Oczywiście sam podatek nie zniknął, nadal musicie go płacić. Zniknęła za to obietnica jego reformy. Minister jeszcze niedawno obiecywał, że po długich miesiącach oczekiwania do końca kwietnia pokaże projekt zmian w podatku od zysków kapitałowych. Mamy maj i cisza. Nikt niczego nie pokazał. Mam jednak pomysł na wyjaśnienie, dlaczego tak się stało.

Nie ma już nawet co się czepiać, że reforma podatku Belki miała nastąpić w ciągu pierwszych 100 dni rządu. To stare dzieje. Ale rzecz w tym, że 10 kwietnia sam minister finansów Andrzej Domański obiecał publicznie, że po wielu zmianach, konsultacjach, próbach przedstawienia projektu, z których się jednak wycofano, w końcu na pewno jeszcze w kwietniu pokaże nowy plan na reformę podatku Belki.
Sam sobie ten termin wyznaczył. I go nie dotrzymał. Dlaczego? Nie wiadomo, po prostu temat ucichł.
Inwestorzy oburzeni
Choć cicho właściwie wcale nie jest, bo Polacy nie zapomnieli. Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych na przykład wytyka ministrowi, że „notorycznie nie dotrzymuje terminów wyznaczonych przez samego siebie” i jest oburzone tym, że w kwietniu nie dowiedzieliśmy niczego nowego.
Dlaczego akurat oni? Bo ostatnie przecieki mówiły, że resort rozważa taką zmianę w podatku Belki, która faworyzowałaby inwestorów lokujących oszczędności w akcje i to długoterminowo – na trzy albo i pięć lat mrożąc aktywa. Ponoć stawka podatkowa dla takich inwestorów miałaby spaść z 19 do 15 a może i 10 proc., o czym już pisaliśmy w Bizblog.
Z drugiej strony podatek dla zwykłych skromnych oszczędzających trzymający pieniądze na lokacie bankowej mógłby się nie zmienić wcale. To mogłoby wielu ludzi rozczarować.
I tu dochodzimy do powodu, dla którego mamy maj, a minister finansów nie zdradził, co planuje w kwestii podatku Belki - podejrzewam, że ktoś mu podpowiedział, żeby przed wyborami prezydenckimi, które mamy zaplanowane na 18 maja, nikogo lepiej nie denerwować.
Niby zmiany podatkowe mają być ulgą, nikt raczej nie doświadczy podniesienia stawki podatkowej w stosunku do obecnego stanu rzeczy, ale jak niektórzy dostaną prezent, a inni nie, to jednak mogą pojawić się złe emocje.
Podatek Belki zamiast kwoty wolnej 60 tys. zł
Mam też druga teorię, a właściwie drugą wersję tej sam teorii, która dotyczy wyborów. Otóż money.pl niedawno napisał, że pomiędzy pierwszą i drugą turą wyborów może nagle wypłynąć temat podniesienia kwoty wolnej od podatku z 30 do 60 tys. zł. Miałby go wyciągnąć oczywiście sztab Rafała Trzaskowskiego, obiecując szybsze wprowadzenie tej obietnicy ręka w rękę z rządem Donalda Tuska.
To miałoby przekupić część wyborców, ale dopiero po pierwszej turze głosowania, żeby działać na gorąco tuż przed ostatecznym głosowaniem. Choć powiedzmy sobie jasno - to tylko pomysł, a nie przecieki, że na pewno tak będzie.
I tu wjeżdża moja teoria: pomiędzy pierwszą a drugą turą wyborów Koalicja Obywatelska może rozważać w zamian coś innego, choć mechanizm ma być podobny. Tylko że podniesienie kwoty wolnej jest bardzo drogim prezentem przedwyborczym, za to reforma podatku Belki również Polaków bardzo obchodzi, bo dotyczy niemal każdego, a jest znacznie tańsza. Nie wykluczałabym, że właśnie dlatego plan na reformę tego podatku nie został pokazany do końca kwietnia – czeka bowiem na czas po 18 maja.
Dla porównania, koszt podniesienia kwoty wolnej z 30 do 60 tys. zł to prawie 56 mld zł w 2026 r., jak szacuje sam MF. Tymczasem całkowite wpływy z podatku Belki w 2024 r. wyniosły 10,6 mld zł. To zdecydowanie tańszy kampanijny wabik.
Nie dałabym sobie ręki uciąć, że minister finansów łamie własną obietnicę po to, żeby taniej kupić serca wyborców w odpowiednim momencie.
Więcej o podatkach przeczytasz w tych tekstach: