Zeroemisyjny rejs obciąży klimat bardziej niż lot samolotem. Ale to zły moment, by śmiać się z Grety
Greta Thunberg wyrasta na najbardziej znaną aktywistkę działającą przeciwko zmianie klimatu na świecie. Jej ostatnia decyzja o przepłynięciu zeroemisyjnym jachtem przez ocean budzi jednak coraz większe wątpliwości. Może się okazać, że cały happening bardziej obciąży środowisko niż tradycyjny przelot samolotem w tę i z powrotem.
fot: YouTube.com/Connect4Climate
16-letniej Szwedki trudno nie lubić. Nastolatka mimo młodego wieku występowała już na oenzetowskiej konferencji COP24 i w Parlamencie Europejskim. Za każdym razem dawała zaskakująco spójne, wyważone, a jednocześnie oddziałujące na wyobraźnię przemówienia.
W pewnym sensie o Thunberg możemy mówić nawet w kategoriach klimatycznej influencerki. Jej słynne słowa I don't want you to be hopeful. I want you to panic („Nie chcę, byście byli pełni nadziei. Chcę, byście zaczęli panikować") wypowiedziane w Davos można uznać za początki zmiany sposobu mówienia na temat globalnego ocieplenia.
Kilka miesięcy później The Guardian zaproponował, by neutralne, naukowe określenia w rodzaju zmiany klimatyczne czy globalne ocieplenie zastąpić bardziej dosadnymi jak katastrofa klimatyczna lub przegrzewanie się planety.
Greta nie lubi się pchać na afisz
Nawet w trakcie konferencji poprzedzającej rejs, wielokrotnie podkreślała, że nie ma zamiaru mówić ludziom, co mają robić. Chce tylko, byśmy wszyscy zaczęli myśleć o konsekwencjach związanych ze zmianą klimatu.
Podróż na pokładzie jachtu Malizia II miała być ucieleśnieniem tej filozofii. – Wiem, że nie każdy ma takie możliwości jak ja. Ale ja je mam i chcę z nich skorzystać – opowiadała Thunberg zgromadzonym dziennikarzom. Wyprawa na szczyt klimatyczny ONZ w Nowym Jorku miała być więc po prostu kolejną próbą zrobienia wrzawy wokół globalnego ocieplenia i skłonienia ludzi na całym świecie do zastanowienia się nad redukcją emisji CO2.
I na pierwszy rzut oka plan udał się w 100 proc. O rejsie Grety piszą właśnie ogólnoświatowe media. Wbrew opiniom krytyków jacht nie będzie emitował dwutlenku węgla, bo jest wyposażony w panele słoneczne, a prąd na samym statku wytwarzają podwodne turbiny. Silnik może zostać użyty tylko w wyjątkowych okolicznościach.
Pięć osób w samolocie
Nieprawdziwe są też opinie mówiące, że nastolatka znalazła sobie sposób na wakacje pełne przygód. Czas wolny od szkoły rekompensuje sobie przygotowaniem do szczytu klimatycznego i nauką meteorologii. Na pokładzie są też czujniki do pomiaru poziomu dwutlenku węgla w oceanie.
Problem leży jednak gdzie indziej. Niemiecki „Bild” zauważył, że łódź trzeba będzie przecież jakoś zabrać z powrotem do Europy. Jak? Do tego zadania oddelegowanych zostało 5 osób, które do USA udadzą się, a jakże, samolotem. W ten sposób zamiast przelotu dla Grety i jej ojca w dwie strony, mamy co najmniej podróż 5 członków załogi w jedną stronę.
A nie wiadomo przecież, czy członkowie trwającego rejsu nie zdecydują się na powrót za pomocą jednej z linii lotniczych. Wtedy okaże się, że symboliczny przykład, który miała dać Greta, stanie się kolejnym pozornym działaniem. Jak jazda hulajnogą elektryczną, która niby nie wyrzuca z rury wydechowej żadnych zanieczyszczeń, ale już produkcja, eksploatacja i utylizacja mocno odbijają się na środowisku.
Reklama Monako
Drugą kwestią jest reklama, jaką Malizii II zrobiło księstwu Monako. Głównym sponsorem jachtu jest bowiem Yacht Club de Monaco.
Trudno jednak mieć zastrzeżenia do młodej Szwedki, że dała się wmanewrować w tę dość niezręczną sytuację. Szkoda, że w jej środowisku nie znalazł się nikt na tyle przytomny, by odwieść ją od tego pomysłu. Zamiast symbolu walki ze zmianą klimatu, dostaliśmy przykład nieco naiwnego, nieprzemyślanego działania.
Mniejsza jednak o to. Oby na tych chwilowych śmieszkach się skończyło, bo szczyt, na który płynie Thunberg ma światu bardzo ważną rzecz do powiedzenia. Impreza rozpoczynająca się 23 września została zwołana, bo eksperci widzą, że działania polityków na rzecz ograniczania emisji CO2 są niewystarczające.
Zmiany klimatu zaczną się nakręcać same
Kurs obrany przez państwa, które zobowiązały się do redukcji emisji, prowadzi nas na podwyższenie temperatury o 3 stopnie Celsjusza do 2100 roku (wzrost jest liczony od czasu rewolucji przemysłowej). Przypomnijmy, że zgodnie z ustaleniami IPCC 1,5 stopnia jest punktem bezpieczeństwa. Później zmiany klimatu mogą zacząć się nakręcać bez udziału człowieka. Podgrzanie planety o 3 stopnie może natomiast doprowadzić do fal upałów, które będą kłaść pokotem dziesiątki tysięcy Europejczyków rocznie.
Naukowcy twierdzą też, że istnieje ryzyko całkowitego stopienia się Arktyki i zamianie lasu deszczowego Amazonii w sawannę. Na terytorium Polski czekają nas w tym czasie gwałtowne powodzie, pustynnienie dużych obszarów i regularne przejścia trąb powietrznych. Nie mówiąc już o zalaniu części Pomorza przez Morze Bałtyckie.
Tak, to z pewnością nie jest najlepszy moment, by śmiać się z Grety.