Minister Janusz Kowalski: EU ETS hamuje inwestycje w transformację energetyczną
Dla nikogo nie jest tajemnicą, że decydujące zdanie w sprawie restrukturyzacji polskiej energetyki, ciepłownictwa i górnictwa będzie miała Bruksela. Janusz Kowalski, wiceszef Ministerstwa Aktywów Państwowych, w rozmowie z Bizblog.pl przekonuje że musimy zacząć walczyć o swoje na unijnych korytarzach. Inaczej polska gospodarka znowu straci na kolejne dziesięciolecia.
Związkowy projekt umowy społecznej rządu z górnikami jest teraz analizowany w Ministerstwie Aktywów Państwowych. Negocjacje mają być kontynuowane pod koniec stycznia, ale i tak decydująca będzie - co zresztą zawarto już w porozumieniu z końca września 2020 r. - opinia Komisji Europejskiej. Ta zaś, zdaniem ekspertów, w dobie Zielonego Ładu i nowego celu klimatycznego wcale nie musi być po myśli polskiego rządu.
O to, jakie mamy możliwości negocjacyjne i co się musi stać, żeby polska transformacja energetyczna rzeczywiście była uczciwa, pytamy Janusza Kowalskiego, wiceministra MAP z ramienia Solidarnej Polski, pełnomocnika rządu do spraw Reformy Nadzoru Właścicielskiego nad Spółkami Skarbu Państwa.
Jak Pan widzi szanse dla polskiej gospodarki w kontekście nowego celu klimatycznego z redukcją emisji na poziomie 55 proc. Abstrahując od ostatecznej formy umowy społecznej między rządem a górnikami…
Janusz Kowalski: Mam swoje zdanie zarówno jako poseł Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobro, ale też jako były wiceprezes Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa i jako osoba, która już od kilkunastu lat zajmuje się kwestią bezpieczeństwa energetycznego. Bezsprzecznie decyzje podjęte w grudniu 2020 r. są bardzo złe dla Polski i w tym miejscu diametralnie różnimy się co do ich oceny, my jako Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry z naszymi przyjaciółmi z Prawa i Sprawiedliwości.
Wszystko zależy od punktu widzenia...
Janusz Kowalski: To nie jest kwestia opinii czy oceny. Rozmawiamy o faktach. Przypominam, że w 2019 r., co jest zresztą zapisane w programie całej Zjednoczonej Prawicy, szliśmy z założeniem, że będziemy „konsekwentnie na forum Unii Europejskiej przeciwdziałać rozwiązaniom dla Polski i Polaków niekorzystnych, m.in, tych w polityce energetycznej”. To jest cytat z programu PiS z 2019 r. Tymczasem nowy cel klimatyczny, zakładający redukcję emisji już nie na poziomie 40, a 55 proc. jest absolutnie dla nas niekorzystny. Dzisiaj bezpieczeństwo energetyczne Polski oparte jest o własny surowiec, co jest czymś pozytywnym. I teraz my sami odwracamy się od węgla brunatnego i kamiennego, wolimy z nim walczyć zamiast na przykład z niewłaściwymi technologiami, które w nieodpowiedni sposób redukują emisję CO2. Nie jestem zwolennikiem walki z węglem, tylko walki o czyste powietrze, korzystając z innowacyjnych rozwiązań. Przypominam, że do dnia dzisiejszego nie jest przyjęta mapa drogowa polskiej transformacji energetycznej w postaci rządowego dokumentu „Polityka energetyczna Polski do 2040 r.”, a decyzją o zaostrzeniu celów klimatycznych z grudnia 2020 r. była sprzeczna z projektem przygotowywanej rządowej polityki.
Czyli energetyka wiatrowa albo atom jednak nie są dla nas?
Janusz Kowalski: Jeżeli nawet planujemy zmienić nasz miks energetyczny, że pojawi się w nim w znacznie większym stopniu energia z wiatru czy energia atomowa, to miejmy od początku świadomość, że to wszystko musi potrwać. Gazoport budowaliśmy 10 lat. W kontekście elektrowni jądrowych nie mamy żadnego know-how. Tymczasem wszystkie budowy elektrowni atomowych w Europie są opóźnione. Wystarczy spojrzeć na Finlandię, Francję czy Wielką Brytanię. A przecież w tych krajach już wiedzą, jak budować tego typu elektrownie. Tym samym w mojej ocenie pierwsze bloki jądrowe mogą powstać w Polsce najwcześniej za 15-20 lat. Miejmy tego świadomość. Do tego czasu, godząc się na nowy cel klimatyczny, czyli na walkę z własnym surowcem, z jednej strony zwiększamy presję na import rosyjskiego węgla, z drugiej zaczynamy grać w niebezpieczną grę z ceną gazu, zwiększając presje na jego import z Nord Stream 2 już za kilka lat. Taka będzie konsekwencja naturalna przestawiania ciepłownictwa i elektroenergetyki z węgla na gaz. Czy naprawdę chcemy znowu uzależnić się od rosyjskiego gazu?
To chyba dobrze, skoro gaz jest teraz tani.
Janusz Kowalski: Przestawianie polskiej energetyki i ciepłownictwa na gaz jest bardzo niekorzystne. I mówię to jako były wiceprezes PGNiG. Zgoda, ceny gazu dzisiaj są niskie, ale to przecież w żadnym stopniu nie oznacza, że takie też będą za pół roku czy za pięć lat. Trzeba mieć trochę wyobraźni. Przecież skoki cen gazu zawsze były. Wzrost cen o 100, 200, czy 300 procent, co też już miało miejsce, będzie bezpośrednim uderzeniem w polską gospodarkę i w konkurencyjność gazowych bloków energetycznych. Do tego dochodzi konieczność uzależnienia się od zewnętrznych dostaw surowca. Przecież nasza produkcja obecna gazu to jakieś 4 mld metrów sześć., a potrzebujemy już 20, za chwilę 30, 35 mld m sześć. To już pokazuje, że cały plan dywersyfikacji źródeł był skrojony na zbyt małą skalę. Robi się dziura, w sam raz dla rosyjskiego surowca, kosztem rzecz jasna polskiej gospodarki.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze europejski system handlem emisjami - EU ETS.
Janusz Kowalski: Unijny system handlu emisjami jest unijnym parapodatkiem. To nic innego jak spekulacyjny i niebezpieczny mechanizm, który opodatkowuje energię elektryczną i ciepło wytwarzane z węgla. Przez to nie tylko polska, ale i europejska gospodarka stają się mniej konkurencyjne. Dzisiaj ceny emisji CO2 są najwyższe od 2005 r. Nie zapominajmy przy tej okazji, że Krajowy Ośrodek Bilansowania i Zarządzania Emisjami, podlegający Ministerstwu Klimatu i Środowiska, w swoich przewidywaniach, wskazuje, że koszt emisji do 2030 r. wyniesie od 76 do 80 euro. Czyli w tym okresie, kiedy nie będzie żadnych innych stałych mocy, nie będziemy mieć innego wyjścia, jak tylko importować energię z zagranicy. Przy okazji gigantyczne koszty będą ponosić polskie samorządy terytorialne, spółki energetyczne i ciepłownictwo, ale też transport, hutnictwo, przemysł cementowy, budownictwo i wiele innych gałęzi gospodarki. Solidarna Polska od ponad roku rekomenduje przeprowadzenie reformy unijnego systemu handlu emisjami. Niestety od czasu zgody Polski na „Green Deal” w grudniu 2019 r. oraz w grudniu 2020 r. na zaostrzenie celów klimatycznych sytuacja polskiej elektroenergetyki, ciepłownictwa i przemysłu energochłonnego stała się bardzo trudna.
Z tego co Pan mówi wynika, że system handlu emisjami EU ETS bardziej nam przeszkadza niż pomaga...
Janusz Kowalski: Nie mam co do tego wątpliwości. System EU ETS hamuje faktycznie polską transformację energetyczną i inwestycje w nowe technologie. Przecież EU ETS jest coraz większym kosztem dla takich spółek jak PGE, Grupa Azoty czy Tauron. Te pieniądze można było z powodzeniem wydać na innowacje czy inwestycje. A tak polskie firmy są opodatkowywane spekulacyjnym parapodatkiem unijnym, który wysysa z nich miliardy złotych.
Związkowcy wiele miesięcy wcześniej, zanim jeszcze Parlament Europejski przyjął nowy cel klimatyczny, wykazywali, że przy redukcji emisji na poziomie 55 proc. upadnie nawet co piąta polska kopalnia i spółka energetyczna. To realny scenariusz?
Janusz Kowalski: Przede wszystkim zgoda na nowy cel klimatyczny mocno kłóci mi się z tym, że przecież ciągle nie mamy polityki energetycznej Polski do 2040 r. Brakuje nam zatem najważniejszej mapy drogowej polskiego modelu transformacji energetycznej. Decyzja o zaostrzeniu celu klimatycznego komplikuje konkurencyjność polskiej gospodarki. Nie utożsamiam się z opracowywaną ścieżką odejścia od węgla, gdyż nie wiem, jakie nowe stałe źródła wytwarzania energii zastąpią elektrownie węglowe. Niemcy zrobią wszystko, by zablokować plany budowy elektrowni atomowej w Polsce po to, by uzależnić Polskę od rosyjskiego gazu z Nord Stream. Sytuacja już dziś staje się dramatyczna. Nie interesują mnie piękne slajdy w Power Poincie, ale realny scenariusz nieobniżania poziomu polskiego bezpieczeństwa energetycznego. Solidarna Polska jest bardzo sceptyczna co do rozwiązań, które będą bezsprzecznie generować po stronie polskich firm coraz większe koszty, zabijając po drodze ich konkurencyjność. Naprawdę trudno pogodzić się na większe koszty funkcjonowania dla polskiej gospodarki.
To w takim razie nasi sąsiedzi muszą mieć z tego powodu całkiem dobre nastroje.
Janusz Kowalski: Bez dwóch zdań obecnie realizowana jest agenda, zapisana w niemieckiej umowie koalicyjnej między SPD, CDU i CSU z lutego 2018 r. Postanowiono wtedy, że celem niemieckiego modelu transformacji energetycznej tzw. Energiewende jest przełożenie na forum UE. Tylko po to, żeby wzmocnić siłę eksportową całego sektora OZE w Niemczech, szacowanego na ok. 300-400 tys. miejsc pracy. I tak niestety się stało. Dzisiaj w unijnym budżecie aż 30 proc. środków musi być wydatkowana na transformację energetyczną. Gros z pieniędzy, które otrzymamy jako dotacje unijne, trafi do takich gospodarek jak niemiecka, francuska czy duńska - jako transfer technologii, czy know-how. Drugim punktem wspomnianej umowy koalicyjnej u naszego zachodniego sąsiada jest to, że Niemcy mają stać się hubem do handlu gazem w Europie z Nord Stream. To się także łączy z większym zapotrzebowaniem na gaz w Polsce. Za kilka lat europejscy politycy będą przekonywać, że to jest gaz europejski. Ale to będzie przecież surowiec prosto z Rosji.
Mamy na to jakąś receptę? Swoją propozycję w kontrze?
Janusz Kowalski: Od strony strategicznej jesteśmy obecnie w bardzo trudnej sytuacji. Nie mamy ustalonej polityki energetycznej do 2040 r., a do tego co chwilę podejmujemy ryzyko wykorzystania naszej sytuacji przez inne kraje. Bez reformy unijnego systemu handlu emisjami EU ETS nie zrobimy ani kroku do przodu. Potrzebna jest nam poważna debata na temat bezpieczeństwa energetycznego Polski.
Na czym ta reforma miałaby polegać i czy nie boi się Pan, że w Unii Europejskiej nie zabraknie zwolenników podkręcenia EU ETS, którzy włączą do systemu metan?
Janusz Kowalski: Możemy umówić się na konkretne cele klimatyczne do osiągnięcia w perspektywie kilkudziesięciu lat. Pokazaliśmy to już, dokonując od lat 90. ubiegłego stulecia największego skoku w Europie pod względem jakości powietrza. Tylko chcemy te wszystkie klimatyczne cele realizować wedle polskiego modelu. Nie możemy być za to karani poprzez parapodatek, który w istocie oddala, a nie przybliża do tych celów. Już w 2019 r. z ówczesnym ministrem środowiska Michałem Wosiem z Solidarnej Polski próbowaliśmy przekonać naszych partnerów z PiS, że warto utworzyć krajowy system handlu emisjami, który byłby zgodny z kierunkami polityki klimatycznej UE, ale nie generowałby tak ogromnych kosztów dla polskiej gospodarki. Przecież każdy, kto prowadzi firmę albo ma jakikolwiek kredyt do spłacenia, musi znać swoją perspektywę finansową w najbliższym czasie. Tym bardziej dotyczy to takich spółek jak PGE, Tauron, czy Enea. Dzisiaj nikt nie może zagwarantować, jakie będą ceny emisji CO2 nie tylko za parę lat, czy za kilka miesięcy, ale nawet jutro. Jak w takiej rzeczywistości mają funkcjonować nasze spółki energetyczne, w jaki sposób mają planować wydatki, kolejne inwestycje? Tym samym system EU ETS działa niczym kredyt frankowy, który skazują na coraz większy koszt obsługi, gdyż nie znamy kosztu tego systemu z uwagi na jego spekulacyjną konstrukcję.
To chyba jednak ciut ryzykowne zakładając, że to się rychło zmieni?
Janusz Kowalski: Dlaczego? Przecież reforma EU ETS jest zaplanowana na drugi kwartał 2021 r. UE chce zaostrzyć jeszcze bardziej ten spekulacyjny system i objąć nim nowe sektory gospodarki. Tutaj decydujące mogą okazać się finanse. Ale też musimy sobie zdać uwagę z tego, że Fundusz Odbudowy, z którego Polsce ma przypaść w udziale ok. 23 mld euro, to nic innego jak nowy kredyt zaciągnięty przez KE w imieniu Unii Europejskiej. Polska na niego zgodziła się i jednocześnie zobowiązała się do zwiększenia składki członkowskiej o 0,6 pkt. procentowych, co przekłada się na ok. 15-16 mld euro w tym okresie. Zobowiązaliśmy się też popierać inne unijne podatki, w tym EU ETS, który ma być rozszerzony na transport. Wyraziliśmy zgodę na „plastic tax”, czyli opodatkowanie polskiej gospodarki na poziomie minimum 2 mld zł rocznie jako nowe źródło dochodu Unii Europejskiej. Innymi słowy nie znamy dzisiaj kosztów Funduszu Odbudowy, który jest kredytem, a nie żadną darowizną. W mojej ocenie istnieje wielkie zagrożenie polegające na tym, że będziemy musieli więcej wpłacić do kasy UE, niż otrzymamy z tego mechanizmu wsparcia. Dlatego zapowiedzieliśmy, że w Sejmie opowiemy się przeciwko ratyfikacji unijnego Funduszu Odbudowy. Jest w pełni zarządzany centralnie i nie jest ani odrobinę elastyczny. Jego konstrukcja wspiera eksport niemieckiej gospodarki. To też krok w kierunku europejskich gospodarek, które nie mogą się już zadłużać. Dług Portugalii to już 130 proc. PKB. Brukselscy biurokraci wymyślili więc, że wyręczy te kraje UE, która sama się w tym celu zadłuży. Przy naszym zadłużeniu na poziomie 60 proc. PKB jest to sytuacja dla Polski wysoce niekomfortowa. Zapłacimy za to wszyscy bardzo słony rachunek.
Trudno o optymizm, jeżeli spojrzymy na polską transformację energetyczną w kolejnych latach.
Janusz Kowalski: Jestem realistą. Pamiętajmy, że dzisiejszy plan popiera PiS, PO, PSL i Lewica. Powinniśmy dążyć do tego, że prymat nad jakąkolwiek ideologią mają polskie interesy, twardy i jednoznaczny rachunek polskich zysków i strat. W tym sensie polski polityk powinien podejmować decyzje w zgodzie z polskim interesem gospodarczym. Będziemy do tego przekonywać wszystkie siły polityczne w kraju. Nie możemy przy okazji zapominać, że cała polityka klimatyczna UE jest tak naprawdę kolejnym krokiem w kierunku ustanowienia unijnego państwa federacyjnego, które będzie rządzone z tylnego siedzenia przez Niemcy. Tylko tak nasi zachodni sąsiedzi mogą w przyszłości konkurować z USA czy Chinami. To jest plan, który już teraz dzieje się na naszych oczach.
I co w związku z tym pan proponuje?
Janusz Kowalski: Piękno polityki polega na tym, że nie ma przesądzonych scenariuszy. Wszystko jest możliwe, dopóki piłka w grze. Dziś razem z ministrem Michałem Wójcikiem, który jest posłem ze Śląska, czy wiceministrem klimatu Jackiem Ozdobą pracujemy na rzecz dobrych gospodarczych rozwiązań dla Polski w tej trudnej sytuacji zaostrzenia celów klimatycznych. Interes Polski jest dla Solidarnej Polski na pierwszym miejscu, a nie interes Niemiec czy Brukseli pod przykrywką unijnej propagandy. Inna sprawa, że przynajmniej w mojej ocenie UE jest na tyle skostniałą i zbiurokratyzowana, że może prawidłowo funkcjonować wyłącznie jako związek suwerennych państw. W innym przypadku UE czeka po prostu rozpad, spotka ją ten sam los co Związek Sowiecki. Nie możemy na to pozwolić.