REKLAMA

Ile naprawdę zarabia programista? Rekruter bez cenzury o zarobkach i niefajnych zagrywkach pracodawców

Po pandemii pozycja programistów stała się bardzo mocna. Może chwilami aż za bardzo - mówi w rozmowie z Bizblog.pl Tomasz Jurek, rekruter firmy Future Mind. Na jakie stawki mogą dzisiaj realnie liczyć pracownicy IT? Czy warunki pracy programistów rzeczywiście są tak bajkowe, jak zwykli o tym sądzić ludzie spoza branży?

no fluff jobs
REKLAMA

Gdy zobaczyłem, jak wiele komentarzy wzbudziły wypowiedzi Tomasza Jurka dotyczące bajońskich zarobków w IT, wiedziałem, że trzeba ten temat zgłębić. O pracy programistów mówi się dużo, ale większość dyskusji opiera się na statystykach podawanych przez platformy rekrutacyjne. A te, siłą rzeczy, nie oddają do końca realiów.

REKLAMA

Ba, zdaniem mojego rozmówcy czasami je fałszują. Uznałem więc, że oddam głos praktykowi. Osobie, która od trzech lat zajmuje się rekrutacją w Future Mind, firmie, która zajmuje się tworzeniem aplikacji, a wśród klientów ma takich tuzów, jak Żabka, Hebe czy Reserved.

Adam Sieńko, Bizblog.pl: To jak to jest z tymi zarobkami programistów?

Tomasz Jurek: Prawda jest taka, że ludzie w IT naprawdę zarabiają świetnie. Płace w branży rosną dużo ponad średnią.

Ale?

Mitem jest tempo wzrostu tych wynagrodzeń. Niedawno jedna osoba wrzuciła ankietę na LinkedIn z pytaniem: „Czy w twojej firmie, tak samo jak w całej branży, płace rosną od początku roku o 30 proc.?” Na szczęście znaczna większość ankietowanych odpowiedziała, że nie. Bo to nieprawda.

W pierwszym półroczu ubiegłego roku wynagrodzenia wzrosły prawie niezauważalne. Od czerwca 2021 do czerwca 2022 realny wzrost to 15 proc. Zarobki gonią inflację, nic ponadto.

Większość Polaków mimo wszystko mogłoby pomarzyć o takich podwyżkach.

Tak, dlatego z perspektywy zwykłego Kowalskiego trudno mówić o mitach. Postrzeganie branży IT jako miejsca, gdzie można świetnie zarobić, jest adekwatne. Mówimy o młodych ludziach, którzy bardzo szybko dochodzą do poziomu wynagrodzeń, które dla przeciętnego Polaka są bardzo wysokie. Nie wiem czy pamiętasz, ale przed pandemią były prowadzone badania odnośnie postrzegania zarobków.

I okazało się, że uważamy poziom 5 tys. zł netto za próg zamożności.

Tak, a w IT tyle zarabia stażysta. Ktoś, kto skończył albo dopiero kończy studia, ale poszedł już do pracy, żeby się czegoś nauczyć. Tyle można wyciągnąć dosłownie po kilku miesiącach stażu. A absolwent informatyki, kończąc studia, często ma już za sobą sporo komercyjnego doświadczenia i zarabia jeszcze lepiej.

Co dzieje się dalej?

Po roku pracy realne jest osiągnięcie poziomu 10 tys. zł, zwłaszcza, jeśli mówimy o studentach poniżej 26. roku życia z komercyjnym doświadczeniem zdobywanym w czasie nauki, bo takie osoby na nie płacą ZUS-u i podatków. Potem sky is the limit. Na początku kariery wynagrodzenia rosną bardzo szybko i to jest typowe właśnie dla branży IT.

To kwoty netto?

To całościowy koszt, jaki ponosi pracodawca. Pamiętaj, że w branży IT etaty nie są powszechnym zjawiskiem, bardzo wielu pracowników decyduje się na współpracę na B2B. Taki sposób podawania wynagrodzeń jest standardem – za każdym razem, gdy widzisz widełki płac w ogłoszeniu mowa będzie o całkowitym koszcie pracodawcy.

