jak muchy
Pytanie, czym właściwie jest ta „cała stawka”, którą mogliby zgarnąć polscy frankowicze i do czego nie chce dopuścić KNF? Sama Komisja szacuje, że idzie o 100 mld zł - tyle straciłyby banki, gdyby europejski trybunał zamknął im drogę do dochodzenia od frankowiczów wynagrodzenia za korzystanie z kapitału. Dużo? Bardzo dużo.
KNF obawia się, że tak ogromny koszt mógłby zachwiać bezpieczeństwem i stabilnością polskiego sektora bankowego, dlatego stoi na stanowisku, że zamknięcie bankom drogi do żądania od frankowiczów opłaty za korzystanie z pieniędzy to zbyt radykalne rozwiązanie.
Ba! Jacek Jastrzębski mówi wprost: wyrok korzystny dla frankowiczów może doprowadzić do załamania polskiego sektora bankowego, a ryzyko takiego scenariusza to nie jakiś tam marny 1 proc., ale to „wysoce prawdopodobne”. A z kolei tak poważny kryzys bankowy doprowadziłby do załamania gospodarczego Polski - głębokiego, długotrwałego i również bardzo prawdopodobnego.
W dodatku stabilność banków jest w interesie wszystkich, dlatego jest ważniejsza niż jakiś tam interes wąskiej grupy, a mówimy aktualnie o 400 tys. aktywnych umów frankowych i 100 tys. umów, które już trafiły do polskich sądów.
Ochrona konsumentów nie jest absolutna, a przepisy dyrektywy UE muszą być interpretowane w ten sposób, aby odpowiednio równoważyć interes konsumenta i dobro ogółu
- uważa szef KNF.
Przewodniczący KNF wyciąga zresztą również argumenty natury etycznej, bo przecież jak bank po unieważnieniu umowy kredytowej przez sąd dostanie z powrotem tylko to, co pożyczył klientowi i ani złotówki więcej, to znaczy, że cwany klient miał kredyt na dom za darmo i to przez wiele lat. To przecież naruszałoby zasadę proporcjonalności i sprawiedliwości.
Takim przekazem w ostatnich dniach epatował przewodniczący KNF w mediach. Na rozprawie w Luksemburgu powiedział dokładnie to samo. Wiecie co na to europejscy sędziowie? Według relacji środowisk frankowych, które miały na miejscu prawnika, sędzia Trybunału miał zapytać, czy wobec tego rynek finansowy jest oparty na nieuczciwości? I czy nie należałoby tego naprawić?
Znamienne. Można w jakiejś mierze spodziewać się, co za kilka miesięcy orzeknie TSUE. A tymczasem wydaje się, że KNF pojechał do Luksemburga, żeby zostać postawionym do pionu przez europejskich sędziów.
Frankowicze nie zapłacą bankom ani banki frankowiczom
Zabawne zresztą w pewnym sensie jest to, czego dokładnie dotyczy sprawa, która 12 października stanęła przed TSUE. Otóż to jeden z frankowiczów pozwał Bank Millennium o wynagrodzenie za korzystanie z kapitału, który mu powierzył, spłacając raty.
Ubawiliście się? Dobrze. To rzeczywiście brzmi trochę jak żart, trochę jak prowokacja, a autorem tego pozwu jest nie kto inny jak Arkadiusz Szcześniak, prezesa Stowarzyszenia Stop Bankowemu Bezprawiu.
Tymczasem wszyscy wiedzą, że wyrok TSUE ma znaczenie przede wszystkim dla odwrotnej sytuacji - chodzi w nim o to, czy to bank może dochodzić wynagrodzenia za korzystanie z kapitału od klienta, jeśli sąd zdecyduje o unieważnieniu umowy kredytu frankowego, bo zaszyte były w nim klauzule niedozwolone.
Ale formalnie pytanie skierowanie do TSUE dotyczy obu przypadków, tzn, czy zarówno klient, jak i bank mogą domagać się innych świadczeń, poza zwrotem pożyczonego kapitału.
To jeszcze dwa słowa, jak widzą to bankowcy i sami frankowicze. Otóż zdaniem tych pierwszych wynagrodzenie za korzystanie z kapitału to nie tylko po prostu zwrot kosztów, jakie bank musiał ponieść, żeby pieniądze klientowi pożyczyć, ile w gruncie rzeczy bezpodstawne wzbogacenie się i na tej konstrukcji prawnej opierają swoją linię argumentacji.
