Chcesz kupić węgiel? Nie zwlekaj. Sępy czają się za rogiem
Rządowe dopłaty do węgla zachęcają prywatne składy węgla do zawyżania cen - uważa Robert Tomaszewski, analityk Polityki Insight. A jak przyjdzie prawdziwe zimno, możemy mieć do czynienia z jeszcze większą spekulacją pośredników, która skłoni Polaków, żeby za 3 tys. zł od rządu kupować ścinki opon. A to wszystko i tak wtedy, gdy uda się sprowadzić do Polski odpowiednią ilość węgla i jakimś cudem rozwieźć ją koleją po kraju. Nie pytajcie, co stanie się, jak Putin postanowi atakować naszą infrastrukturę krytyczną - wtedy nie uratują nas nawet USA.
75 proc. Polaków ogrzewających domy węglem nie jest przygotowanych na nadchodzącą zimę - wynika z badań CBOS. W tej grupie aż 40 proc. mówi, że nie ma w ogóle zapasów węgla.
Nie zdążyli? Nie mieli pieniędzy na horrendalnie drogi surowiec i czekali na 3 tys. zł dodatku węglowego? A może ciągle liczą, że jeszcze będzie taniej jak cały ten węgiel, który płynie, i płynie, i płynie do Polski, w końcu dopłynie?
Pamiętacie sondaż IBRiS na zlecenie Bizblog.pl, z którego wynikało, że 30,4 proc. badanych uważa, że nadal raczej należy się wstrzymać z zakupem węgla aż na rynku pojawi się więcej surowca, poprawi się jego dostępność, a ceny spadną? 38,1 proc. powiedziało wówczas, że węgiel należy kupować raczej jak najszybciej, bo problemy z wysokimi cenami i dostępnością będą się tylko nasilać.
Kto ma rację? Zapytałam o to Roberta Tomaszewskiego, starszego analityka ds. energetycznych z ośrodka analitycznego Polityka Insight. I wygląda na to, że nie ma na co czekać, a sępy czają się za rogiem.
Jak kolej rozwiezie węgiel po Polsce, to będzie cud
Dlaczego sytuacja na rynku węgla właściwie jest tak zła, skoro Polska sama zdecydowała i to jeszcze w kwietniu, by wprowadzić embargo na rosyjski węgiel?
To dlatego, że wprowadzone w kwietniu embargo nie było poprzedzone decyzjami, które umożliwiłyby szybkie zwiększenie podaży tego surowca i zastąpiły lukę po rosyjskim węglu. Rząd podjął te działania, ale za późno
- podkreśla ekspert.
A do tego problemem jest logistyka, czyli wydolność naszych portów i kolei, przez co węgiel nie dociera w takich ilościach, w jakich jest potrzebny, a jego jakość jest też niższa niż w ubiegłych latach. Węgiel transportowany statkami po prostu łatwiej kruszeje i potem trudniej go wykorzystać w domowych piecach, które potrzebują sortów grubych.
Efekt?
Szacunki wskazują, że luka węglowa wyniesie 2-3 mln ton węgla. Nawet w sytuacji, w której spółkom Skarbu Państwa uda się wszystko zakontraktować na zagranicznych rynkach, a późnej jeszcze rozładować w portach, to dostarczenie węgla do różnych części Polski będzie graniczyło z cudem. Jeśli zima będzie mroźna, w niektórych częściach Polski węgla może zabraknąć
- mówił mi w podcaście Forum IBRiS.
Dlaczego? Bo mamy za sobą całe lata zaniedbań na kolei, rozkopane kolejowe budowy i wąskie gardła.
Kontraktacje są już na poziomie, które pozwoliłyby nam przetrwać zimę. Pytanie, ile z tych dostaw uda się przesortować i przeznaczyć na sektor komunalno-bytowy, czyli w uproszczeniu dla gospodarstw domowych. Nie sztuką jest zamówić kilkanaście milionów ton węgla, który później okaże się możliwy do użycia w wyspecjalizowanych blokach w energetyce czy ciepłownictwie, bo jego jakość nie pozwala na inne zastosowanie, czyli tam, gdzie jest najbardziej potrzebny
- mówi Tomaszewski.
Jak zrobi się naprawdę zimno, składy węgla mogą poczuć krew
Ale załóżmy, że węgiel jednak będzie w odpowiedniej ilości, choć o niższych parametrach i gorszej jakości, to zdaniem eksperta jego cena na składach będzie skłaniała gospodarstwa domowe, żeby dotację w wysokości 3 tys. zł, jaką dostały od rządu, przeznaczyć na zakup innego opału, drewna, czy w skrajnych wypadkach ścinków opon. A więc ta sytuacja na rynku węgla będzie prowadziła do ekstremalnego zjawiska smogu.
Winne są dopłaty w wysokości 3 tys. zł, których wcale nie trzeba przeznaczać na węgiel.
Konstrukcja rządowej polityki dopłat do węgla wręcz zachęca do tego, żeby do takiej sytuacji dopuszczać. Nie mamy przecież do czynienia z bonami na węgiel, które dawałyby gwarancję zakupu określonej ilości węgla po określonej cenie, ale mamy dotacje, z którymi Polacy mogą zrobić cokolwiek chcą. To zwiększa presję na wzrost cen i tworzy przyjazne środowisko dla pośredników, którzy będą chcieli się wzbogacić na kryzysie wbrew interesom państwa i wbrew interesom odbiorców
- mówi Tomaszewski.
Jego zdaniem, jeśli składy węglowe, które w większości są prywatnymi podmiotami, będą współpracowały z podmiotami państwowymi, a ceny nie będą zawyżane przez nieuczciwych pośredników, większą dostępność węgla i być może spadek cen się uda. Ale osiągnięcie takiej sytuacji będzie niesamowicie trudne. Dość przypomnieć, że mamy tylko kilkaset składów węgla, które są państwowe i 9 tys. punktów prywatnych, a więc pokusa, by zauważać ceny dla klientów końcowych, szczególnie w sytuacji, gdy temperatura będzie spadać, jest zdaniem eksperta bardzo wysoka.
Gazu nie zabraknie, no chyba że…
Sytuacja gazowa Polski jest nieporównywalnie lepsza. Ryzyka, że gazu zabraknie tej zimy są minimalne, choć nie można ich wykluczyć.
Jeśli nie pojawi się żadna nadzwyczajna sytuacja geostrategiczna, powinniśmy przejść przez tę zimę suchą stopą, jeśli chodzi o podaż gazu. Problem pojawia się jednak, jeśli chodzi o możliwości jego wykorzystania w gospodarce - one będą coraz mniejsze ze względu na ekstremalne ceny, ponad dziesięciokrotnie wyższe niż w zeszłym roku. W Polsce popyt na gaz właśnie ze względu na ceny spadnie o ok. 16 proc. w stosunku do 2021 r.
Ale jeśli okaże się, jak część ekspertów spekuluje, że uderzenie w Nord Stream oznacza gotowość Rosji do uderzenia w tego rodzaju infrastrukturę zachodnią i zostalibyśmy odcięci od Baltic Pipe czy terminal LNG w Świnoujściu, to ryzyko pojawienia się niedoborów gazu staje się bardzo wysokie - podkreśla ekspert.
Recesja, że ho, ho
To w Polsce. A w Europie? Gdzie Rosja mogłaby wyrządzić Europie największą krzywdę, przenosząc wojnę na nowy front - na poziom ataków infrastrukturalnych? Jaki byłby najgorszy scenariusz z koszmarów?
Kolejny krok w takiej wojnie to już nie byłby atak na własne gazociągi, ale w krytyczne podbrzusze bezpieczeństwa energetycznego Europy, czyli w gazociągi norweskie, a Norwegowie mają magistrale prowadzące do Europy liczące 9 tys. km, których nie sposób chronić w 100 proc.
- mówi analityk.
Obecnie floty państw NATO zwiększają swoje zaangażowanie na Morzu Północnym, na Morzu Norweskim, aby zwiększyć bezpieczeństwo tej infrastruktury, pojawiają się niepotwierdzone informacje, że rosyjskie drony są przeganiane z tych akwenów. Czy Putin naprawdę mógłby zrobić Europie krzywdę?
Zdaniem eksperta pełne odcięcie Europy od norweskiego gazu wymagałoby wielu równoczesnych ataków na norweskie magistrale i bardzo długich przygotowań. Wybuchy w takiej liczbie i o takiej sile jak w przypadku uszkodzeń Nord Stream 1 i 2 byłyby niewystarczające, by odciąć gazowo Norwegię od reszty Europy.
Ale to oczywiście mogłoby wpłynąć na podaż gazu i efekt psychologiczny byłby ogromny. Podobnie efekt polityczny, bo byłby to jawny atak na infrastrukturę państw NATO.
Gdyby doszło do takich incydentów, mielibyśmy wzrost napięcia pomiędzy Wschodem i Zachodem, zbliżając się do progu wojennego, a sytuacja podażowa, jeśli chodzi o gaz stałaby się krytyczna. Zgaduje, że obie strony chciałby jednak uniknąć atomowych salw z pocisków strategicznych wymierzonych w siebie
- mówi Tomaszewski.
A ja przypomnę, że Norwegia pokrywa obecnie za ok. 40 proc. europejskiego zapotrzebowania na gaz. Trudno byłoby sobie wyobrazić, by gaz z innych kierunków mógł tę lukę w razie czego zasypać. Stany Zjednoczone nie mają już raczej możliwości, by nas wtedy uratować, zwiększając wolumen gazu wysyłanego na Stary Kontynent.
Co wtedy? Część europejskich fabryk zostaje wyłączona, skacze bezrobocie, i mamy recesję, że ho, ho.