Od czego zależy, jak szybko taki programista się bogaci?

Programiści strasznie się wściekają, gdy odnosi się poziom zarobków do lat doświadczenia. Każdy uczy się w innym tempie, wiele zależy od środowiska. Można zresztą powiedzieć, że w tym zawodzie pieniądze dostaje się za rozwój. Programista, który przestaje się rozwijać wręcz traci na wartości. Technologie się zmieniają, jeżeli trzymasz się przestarzałej, to ona jest coraz mniej używana, a ty wraz z nią odchodzisz w niebyt.

Co jest momentem przełomowym?

Moment uzyskania samodzielności. Junior, czyli osoba, która pomaga pod nadzorem przy projekcie w mniej ważnych zadaniach, może liczyć na oferty rzędu 5-6 tys. zł w górę, mniej więcej do 8-10 tys. zł. Ale sytuacja się zmienia, gdy firma wie, że programista jest na tyle samodzielny, że może sam wybierać sobie taski z listy zadań i je realizować. Wchodzimy wtedy w widełki rzędu 10-12 tys. zł. Takie umiejętności wymagają moim zdaniem ok. 2 lat doświadczenia, ale może być i tak, że programista z dwuletnim stażem będzie potrafił znacznie więcej, choć wielu na tym poziomie przecenia swoje umiejętności.

Czyli na przykład dwa lata po zrobieniu dyplomu inżyniera.

Tak, wyobraź sobie, że masz 25-26 lat i zarabiasz kilkanaście tysięcy miesięcznie kosztu pracodawcy albo netto na fakturze. Czyli przynajmniej dwukrotność średniej krajowej. Dlatego uważam że trudno mówić o mitach jeśli chodzi o zarobki w IT. One naprawdę są wysokie jak na polskie warunki.

Dalej zaczyna się wspominany przez ciebie sky is the limit?

Po kolei. Programista buduje wachlarz narzędzi – poznaje nowe frameworki, biblioteki, uczy się języków programowania. Tu kariera może się rozdwoić. Część osób posiadających miękkie kompetencje może iść w kierunku team leada, osoby, która realizuje techniczne założenia projektu, ale prowadzi też mniej doświadczonych kolegów. Może zostać również tech leadem, czy tzw. architektem, który dobiera technologie i decyduje o tym, w jaki sposób i z wykorzystaniem jakich narzędzi będzie tworzona aplikacja.

Kluczowe jest jednak to, że moment, w którym ktoś powierza ci odpowiedzialność za projekt i opiekę nad zespołem, to chwila, w której stajesz się seniorem. W software house’ach taka osoba może zarobić w granicach 17-18 tys. zł, a z czasem, kiedy nabierze doświadczenia, znacznie więcej.

W ogłoszeniach widywałem wyższe stawki.

Tak, ale mam poczucie, że one nie oddają całej prawdy o rynku. Agencje rekrutacyjne żyją z prowizji i zależy im, żeby stawki rynkowe były jak najwyższe, dlatego zawyżają te ostatnie. To samo starają się robić sami programiści. Dużo w tym PR-u, to taka trochę samonakręcająca się maszynka oparta na plotkach. To oczywiście nie oznacza, że takich wysokich ofert w ogóle nie ma. Zawsze to jednak coś za coś.

Jak to?

Kandydat dostaje na przykład zapis w umowie, że jeżeli klient nowego pracodawcy nie zapłaci, to on sam będzie musiał podjąć się windykacji. Inny case – kolega w umowie ze startupem znalazł bardzo wysoką kare umowną za niedotrzymanie regulaminu firmowego. Jak brzmiał regulamin? Nie wiadomo, kolega mógłby się z nim zapoznać dopiero po podpisaniu umowy.

Gdzie indziej pojawiła się bardzo wysoka kara umowna za nienależycie wykonaną pracę. My raczej oczekujemy, że ktoś poprawi pracę, bo błędy się przecież zdarzają każdemu, ale tam była z kolej bardzo wysoka stawka – cóż, coś za coś.

Albo jeszcze inny przykład – firma produktowa z USA kupiła sobie software house w Polsce i wystawiła ofertę pracy za 70 tys. zł miesięcznie. Haczyk? Część wynagrodzenia była w opcjach na akcje, kandydat musiał być właściwie trzema programistami w jednym i znać trzy stacki.

Wysoki poziom specjalizacji w każdej z nich wymaga wielu lat praktyki. Trudno znać ich aż trzy, chociaż nie jest to całkowicie niemożliwe, ale takie ogłoszenie to bait, przynęta, bo bardzo, bardzo niewiele osób posiada takie kompetencje, za to wiele aplikuje do tej firmy, licząc na takie wynagrodzenie. W rzeczywistości oferta będzie znacznie niższa.

Takie sztuczki burzą mi wyobrażenie IT jako eldorado dla pracowników.

Trudno mówić o tym rynku jako o czymś stałym. Przyszedłem do Future Mind we wrześniu 2019 r. W marcu 2020 r. dowiedzieliśmy się, że nie jest dobrze. Pandemia. Ludzie zaczęli się naprawdę przejmować. Mamy młody zespół, ale każdy ma starszych rodziców, dziadków, historie chorób itd. Pojawiła się praca zdalna, bo wcześniej mieliśmy cztery dni home office w miesiącu. Nie zauważyliśmy spadku efektywności, finansowo też staliśmy dobrze, bo mamy klientów z e-commerce, którzy w tym czasie zaczęli mocno inwestować, więc nie musieliśmy mrozić wynagrodzeń ani zwalniać ludzi. Rekrutowaliśmy ostrożnie, ale stale. Nikt z nas nie ucierpiał, a w tym czasie ludzie w innych branżach miewali ciężko.

To moja perspektywa. Na rynku, nawet w IT, bywało różnie. Mieliśmy jednego kandydata, który chciał odejść z firmy, w której pracodawca narzucił pracownikom 20-proc. obniżkę płac w czasie pandemii z obietnicą, że różnica zostanie wypłacona po roku. Firma potrzebowała poduszki finansowej, zrobiła ją sobie kosztem pracowników, jednocześnie przywiązując ich do siebie i uniemożliwiając zmianę pracy.

Koronawirus mocno zmienił IT?

Na pewno branża zdała sobie sprawę, że do pandemii i nowych warunków, które po niej nastały, trzeba się przyzwyczaić. Po drugie uznała, że praca zdalna nie jest taka zła. Wcześniej firmy bardzo cisnęły na relokację, oferowały pakiety, przenosiły pracowników po całym świecie. Wtedy to się zmieniło.

III i IV kwartał 2020 r. to moment, kiedy wiele firm na świecie zdało sobie sprawę, że praca zdalna działa, a skoro tak, to można równie dobrze zatrudniać pracowników z innych krajów, i wtedy to Europa Centralna stała się dla nich bardzo atrakcyjna. Bo ludzie zarabiają mniej niż na Zachodzie, a jednocześnie żyją w podobnej strefie czasowej, co wyklucza problemy znane na przykład z kontaktów z Azją.

Dla programistów brzmi jak bajka, dla firm w Polsce już niekoniecznie.

Rekruterzy tacy jak ja zaczęli sobie zdawać sprawę, że zaczynamy konkurować z firmami z zagranicy. Stawki poszły w górę. Po dołku na koniec 2020 roku przyszła potężna górka, bo IT jest dla wielu branż lekarstwem na pandemię

Płace zaczęły rosnąć. Dużym firmom technologicznym, które zatrzymały stawki, błyskawicznie odcięło źródła kandydatów. Część korporacji uświadomiła sobie, że panuje w nich toksyczna kultura i organizacja pracy. Było zresztą kilku ważnych panów, którzy głośno krzyczeli, że pandemia się skończyła. „Halo. Koniec pracy zdalnej. Wracamy do biur”. Szybko okazało się, że takie teksty zerują rekrutację. Firmy musiały się ugiąć pod nowymi oczekiwaniami programistów.

A benefity?

Śmiejemy się z tych owocowych wtorków i ich następców. Pracownicy częściej oczekują, że dostaną prywatną opiekę medyczną albo dopłaty do abonamentów sportowych, ale to są detale. Bo szczerze? Trudno mi sobie wyobrazić benefity, które byłyby ważniejsze od pieniędzy. Działy HR w korporacjach próbowały nimi zachęcać programistów do przychodzenia do biur, bo takie było wcześniej oczekiwanie zarządu.

Pozycja programistów stała się jednak bardzo mocna. Może chwilami aż za bardzo.

Co masz na myśli?

Potężne ssanie na programistów sprawiło, że jak grzyby po deszczu zaczęli wyrastać pośrednicy. Zawsze było ich sporo, ale na początku 2021 r. to był prawdziwy rozkwit. Firmy dostawały kontrakt za kontraktem i rozpaczliwie szukały ludzi na rynku. Były gotowe zapłacić pośrednikowi naprawdę dużo, byleby tylko przyniósł kilka osób na konkretny projekt natychmiast. Takie osoby w razie kłopotów można łatwo zwolnić, więc to było superrozwiązanie na trudne czasy.

Ile miał z tego taki programista przyniesiony przez pośrednika?

Różnica w stawce niejednokrotnie sięgała nawet 100 proc. z czego pośrednik zadowalał się często 5-10 proc., reszta szła do kieszeni pracownika. To czasami byli młodzi, niedoświadczeni ludzie, którzy nie dostaliby pracy na wysokiej stawce w porządnej firmie informatycznej, ale korzystając z pomocy pośredników firmy w znacznie mniejszym stopniu przykładały się do weryfikacji jakości kandydatów. Nie było na to czasu, a niektórym po prostu na tym nie zależało, bo były tylko kolejnym pośrednikiem w takiej układance. Minus dla pracownika był oczywiście taki, że po projekcie pracownik stawał się zbędny. Nie ma benefitów, urlopów, ale za to stawki były wyższe. Przynajmniej na chwilę.

Gdy wspomniałeś o tym braku doświadczenia, przypomniała mi się inba, jaka wybuchła kilka lat temu wokół bootcampów. Oskarżano je właśnie o mamienie kandydatów i wypuszczanie na rynek nieprzygotowanych programistów.

To przesadzone opinie, znam ludzi po bootcampach, którzy pracują jako programiści i zarabiają dobrą kasę, więc to nie jest oszustwo. Mało tego, często ludzie po politechnikach chodzą na bootcampy, bo nie wiedzą, jak się programuje. Studia uczą wielu przydatnych rzeczy jak statystyka, matematyka, algorytmika. Ale nauczenie się myślenia potrzebnego do programowania to jeszcze nie to samo, co nauczenie się samego programowania. Tego paradoksalnie często nie dają uczelnie techniczne.

Ale poleciłbyś taki bootcamp każdemu?

Nie, nie każdy się nadaje. Pokazywanie kelnerki, która dzisiaj chodzi z tacą, a jutro może być programistką 15k, to jakieś zakrzywienie rzeczywistości. Jasne, może być tak, że jedna czy druga osoba ma do tego dryg i jeżeli poświęci ogromną ilość czasu na naukę, to uda jej się przebranżowić i osiągnąć sukces. Znam też przykłady osób, które wcześniej pracowały w gastronomii, kopalni, czy na stacji benzynowej, a dzisiaj programują.

