REKLAMA
  1. bizblog
  2. Pieniądze

Czas na obligacje antybankowe. To może być absolutny hit, jeśli banki nie przestaną sobie pogrywać

Zabrać bankom górę pieniędzy, które wpompowano na ich konta podczas pandemii. A potem jeszcze zaoferować Polakom obligacje dające zysk rzędu 11-14 proc. W ten sposób banki zaczną lepiej płacić za nasze depozyty, Polacy zaczną oszczędzać zamiast wydawać, co przyhamuje inflację, a niższa inflacja obniży stopy procentowe i raty kredytów.

19.04.2022
7:01
Czas na obligacje antybankowe. To może być absolutny hit, jeśli banki nie przestaną sobie pogrywać
REKLAMA

Są dziś trzy rzeczy, które najbardziej bolą Polaków:

REKLAMA
  • bardzo wysoka i ciągle rosnąca inflacja
  • żeby walczyć z tą inflacją, RPP podnosi dość gwałtownie stopy procentowe, a w ślad za nimi rośnie WIBOR i raty kredytów hipotecznych 2,5 mln Polaków
  • choć stopy procentowe rosną i rośnie oprocentowanie kredytów, oprocentowanie depozytów nadal jest marne, choć podręcznikowo – powinno rosnąć. Ci, którzy mają oszczędności, płaczą, że zjada im je inflacja. Ci, którzy mają kredyty wściekają się, że to niesprawiedliwe, że bank pożycza pieniądze od nas tanio, a nam je pożycza drogo

A powodem tego wszystkiego jest w dużej mierze akcja ratowania gospodarki podczas pandemii. Dlaczego? Bo wpompowano do gospodarki górę pieniędzy, które teraz leżą na bankowych kontach. To z nich banki mogą udzielać kredytów, nie potrzebują więc sięgać po nasze pieniądze, oferując wyższe oprocentowanie na lokatach.

Niskie oprocentowanie lokat. Błędne koło się zamyka

Tych pieniędzy już leżących w bankach jest o 300 mld zł więcej niż kredytów, których banki udzielają. To jest po prostu gigantyczna nadpłynność, która zaburzyła rynek bankowy i powoduje taką wściekłość Polaków na żenująco niskie oprocentowanie lokat.

To niskie oprocentowanie lokat z kolei powoduje, że Polakom nie opłaca się oszczędzać, chętniej wydają nadwyżki, podbijając inflację. A wysoka inflacja podnosi stopy procentowe i koszty kredytów. I koło się zamyka.

To właśnie ta nadpłynność w bankach, a więc fakt, że mają one za dużo pieniędzy, powoduje, że podnoszenie stóp procentowych jest mniej skuteczne, więc trzeba podnosić jeszcze mocniej.

Rozwiązanie tych trzech problemów: inflacji, drogich kredytów i niskooprocentowanych depozytów powinno polegać więc na tym, żeby wyciągać z banków tę górę pieniędzy wcześniej do nich wpompowaną i zmusić je do podnoszenia oprocentowania depozytów.

Jak?

Czas się pozbyć pieniędzy wydrukowanych w pandemii

Rozwiązanie kilka dni temu podsuwał jak na tacy na antenie TOK FM dr Bogusław Grabowski, ekonomista, były członek RPP. A to całkiem proste.

Po pierwsze, trzeba przeprowadzić wyprzedaż aktywów skupionych przez NBP podczas pandemii, a mówimy o 150 mld zł, które bank centralny wówczas „wydrukował”. Te pieniądze nie są oczywiście wydrukowane dosłownie, ale są wykreowane, faktem jednak jest, że taka kwota została wpompowana do systemu bankowego podczas pandemii. Dokładnie mechanizm ten opisał w Bizblog.pl Rafał Hirsch.

W uproszczeniu: NBP odkupował od banków komercyjnych obligacje skarbowe, żeby zrobić im miejsce na kupno kolejnych (żeby rząd pozyskał nowe pieniądze na ratowanie gospodarki). Banki kupowały od rządu kolejne obligacje i znowu odsprzedawały je NBP. I tak na kontach banków komercyjnych pojawiło się dodatkowe 150 mld zł. Grabowski sugeruje, że teraz ten proces trzeba odwrócić i wepchnąć bankom z powrotem obligacje i zabrać górę gotówki.

