Niedzielne czytanie w Biedronce okazało się lipą. Oto dlaczego Polacy odbili się od drzwi dyskontów
Miało być wspólny wypad do wypożyczalni książek połączony z zakupami. Figa z makiem. W niedziele drzwi sklepów portugalskiej sieci były zamknięte na cztery spusty, choć wydawałoby się, że Jeronimo Martins dopięło przygotowanie na ostatni guzik. Zapomniano jednak o jednym szczególe – zapytać o zdanie pracowników.
W piątek po południu pisaliśmy, jak znaleźć Biedronkę otwartą w niedzielę niehandlową. Dyskont zaktualizował informacje o godzinach otwarcia placówek w swojej aplikacji i czekał na pierwszych klientów. To jest – bibliofili – bo oficjalnie sklepy miały zacząć funkcjonować jako wypożyczalnie książek.
Sytuacja zmieniła się jednak diametralnie w ciągu kilku godzin. Już wieczorem pojawiły się pierwsze doniesienia, że Biedronka może jednak zrezygnować ze swojego pomysłu i pozostawić sklepy zamknięte. Nie wszyscy klienci wykazali się odpowiednim refleksem. Część, idąc zapewne tropem wcześniejszych zapowiedzi, pocałowała klamkę i skierowała swoje kroki w poszukiwaniu czynnych placówek innych sieci handlowych.
Co się stało? Dlaczego Biedronka w ostatniej chwili zarzuciła plany nawracania Polaków na czytanie książek? Teorii można byłoby wysnuć co najmniej kilka. Jedna z nich mówiłaby, że Jeronimo Martins wystraszyło się masowych kontroli Państwowej Inspekcji Pracy. Inspektorzy PIP stali już ponoć w blokach startowych czekając na sygnał do ruszenia w miasto. Nic z tego. Nie było czego kontrolować.
Takie tłumaczenie wydaje się nieco naciągane. Nad decyzją o obejściu przepisów dot. zakazu handlu w niedziele siedział zapewne cały sztab prawników. Nie mówimy tu przecież o osiedlowym warzywniaku, a o firmie mającej ponad 3200 sklepów. Kary za złamanie prawa byłyby naprawdę potężne.
Druga wersja brzmi: Biedronka po prostu się nie wyrobiła. Fakt, książki były zwożone do sklepów na ostatnią chwilę. Według Wiadomości Handlowych sami pracownicy dowiadywali się o zmianach w grafikach również na kilka dni wcześniej. Jednak i ta wersja ma swój słaby punkt. Dyskont zdążył przecież zmienić godziny otwarcia w aplikacji, w całym kraju miało zostać otwarte nawet 600 sklepów. Nic by się zresztą nie stało, gdyby Biedronka otworzyła ich w pierwszą niedzielę nieco mniej. A jednak – odpuściła całkowicie.
Wydaje się więc, że Biedronka wyłożyła się w zupełnie innym miejscu. Dyskont przestraszył się buntu kasjerów. Nie jest żadną tajemnicą, że Jeronimo Martins cierpi na brak chętnych do pracy w sklepach. Z podobnym problemem mierzy się właściwie cała branża.
Bunt kasjerów w Biedronce
Czyżby to właśnie tego typu apele trafiły do wyobraźni szefów Biedronki. Zwycięstwo klasy pracującej nad swoim pracodawcą odtrąbili także związkowcy. Alfred Bujara, szef Krajowego Sekretariatu Banków Handlu i Ubezpieczeń NSZZ Solidarność podkreśla, że to efekt zabiegów kasjerów, jak i samego związku.
Szeregowi pracownicy pokazali więc wreszcie swoją siłę. Pierwszym pytaniem, jakie oczywiście się nasuwa to, jak długo to potrwa. Sieci handlowe systematycznie wdrażają kasy automatyczne w swoich placówkach i zapotrzebowanie na kasjerów będzie w przyszłości maleć. A wraz z nim, maleć będą wpływy i siła nacisku pracowników.