Gdyby zrobić sondaż i zadać pytanie, kto jest za tym, żeby skonfiskować zamrożone na Zachodzie rosyjskie aktywa i przekazać je Ukrainie, większość z nas zapewne byłaby za. Raczej nie ma wątpliwości, że rozwiązanie takie byłoby głęboko moralne i postrzegane jako bardzo sprawiedliwe. A jednak do tej pory tego nie uczyniono. Bardzo możliwe też, że nigdy do tego nie dojdzie. Co więcej, da się to sensownie uzasadnić. To jednak nie znaczy, że nic się w tej sprawie nie dzieje.
W ostatnich tygodniach dyskusja na ten temat wśród państw należących do G7 i Unii Europejskiej zrobiła się głośniejsza. Pomysł ten zyskuje na popularności, bo coraz trudniej o pomoc finansową dla Ukrainy z dotychczasowych źródeł. Pieniądze ze Stanów Zjednoczonych blokują Republikanie związani z Donaldem Trumpem, a te z Unii Europejskiej Viktor Orban i Węgrzy coraz mocniej ostatnio związani z Władimirem Putinem.
W tej chwili wniosek z tych dyskusji jest taki, że żadnej konfiskaty aktywów nie będzie. I nie chodzi tu o to, że niektórzy politycy sprzyjają Rosji. Niestety w tym przypadku istnieją bardzo poważne obawy o to, że wykonując taki ruch Zachód zaszkodziłby sobie w większym stopniu niż Putinowi. Stąd konkluzja, żeby tych aktywów lepiej nie ruszać. Rosja i tak ich nie zobaczy, bo pozostaną zamrożone, ale takie zamrożenie ma zupełnie inny ciężar gatunkowy niż jawna konfiskata.
Więcej wiadomości o gospodarce Rosji
Zaufanie na rynku finansowym to podstawa
Problem polega na tym, że te blisko 300 mld dolarów, o które tu chodzi stanowią wciąż część rosyjskich rezerw walutowych. Są one ulokowane głównie w obligacjach w strefie euro, Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. Scenariusz ich konfiskaty wywołuje kilka problemów, z którymi pewnie jako Zachód byśmy sobie poradzili (takie jak procesy prawne i kroki odwetowe ze strony Rosji) i jeden najpoważniejszy problem, co do którego nikt nie wie jakie mogą być konsekwencje. Ryzyko jest więc spore.
Ten poważny problem, to jawne naruszenie fundamentu, na którym zbudowany jest cały system globalnych finansów. Co ważne, jest to system, który stawia bogaty Zachód w sytuacji uprzywilejowanej, dzięki której ma on nieustająco przewagę nad światem rozwijającym się. Chodzi o niepodważalną pozycję amerykańskiego dolara i amerykańskich obligacji, czyli długu rządu w Waszyngtonie. Od lat jest to najbezpieczniejsza na świecie forma przechowywania oszczędności i inwestycji kapitałowych – co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Obligacje innych rządów zachodnich: niemieckiego, czy brytyjskiego aż tak silnej pozycji nie mają, ale również są postrzegane jako inwestycje niezwykle bezpieczne, ustępujące pod tym względem tylko Stanom Zjednoczonym. Dzięki temu, że przekonanie to jest powszechne, w stronę rynków zachodnich nieustannie płynie rzeka pieniędzy, głównie w postaci rezerw walutowych krajów rozwijających się.
Dzięki temu kraje te zyskują poczucie bezpieczeństwa, potrzebne dla ich własnego rozwoju gospodarczego, a Zachód może utrzymywać swoją dominującą pozycję na świecie, jeśli chodzi o rynki finansowe, co ma także przełożenie na bogactwo tych państw i na wpływy polityczne na całym świecie. Obydwie strony więc na tym układzie korzystają. Dlatego jest on trwały.
Konfiskata przez Zachód części rosyjskich rezerw walutowych tę symbiozę może zniszczyć, bo może zniknąć zaufanie, które jest podstawą tego układu i kluczowym argumentem po stronie Zachodu. Pojawi się bowiem nagle zupełnie nowe ryzyko w miejscu, w którym być go nie powinno. W miejscu, w którym wszyscy myśleli, że jest pozbawione ryzyka. Nagle może się okazać, że jakieś państwo może zainwestować swoje aktywa w amerykański dług i już więcej tych pieniędzy nie zobaczyć. Oczywiście wiemy, że to Rosja, więc w sumie należy jej się i powinna w ten sposób zostać ukarana. Ale w tym samym momencie jasne stanie się, że zachodnie obligacje nagle z najbardziej bezpiecznych instrumentów finansowych świata staną się bronią wykorzystywaną w czasie wojny.
Konfiskata rosyjskich aktywów? Lepiej nie ryzykować
Pojawi się pytanie: czy rynek uzna, że wojna z Putinem to coś absolutnie wyjątkowego i jednorazowego? Czy Zachód zrobi tak tylko ten jeden raz i potem już nie będzie do tego pomysłu powracać, czy może jednak rynek w to nie uwierzy i uzna, że świat się zmienił.
To ważne, bo na świecie jest więcej dyktatorów niż tylko jeden Putin i więcej państw, w którym morduje się ludzi i łamie prawa człowieka niż tylko Rosja. Wszystkie te państwa mają też swoje mniejsze lub większe rezerwy walutowe ulokowane na Zachodzie. Dla nich wszystkich konfiskata rezerw rosyjskich będzie sygnałem do ucieczki. Jeśli na przykład Chiny będą chciały napaść na Tajwan, to w tej nowej rzeczywistości najpierw będą musiały zabezpieczyć swoje, potężne rezerwy walutowe, a więc wycofać je z rynków USA i Unii Europejskiej. Dla tych rynków będzie to oznaczać wizję poważnej katastrofy, poważnych perturbacji, utraty płynności. Nawet jeśli banki centralne jakimś cudem to opanują, to takie zamieszanie z pewnością przełoży się na kolejny kryzys w gospodarce i kolejne recesje. Przede wszystkim zaś upadnie fundament zaufania do zachodnich rynków finansowych, czyli kluczowy warunek dominacji Zachodu na świecie. W tym kontekście będzie to więc ogromne zwycięstwo Rosji, a nie jej porażka. Zwycięstwo zapewne warte więcej niż 300 mld dolarów.
Można oczywiście argumentować, że Rosja i Chiny i tak nie zabiorą swoich miliardów z rynków zachodnich, bo nie mają dokąd ich przemieścić i faktycznie może to być prawda. Możliwe, że nawet po konfiskacie rosyjskich aktywów nic by się nie stało, a system by przetrwał, bo nikt nie wymyślił lepszego, o czym wiedzą i Rosjanie, i Chińczycy i cała reszta państw niedemokratycznych. Ale lepiej nie weryfikować tego w praktyce.
Podatek to nie konfiskata…
Dlatego rosyjskie aktywa można i trzeba zamrażać, odcinać Kremlowi do nich dostęp, ale nie można ich konfiskować i dlatego zachodni politycy się na to nie decydują. Najnowszy pomysł jest taki, aby opodatkować zyski z tych aktywów, bo przecież obligacje dają co roku odsetki, podobnie lokaty bankowe.
Wysokość zysków z tej części rezerw, które są na terenie Unii Europejskiej Komisja Europejska szacuje na około 3 mld euro rocznie. Rozmowy o tym jak konkretnie miałby wyglądać ten podatek nie są jeszcze zakończone, ale mogę sobie wyobrazić, że może on sięgać chociażby nawet i 100 procent, bo dlaczego by nie.
Podatki to nie konfiskata, jest to rzecz najzupełniej legalna i nie niszczy ona fundamentów globalnego systemu finansowego. Chociaż oczywiście najlepiej byłoby usunąć polityczne przeszkody w Unii i w USA i powrócić do normalnego wspierania Ukrainy, tak jak dotychczas na skalę większą niż 3 mld euro rocznie.
Rafał Hirsch – dziennikarz ekonomiczny, nagradzany między innymi przez NBP (Najlepszy dziennikarz ekonomiczny 2008) i Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych (Heros Rynku Kapitałowego 2012). Współtwórca m.in. TVN CNBC i next.gazeta.pl. Obecnie współpracownik Business Insidera i Tok FM.