Dlaczego więc tego nie zrobiono? Bo to wymusiłoby na rządzie oszczędności, musiałby ograniczać zadłużenie, tymczasem PiS ma w planie dokładnie co innego: chce zadłużać się jeszcze mocniej, emitować jeszcze więcej obligacji, bo trzeba przecież sfinansować 300 tys. armię, wydatki związane z wojną w Ukrainie, przyjęcie uchodźców, ale i 13. i 14. emerytury i kolejne prezenty, które pewnie jeszcze się pojawią przed wyborami.

A więc: rząd wspólnie z NBP mogłyby zmobilizować banki, by płaciły więcej za depozyty, bardziej adekwatnie to tego, co same liczą sobie za kredyty, ale nie chcą, bo to działałoby wbrew ich politycznym planom.

Drugi krok? W amoku populistycznych obietnic wpadł na to Donald Tusk

Po drugie, według Grabowskiego należy zaoferować Polakom obligacje detaliczne oprocentowane 1-2 pkt proc. powyżej inflacji. Wyobrażacie sobie obligacje, na których można zarobić 12 proc.? Kto by nie chciał takich odsetek w czasie, kiedy bank proponuje 0,1 proc., a od wielkiego dzwonu maksymalnie 3 proc. w czasie gdy inflacja w marcu wyniosła niemal 11 proc.?

To byłby cios dla banków, bo ludzie zaczęliby wycofywać swoje pieniądze od nich i kupować obligacje NBP. To zmusiłoby z kolei banki do radykalnego podniesienia oprocentowania, żeby część tych pieniędzy jednak zatrzymać.

Taki mechanizm z powodzeniem wprowadzono w latach 90. w Polsce. Jest to jedynie kwestia decyzji władz NBP

– przekonywał w TOK FM dr Bogusław Grabowski.

Efektem byłoby nie tylko podniesienie oprocentowania lokat. Wyższe oprocentowanie skłoniłoby z kolei Polaków do oszczędzania zamiast wydawania, a to przyhamowałoby inflację. Niższa inflacja to z kolei niższe stopy procentowe i niższe raty kredytów. To więc recepta na wszystkie trzy bolączki Polaków.

I w całym tym pokrzykiwaniu o stopach i drożejących kredytach jeden tylko Donald Tusk częściowo trafił ze swoją receptą. Zaproponował bowiem niedawno wyemitowanie obligacji antydrożyźnianych. Niewiele o nich wiadomo, ale lider PO wyjaśniał, że miałby to być dwuletnie obligacje, których oprocentowanie będzie odpowiadało inflacji w okresie od momentu zakupu obligacji do momentu przedstawienia ich do wykupu. 

Limit dla każdego obywatela, bo tu nie chodzi o milionerów, będzie wynosił 50 tys. zł

– powiedział Donald Tusk.

To dokładnie to, o czym mówił dr Grabowski. Mam wątpliwości, czy Tuskowi doradził to ktoś mądry, czy przypadkiem trafił w dziesiątkę z dobrą propozycją, siląc się tak naprawdę na populizm, by pokazać, jak dba, by Polacy nie tracili pieniędzy.

Obstawiam niestety to drugie - Tusk pewnie wcale nie zdaje sobie sprawy z prawdziwych, głębokich efektów wprowadzenia takich obligacji, tak jak nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji pozostałych dwóch swoich pomysłów: podwyżki wynagrodzeń o 20 proc. dla pracowników budżetówki i zamrożenia rat kredytów hipotecznych na poziomie z końca 2021 r. Albo udaje, że nie wie, do czego to doprowadzi.

REKLAMA

Dobrze by było, żeby jednak rządzący sięgnęli po inne instrumenty polityki pieniężnej niż tylko same podwyżki stóp procentowych. Niezależnie, czy wymyślił je przypadkiem Tusk czy ktokolwiek inny. A jak PiS ma problem z kopiowaniem pomysłu obligacji antydrożyźnianych, to niech nazwie je obligacjami antybankowymi, wtedy i elektorat przyklaśnie z radości.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA