Japonia wypuści 500 basenów wody z zatopionych reaktorów. Azja drży ze strachu
Katastrofa elektrowni jądrowej Fukushima położyła się cieniem na całej energetyce nuklearnej. Właśnie z tych powodów zrezygnowały z niej Niemcy. I chociaż od tragicznego trzęsienia ziemi i tsunami minęło już 12 lat, to temat wraca, bo w ciągu kilku tygodni Japonia zacznie wypuszczać do oceanu zanieczyszczoną wodę. Podobno jest już uzdatniona i ma być jeszcze dodatkowo rozcieńczona. Ale Chin i innych państwa Azji to nie uspokaja.
Niemcy ostatnie trzy elektrownie jądrowe (Emsland, Neckarwestheim 2 oraz Isar 2) zamknęli na cztery spusty 15 kwietnia 2023 r. Chociaż wcześniej była kanclerz Angela Merkel uważała za bezsensowne wyłączanie technicznie bezpiecznych elektrowni jądrowych, które nie emitują CO2. Potem jednak, właśnie pod wpływem japońskiej katastrofy, zmieniła zdanie, co też miało swój odpowiedni koszt. Niemieckie koncerny energetyczne wywalczyły odszkodowanie w wysokości 2,4 mld euro. Teraz, chociaż jest już po sprawie i niemiecka energetyka jądrowa jest wyłączona, to nuklearna katastrofa w Fukushimie wraca niczym bumerang.
A wszystko za sprawą wypuszczenia do Pacyfiku skażonej wody, używanej do chłodzenia reaktora. Jest jej całkiem sporo, bo jakieś 1,3 mln ton, czyli tyle ile zmieściłoby się w 500 basenach olimpijskich. Operacja miałaby się zacząć pod koniec sierpnia. Premier Japonii będzie jeszcze o tym rozmawiał z prezydentem USA i Korei Południowej. Ale Chin, Hongkongu, i wyspiarskich krajów Pacyfiku - martwiących się o dodatkowe skażenie wód oceanu - to nie uspokoi.
Woda z japońskiej elektrowni jądrowej dzieli region
Japończycy, pod rękę z Międzyrządową Agencją Energii Atomowej, utrzymują, że ta woda jest bezpieczna i nie stanowi dla nikogo zagrożenia. Na miejscu przefiltrowano ją przez zaawansowany system przetwarzania firmy Tepco, dzięki czemu usunięto większość pierwiastków radioaktywnych. Wyjątkiem jest jednak tryt, izotop wodoru. Obecnie nie ma technologi, która pozwala w pełni usunąć go z wody. Mimo to japońscy urzędnicy twierdzą, że zrzucana niebawem do Pacyfiku woda wcale nie jest zanieczyszczona, tylko uzdatniona. Dodatkowo będzie rozcieńczona wodą morską. Dziki temu stężenie trytu ma być znacznie poniżej poziomie, ustalonym na szczeblu międzynarodowym.
Japonia przekonuje, że nie będzie mało to żadnego wpływu na środowisko. Naukowcy twierdzą, że już teraz w wodach Oceanu Spokojnego jest sporo trytu, bo jakieś 8,4 kg. Jego całkowita zaś ilość w zrzutach z Fukushimy - to ok 3 g, które żadnej różnicy nie zrobią. Rząd Japonii dwoił się i troił, żeby plan spotkał się z regionalną aprobatą. Ale nie do końca się udało. Od początku sprzeciwiają się w jego realizacji Chiny i państwa wyspiarskie Pacyfiku. Hongkong z kolei zagroził zakazem importu z dziesięciu japońskich prefektur.
Chiny straszą pół świata
Chińczycy nawet przyszłe straty dokładnie policzyli w specjalnym raporcie, korzystając z modelu Global Trade Analysis Project. Zgodnie z tym opracowaniem zrzut wody z Fukushima będzie miał spory wpływ gospodarczy. Spadek dobrobytu społecznego może sięgnąć - zdaniem autorów raportu - nawet 219,8 mld dol. (0,26 proc. globalnego PKB w 2020 r.). Chiński raport wskazuje, że po 5 latach dotyczyłoby to Japonii, Chin, Korei Południowej, a także Rosji i Kanady. Po 10 latach z kolei do tego grona miałyby dołączyć też Stany Zjednoczone, Wietnam, Meksyk i Indonezja. Japończycy odpowiadają i tłumaczą, że nie zmierzają chłodzącej reaktory wody wypuszczać do oceanu od razu całej, tylko stopniowo, przez nawet 30-40 lat. Tym samym planowane jest uwalnianie ok. 0,06 g trytu rocznie, co ma być dla wszystkich bezpieczne.