Ta grafika częściowo tłumaczy, co się stało w Białymstoku. Klucz tkwi w naszej gospodarce
Tłumaczenie aktów agresji zawsze jest ryzykowne, bo łatwo wpaść w pułapkę i zacząć rozgrzeszać agresorów. Słyszymy wtedy o ludzkich emocjach, potrzebie zrozumienia obu stron, bla, bla, bla... Zupełnie jakby owo zrozumienie i empatia nie należały się w pierwszym rzędzie ofiarom. Mimo to spróbujmy.
Po zamieszkach, które wybuchły w trakcie parady środowiska LGBT w Białymstoku eksplanacji jest więcej niż komentujących. Mało kto ma odwagę bronić nacjonalistów, choć czytałem już, że atak był wyrazem sprzeciwu nie wobec uczestników, a tęczowej ideologii. Jeżeli ktoś uważa, że osiągnie ten cel, bijąc kobiety i dzieci, jego sprawa. Na tym poziomie trudno już polemizować.
Czytaj też:
Dużo bogatsze źródło stanowi druga strona. Dużo tu bezproduktywnej gadaniny o ciemnogrodzie, katolickiej hipokryzji. Jest też bezradne zdziwienie, że człowiek (i to nacjonalista!) może potraktować w ten sposób drugiego człowieka (swojego rodaka przecież!) i to w zasadzie bez głębszej przyczyny. Pojawiają się wezwania do intensywniejszego edukowania społeczeństwa.
Proponowałbym jednak trochę inne podejście. A polega ono na przeanalizowaniu tych zachowań przez pryzmat sytuacji gospodarczej. I nie chodzi o to, że w Białymstoku na tle reszty kraju jest jakaś wyjątkowa bieda. Chociaż jeśli przyjrzymy się Podlasiu, to rzeczywiście okaże się, że to jedno z najbiedniejszych województw w Polsce – średnia pensja to trochę ponad 80 proc. średniej krajowej. Tu chodzi raczej o Polskę jako taką.
Białystok bastionem zaściankowości? To zbyt proste
Owszem, w Warszawie manifestacje LGBT idą rok w rok i do tak drastycznych scen już od pewnego czasu nie doszło. Ale to nie jest przecież tak, że pozostałe polskie miasta są wolne od homofobów. Antygejowskie grafiki na murach albo sprzeciw wobec eksponowania tęczowych flag to przecież codzienność w wielu z nich. Także w tych, położonych na „cywilizowanym” Zachodzie.
Sęk w tym, że nietolerancję wobec środowiska LGBT dużo lepiej niż brak edukacji albo podziały geograficzne wyjaśnia stan naszych portfeli. A ten jest wciąż dość skromny szczególnie w porównaniu z krajami skandynawskimi, do których uwielbiamy się porównywać.
To natomiast rodzi poważne implikacje. Większość krajów Zachodu wraz ze wzrostem zamożności przeskoczyła z materializmu, który cechuje się koncentracją na gromadzeniu dóbr, poszanowaniem dla tradycji, religii i hierarchii do postmaterializmu, w którym nacisk kładzie się na wyrażanie siebie i wolność przekonań.
Zdaniem autora tej teorii, Ronalda Ingleharta, zmiana ta zaszła już w latach 70. ubiegłego wieku. I od tego czasu jej efekty się utrzymywały, bo według amerykańskiego profesora, raz nabyte wartości nie zmieniają się wraz z wiekiem. Gdy stajemy się odpowiednio bogaci, dalsze zarabianie nie zwiększa naszego dobrostanu. Szukamy czegoś więcej.
O tym, jak ta teoria ma się do podejścia do LGBT, możemy się przekonać na poniższej grafice przygotowanej przez Forum Obywatelskiego Rozwoju. Mamy tu oczywiście wyjątki od reguły, ale widać na niej wyraźnie – im wyższe PKB na osobę, tym większa akceptacja dla gejów i lesbijek.
Polska w średniej
Nie jesteśmy ani szczególnie bardziej liberalni, ani przesadnie bardziej krytyczni wobec LGBT, niż by to wynikało z poziomu rozwoju gospodarczego naszego kraju.
Zakładając, że wzrost naszej zamożności pociągnąłby za sobą poziom tolerancji, osiągając poziom materialny Holandii albo Szwecji, stalibyśmy się tak samo liberalnym społeczeństwem, jak oba te bastiony praw człowieka. Ciekawe, prawda?
Wspomniane wartości postmaterialistyczne można (a nawet trzeba) potraktować dużo szerzej. Spójrzmy chociażby na różnicę w podejściu do kwestii zmian klimatu. W Szwecji czy Niemczech na aktywistkę Gretę Thunberg patrzy się z podziwem. Nad Wisłą, na jej naśladowczynię leją się tymczasem kubły pomyj.
Sam fakt, że takowa się pojawiła, już świadczy jednak o pewnej zmianie i transformacji wartości. Tak samo jest z podejściem do LGBT. Jeszcze w 2002 r. poparcie dla związków partnerskich dla gejów i lesbijek deklarowało 15 proc. Polaków (sondaż CBOS). W 2019 odsetek wzrósł do 56 proc. W tym samym czasie PKB per capita poszło do góry prawie 4-krotnie. Interesująca korelacja.
Bo, jak to mawiał Karol Marks, „byt określa świadomość”. I to właśnie w poprawie warunków życia powinniśmy upatrywać szans na tolerancyjne społeczeństwo.