Gdyby kredytobiorca frankowy miał oddać jedynie udostępniony mu kapitał w złotych, byłby bezpodstawnie wzbogacony o kwotę, którą musiałby zapłacić, gdyby zaciągnął kredyt w PLN na ten sam cel, tj. na cel mieszkaniowy
- podkreśla Związek Banków Polskich.
Sankcją za klauzule abuzywne nie może być darmowy kredyt. Sankcja według prawa unijnego musi być proporcjonalna. Nie może być tak, że przez 20-30 lat kredytobiorca korzysta bezpłatnie z kapitału
- uważa wiceprezes ZBP Tadeusz Białek.
Z kolei frankowicze i ich pełnomocnicy podnoszą, że skoro banki miałyby zarobić na kredytach uznanych przez sąd za niezgodne z prawem i w związku z tym nieważne - tyle, ile zarobiłyby na kredytach złotowych, to gdzie tu kara za złamanie prawa i podsuwanie kredytobiorcom nielegalnych umów? Takie prawne rozwiązanie tego węzła nadal oznaczałoby zyski dla banków, jakby zupełnie nic się nie stało.
Co na ten temat sądzi TSUE - dowiemy się dopiero za kilka miesięcy. Trybunał zażądał pisemnej opinii od rzecznika generalnego TSUE i samą opinię poznamy dopiero 16 lutego 2023 r.
A teraz najlepsze: TSUE wcale nie musi odpowiedzieć na zadane przez polski sąd pytanie jednoznacznie. Może odesłać sprawę z powrotem do Polski, by rozstrzygnęły ją nasze sądy według prawa krajowego. A do tego będzie potrzebne orzeczenie Sądu Najwyższego, co oznacza, że wracamy do punktu wyjścia, bo rok temu Sąd Najwyższy umył ręce i choć wszyscy czekali z zapartym tchem, co powie, usta zamknął mu konflikt pomiędzy tzw. starymi a nowymi sędziami. Szczerze? Tego właśnie się spodziewam, że sprawa znowu nie zostanie rozwiązana raz na zawsze.
Co ma wspólnego problem frankowy z nagrodą Nobla?
Tak na marginesie właśnie pomyślałam, że historia polskich frankowiczów ma ogromnie dużo wspólnego z tegoroczną nagrodą Nobla w dziedzinie ekonomii, którą otrzymało trzech ekonomistów, w tym Ben Bernanke, były szef amerykańskiego Fed. Ten sam, który zignorował narastające ryzyko w sektorze bankowym w latach 2006-2007 i dopuścił do rozpasania bankowców, nadmuchania bańki kredytów subprime, a potem wybuchu gigantycznego kryzysu finansowego wynikającego z chciwości bankowców.
Bernanke oczywiście nie za to dostał Nobla, ale za swoje wcześniejsze badania naukowe, które jednak w czasie kryzysu, na który sam nieopatrznie pozwolił, mógł stosować w praktyce. Otóż to, za co go nagrodzono, to odkrycie, że to nie kryzysy gospodarcze prowadzą banki do upadłości, ale to upadłości banków stymulują kryzysy gospodarcze.
Ponadto konkluzja z tych badań jest taka, że bardziej opłaca się ratować banki przed upadkiem (bo są za duże, żeby upaść - pamiętacie?) niż potem ponosić koszty ich bankructwa. Do czego prowadzi to odkrycie? Do demoralizacji banków. Skoro wiedzą, że władze będą je ratować za wszelką cenę - a pokazał to kryzys z 2008 r., a teraz również nagrodzenie tego odkrycia Noblem - to będą bardziej skłonne do udzielania ryzykownych kredytów, czy w ogóle do ryzykownych zachowań, bo przecież władza i tak nie pozwoli im upaść.
Dokładnie na tej noblowskiej filozofii oparte jest stanowisko KNF w sprawie frankowiczów - nie ma znaczenia, czy polskie banki łamały prawo, udzielając kredytów we frankach, po prostu trzeba stanąć za nimi murem, żeby nie stała im się krzywda. Prawo jest ważne, ale bez przesady.