Nie róbmy jednak z tego reguły. Bez zaplecza w postaci wykształcenia technicznego trzeba poświęcić rok albo dwa lata po kilka godzin dziennie, żeby osiągnąć minimalny poziom, który zainteresuje sensownego pracodawcę. Półroczny intensywny kurs daje co najwyżej dobre podstawy żeby nauczyć się programować, a dalej jest problem taki sam jak wszędzie, czyli „przyjmę juniora z doświadczeniem”.

Dużo mówiło się wtedy o nadpodaży juniorów. Rynek IT miał być chłonny, tymczasem młodzi ludzie po kursach odbijali się od drzwi do drzwi.

Przed pandemią rzeczywiście tak było. Teraz gdy konkurencja o pracownika stała się bardziej intensywna wiele firm zdało sobie sprawę, że wykształcenie własnych kadr ma sens. Tworzą szkolenia otwarte, na które zapraszają kandydatów, wyłapują uzdolnione jednostki i proponują im staż. Albo tak jak my idą na uczelnie i wyłapują najzdolniejszych studentów.

Programiści mają jakiś sufit zarobków?

Jeden z naszych kolegów aplikował na stanowisko za 25 tys. dol. miesięcznie. To chyba najwyższe, o którym słyszałem. Myślę że dzisiaj większość programistów w Polsce mieści się w zarobkach 10-20 tys. zł miesięcznie, kilkanaście procent jest pomiędzy 20 tys. a 30 tys. zł, a kilka procent pracuje powyżej 30 tys. Niestety nie ma źródeł danych, którymi można byłoby to potwierdzić. Nie wszystkie oferty mają widełki. Faktycznymi wynagrodzeniami nikt się nie chwali.

Krytykując „baitowość” ofert wspominałeś kiedyś, że pracodawcy podnoszą górne granice widełek, a ich dół zostawiają. Po co to robią?

Rozmawiałem niedawno z chłopakiem, który opowiadał mi, jak szukał pracy. Otóż wszedł na serwis z ogłoszeniami, wyfiltrował najwyżej opłacane ogłoszenia i aplikował na pięć z najwyższą stawką. Wyszukiwarka oczywiście w wyniku pokazała te, gdzie najwyższe względem innych ogłoszeń były górne granice widełek.

Wszyscy kandydaci uważają, że na nie zasługują?

Oczywiście że tak. (śmiech)

Są zbyt pewni siebie?

Myślę, że ten problem dotyczy głównie osób, które mają 2-3 lata doświadczenia i nie wiedzą jeszcze jak wiele nie potrafią. Zdarzyło im się popracować w zagranicznej firmie i są przekonani, że stawki rosną o 100 proc. rok do roku. Przychodzą na rozmowę i rzucają kwotę w rodzaju 25 tys. zł miesięcznie, bo takie są górne granice widełek w ogłoszeniach, gdzie przeszli pierwszy etap rekrutacji.

To mogą być fajni ludzie z dużym potencjałem i może nawet zgodziliby się zarabiać mniej, ale rzucanie takich stawek na dzień dobry wycina ich z procesu rekrutacji, do etapu negocjacji często nawet nie dojdzie. Ja chciałbym spełniać oczekiwania płacowe kandydatów, dlatego rozmawiam z takimi, których oczekiwania mogę zaspokoić i patrzę przy tym na doświadczenie kandydata i jego oczekiwania, zanim podniosę słuchawkę.

Paradoksalnie najbardziej rozsądne i realne stawki rzucają za to zaawansowani programiści z wieloletnim doświadczeniem i świadomością swojej wiedzy i doświadczenia. Takie osoby poza samym wynagrodzeniem doceniają dobre środowisko pracy i podejście pracodawcy do ludzi. Młodemu programiście często jest wszystko jedno, bo jeszcze się nigdzie nie sparzył.

REKLAMA

To czego życzyłbyś sobie jako rekruter?

Jeśli chodzi o kandydatów? Myślę, że więcej świadomej niewiedzy. (śmiech) Czyli kandydatów, którzy docenią to, czego mogą się z nami nauczyć.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA