Opony znów zapłoną na ulicach. Górnicy grożą protestami, jakich nie było od lat. Tu nie chodzi o kasę
Pamiętacie jeszcze palenie opon, rzucanie petard, blokowanie ulicy i oblewanie krwią wizerunków najważniejszych polityków? Tak wyglądały protesty górników w Katowicach i Warszawie jakieś siedem-osiem lat temu. I chociaż wydaje się, że obecnie jesteśmy w zupełnie innej rzeczywistości gospodarczej, to za kilka tygodni możemy przeżywać znowu to samo, albo i jeszcze gorzej. Górnicy są wściekli, mają żal do rządu i grożą protestami, jakich nikt nie widział od 2015 r. Powód? Przed unijną dyrektywą metanową, która zbliża się do nas wielkimi krokami, ostrzegają od lat. I twierdzą, że jeżeli Polska nic z tym nie zrobi, to nasze górnictwo trzeba będzie zwijać już za parę lat.
Nie, tym razem górnikom nie chodzi o żadne pieniądze i lepsze pensje. Pewnie pół Polski, jak nie lepiej, kojarzy górnicze protesty wyłącznie z żądaniami podwyżek czy dodatkowych osłon socjalnych. Bo ci, owszem, pracują w kiepskich warunkach, ale ciągle im mało. I nie mogą jakoś normalnie protestować, zorganizować przemarsz, pokazać do telewizyjnych kamer plakaty z żądaniami. Musi być za to palenie oponami, rzucanie petard i personalny atak na polityków. Tłumaczenia związkowców, że taka forma jest ostatecznością i tylko przed nią ma jeszcze jakieś obawy rząd - większości Polaków specjalnie nie przekonuje. I ci dalej najzwyczajniej w świecie boją się protestów górników. A ten strach z dnia na dzień staje się większy, im bardziej zbliżamy się do unijnej dyrektywy metanowej. Równolegle o podpisanej ponad 20 miesięcy temu umowie społecznej nikt nie mówi ani słowa.
Metan, czyli nadchodzi kat polskiego górnictwa
Najbardziej niebezpiecznym elementem pakietu Fit for 55 jest, zdaniem polskich górników, unijna dyrektywa metanowa, nad którą Parlament Europejski ma się pochylić już w marcu. Główny cel określono już we wcześniejszym rozporządzeniu Komisji Europejskiej: zmniejszenie emisji metanu o 30 proc. do 2030 r. Ma w tym pomóc m.in. włączenie emisji metanu do unijnego systemu handlu emisjami ETS. Janusz Olszowski, prezes Górniczej Izby Przemysłowo-Handlowej, już parę lat temu wyliczał, że to podniesie koszt produkcji węgla w Polsce nawet o 1 mld zł.
Teraz, z podobnymi argumentami, dołączają też górnicy i mówią wprost: jak dyrektywa metanowa przejdzie - jest po nas.
Górnicy czekają na ruch szefa rządu
I tym razem górnicy wcale nie przesadzają, bo spokojnie 80 proc. polskich kopalni to kopalnie metanowe. Jak wskazuje Hutek: ograniczenie emisji do 3 czy 5 ton metanu na 1000 t wydobytego węgla jest niemożliwe.
Górnicy oczekują od premiera Mateusza Morawieckiego i minister klimatu i środowiska Anny Moskwy konkretnych informacji, co zamierzają uczynić, by ochronić polskie przedsiębiorstwa górnicze przed skutkami unijnej dyrektywy metanowej.
Albo konkretna rozmowa albo protesty
Przypomnijmy: podpisana pod koniec maja 2021 r. między rządem a górnikami umowa społeczna zawierała m.in. harmonogram zamykania kopalni do 2049 r., na rok przed planowaną neutralnością klimatyczną UE. Ale związkowcy od miesięcy, jak nie lepiej, nie potrafią dowiedzieć się, co dalej dzieje się z tym dokumentem, który miał być notyfikowany przez KE. W dobie zaś zbliżającej się dyrektywy metanowej przyszłość branży wydobywczej w kraju widzą najdalej na kilka lat. Dlatego chcą pilnych rozmów z rządem.