Miała być rewolucyjna zmiana w uprawnieniach PIP-u, będzie tylko korekta. Głośno zapowiadana reforma PIP-u została przez rząd drastycznie okrojona, ale pozostawiono furtkę dla ZUS-u. Chodzi o możliwość naliczenia firmom zaległych składek nawet za pięć lat.

Reforma Państwowej Inspekcji Pracy, o której wiele razy pisaliśmy w Bizblogu, miała umożliwić skuteczną walkę z wypychaniem pracowników na samozatrudnienie. Przygotowany przez resort Agnieszki Dziemianowicz-Bąk, że projekt został jednak przez rząd mocno złagodzony. Pod wpływem lobbingu środowisk biznesowym stworzono kompromis, który znacznie odbiega od pierwotnych planów. Z jednym wyjątkiem.
Wybite zęby PIP-u
W jaki sposób wykastrowano reformę PIP-u? Przede wszystkim chodzi o odejście od możliwości zamieniania przez PIP kontraktów B2B w etaty. Dziś wiadomo, że PIP nie będzie działać wstecz i skupi się wyłącznie na przyszłości. Zamiast zamiany w etat pojawi się mechanizm „żółtej kartki” dla firm. Zanim inspektor cokolwiek zmieni, da firmie czas na dopasowanie warunków współpracy, na przykład elastyczne godziny, brak obowiązku siedzenia w biurze czy rozliczanie za efekt. W praktyce oznacza to możliwość zachowania B2B po drobnych zmianach.
Kontrast z przekazem ministerstwa a rzeczywistymi planami jest tu szczególnie widoczny. Resort rodziny mówił o zdecydowanym przywracaniu prawa pracy, ale „żółta kartka” zmienia funkcję ustawy na mediacyjną. Zamiast szybkiej zmiany umowy pojawia się etap negocjacji, który pozwoli wielu firmom uporządkować papierologię i uniknąć etatu, jeśli tylko zechcą się dostosować.
„Gazeta Wyborcza” zwraca uwagę na wprowadzenie długiej drogi odwoławczej, której wcześnie w ogóle nie przewidywano. Teraz decyzja PIP-u nie będzie obowiązywać od razu, bo firma najpierw dosanie 14 dni na odwołanie do Głównego Inspektora Pracy, a w razie niekorzystnego rozstrzygnięcia będzie mogła pójść do sądu. Dopiero prawomocne rozstrzygnięcie sądu będzie mogło zmienić umowę. To oznacza radykalne zmniejszenie decyzyjności PIP-u.
Więcej informacji dla pracowników znajdziesz na Bizblog.pl:
W reformie będzie też paradoksalne rozwiązanie. Choć PIP nie będzie mieć prawa działać wstecz, inspektor będzie miał obowiązek przekazania ZUS-owi informacji o cechach stosunku pracy. I to ZUS, nie inspekcja, może naliczyć zaległe składki za pięć lat.
Gazeta podkreśla też odległy termin wejścia reformy. Mimo że ministerstwo mówi o pilności i powołuje się na KPO oraz naciski Brukseli, ustawa zacznie obowiązywać dopiero w drugiej połowie 2026 r. To oznacza, że efekty zmian pojawią się właściwie dopiero u schyłku obecnej kadencji, a nie teraz, jak sugeruje komunikacja resortu.
Ministra robi dobrą minę do złej gry
A co na to ministra Agnieszka Dziemianowicz-Bąk? Robi dobrą minę do złej gry, mówiąc o walce z patologiami rynku pracy dzięki nowej ustawie. Ta jednak została mocno rozwodniona, a PIP wciąż będzie miał mizerne kompetencje w starciu z firmami łamiącymi Kodeks pracy. Efekty reformy będą dużo skromniejsze, niż sugeruje oficjalna narracja MRPiPS.
Realizacja kamieni milowych Krajowego Planu Odbudowy to tylko jeden z powodów, dla których powinniśmy to zrobić. Drugim, najważniejszym, jest walka z patologiami rynku pracy, których konsekwencje ponosimy wszyscy. Tak jak walczymy z luką VAT, tak powinniśmy walczyć z luką śmieciową, ze śmieciowym zatrudnieniem, ponieważ wiążą się z nimi ogromne koszty społeczne - pzekonuje Agnieszka Dziemianowicz-Bąk







































