Wyborcze cysterny wstydu ledwo wyjechały, a już nie wiadomo, kto powinien oblać się rumieńcem
Znowu jedna partia polityczna, chcąc zdobyć przewagę nad drugą, zamiast wychwalać swój program, woli bić ile popadnie w oponentów. Taki widocznie mamy klimat. Cysterny wstydu już jadą, a w tle pojawił się gigant paliwowy, który teraz tłumaczy, że wcale nie jest wielbłądem.
Chociaż polskiej scenie politycznej bacznie się przyglądam od ponad dwóch dekad, to z ręką na sercu nie przypominam sobie ostatniego sporu stricte na programy wyborcze. Za to jak bumerang (średnio co cztery lata) wraca do mnie wrażenie, że polski polityk, żeby zyskać w oczach wyborców, musi obrazić i wyśmiać swojego oponenta. Im sposób bardziej niewybredny — tym szansa na większy posłuch.
I żeby było jasne: tutaj nie ma żadnego podziału na lewice, prawice i liberalne centrum. Nie ma co też rozglądać się za konserwatystami, czy zwolennikami bardziej rewolucyjnych zmian. Wszyscy płycej lub głębiej pochowali swoje programy i skupili się na akcentowaniu potknięć (rzeczywistych lub wydumanych) swoich politycznych przeciwników.
Były lawety, są cysterny
Ponad rok temu PO wypuściła w Polskę lawety z plakatami, na których widniała informacja o bajońskich nagrodach dla ministrów przyznanych przez ówczesną szefową rządu Beatę Szydło. Chociaż sondażowe słupki na przestrzeni roku jakoś skuteczności takiej taktyki szczególnie nie wykazały, to widocznie przeciwników te szpilki jednak zabolały.
Teraz bowiem drugie główne plemię politycznego podziału kraju, który dzieli i rządzi nami od co najmniej 10 lat, zdecydowało się na kolejny krok. PiS przy okazji obecnej kampanii wyborczej zdecydował się na puszczenie w Polskę nie lawet, a cystern. Rzecz jasna też wstydu.
My często słyszeliśmy obietnicę liberałów: pracuj więcej, to wtedy będziesz więcej zarabiał, ale ona się bardzo często nie sprawdzała w III RP — powiedział przy tej okazji premier Mateusz Morawiecki, zapominając przy okazji o tym, że przecież sam był doradcą bodaj najbardziej liberalnego premiera w historii Polski, Donalda Tuska.
Od kogo te cysterny?
Wieść o cysternach wstydu PiS rozniosła się lotem błyskawicy. Ale nie przez alarmujące informacje umieszczone na wozach na co dzień dostarczających paliwo, z których dowiadujemy się m.in. o tym, że przemyt paliwa był na ogromną skalę. Państwo miało na tym procederze stracić nawet 24 mln zł dziennie. Rzecz jasna za czasów rządów PO.
Uwagę internautów bardziej skupiła jednak inna rzecz. Od początku pojawiły się informacje o zaangażowaniu w ten wyborczo-cysternowy proceder spółki skarbu państwa — PKN Orlen. Gigant paliwowy miał cysterny partii Kaczyńskiego wypożyczyć. Z godziny na godzinę tego typu sugestii na tyle przebywało, że Orlen zdecydował się na oficjalny komunikat w tej sprawie.
W związku z pojawiającymi się nieprawdziwymi doniesieniami o zamieszczaniu na naszych cysternach treści niezwiązanych z działalnością biznesową, informujemy, że nie jesteśmy w żaden sposób związani z tą akcją, a wspomniane cysterny nie należą do naszej firmy — oznajmiła spółka na Twitterze.
Orlen Transport to nie Orlen
Jak donosi "Gazeta Wyborcza" wynajęte przez PiS cysterny wstydu mają należeć do spółki Orlen Transport, której jednym z klientów ma być PKN Orlen. Jednak oba podmioty od paru lat poza nazwą formalnie nie mają ze sobą niczego wspólnego.
PKN Orlen i spółka TP, podmiot zależny firmy Trans Polonia, sfinalizowały transakcję sprzedaży spółki Orlen Transport w listopadzie 2015 r. W wyniku czego to spółka należąca do Trans Polonia stała się właścicielem 100 proc. akcji Orlen Transport.
Spółka jest dostawcą usług transportu drogowego benzyn, JET, oleju napędowego oraz LPG. Działalność operacyjną prowadzi na terenie Polski, posiadając 23 bazy transportowe rozmieszczone na terenie całego kraju. Produkty przewożone są za pomocą nowoczesnej floty 223 zestawów przystosowanych do przewozu towarów niebezpiecznych. Teraz kilka z nich dostało zadanie polityczne.
Propaganda, która ma środowisko w poważaniu
Dzisiaj, w dobie zmian klimatycznych, działania propagandowe są na celowniku także pod względem emisji CO2. Tak, jak miało to miejsce przy okazji podróży Grety Thunberg nieemisyjnym jachtem. I trochę podobnie jest w przypadku cystern wstydu. Chociaż PiS o zmianach klimatycznych zbyt się nie rozwodzi, ale w kontekście podwyżek cen prąd o koniecznych modyfikacjach w polskim miksie wspomina jednak coraz częściej.
Cysterny ruszyły w kraj z dawnego przejścia granicznego w Świecku. Wspomagane lokalnymi ulotkami mają objechać całą Polskę. Szybko więc znaleźli się tacy, którzy partii będącej przy władzy wypominają środowiskową hipokryzję.
Wszak premier Morawiecki od wielu miesięcy zaklina rzeczywistość w sprawie polskiej elektromobilności, a na potrzeby kampanii wyborczej lekką ręką wypuszcza na ulice ciężarówki z plakatami. Te, jak wyliczają niektórzy, mają spalić nawet 20 tys. litrów paliwa. A jeden spalony litr benzyny to emisja 2,35 kg CO2 do atmosfery.
Czytaj też: Jak głosować poza miejscem zamieszkania?