Zapomnijcie o medycznej marihuanie i o olejkach CBD. Teraz na topie zaczynają być grzyby lecznicze. W Polsce to biznes, który tak po prawdzie jeszcze raczkuje, chociaż dopuszczenie psylocybiny do leczenia niektórych schorzeń może wszystko dodatkowo przyspieszyć. Jaki obecnie jest ten rynek grzybów leczniczych w Polsce, jakie są jego perspektywy, a jakie zagrożenia? Między innym o to pytam Jakuba Pawłaszka, twórcę marki MushUp.
Rynek marihuany medycznej dalej rośnie, ale już nie w aż tak gwałtownym tempie. Ale niekonwencjonalnie leczenie się, wspomaganie naturalnymi suplementami staje się coraz bardziej popularne. Doskonale widać to na przykładzie rynku grzybów leczniczych. Tylko w Europie już w 2022 r. wart był jakieś 10,45 mld dol. Szacuje się, że do końca dekady, czyli do 2030 r. osiągnie poziom nawet ok. 22,68 mld dol. Europejski rynek grzybów leczniczych obejmuje cały proces uprawy, produkcji, dystrybucji i sprzedaży. Na rynku dostępna jest szeroka gama grzybów leczniczych, w tym reishi, shiitake, soplówka jeżowata i inne. Widać dzięki temu jak wyraźnie rośnie zapotrzebowanie na naturalne suplementy zdrowotne i leki alternatywne. Ten trend absolutnie nie omija Polski. A jak u nas ma się ten grzybowy rynek? Czy w Polsce też można już na tym zarabiać? Z tymi i innymi pytaniami zwracam się do Jakuba Pawłaszka, twórcy marki MushUp
.Mogę się założyć o to, że gdybyśmy rozmawiali jeszcze pięć lat temu, to ten rynek byłby dopiero co w powijakach. Suplementy diety, oparte na grzybach, spotykało się bardzo sporadycznie. Teraz prawie na każdym kroku. Co takiego się stało w tym okresie? Drzwi na niekonwencjonalne leczenie otworzyła medyczna marihuana?
Jakub Pawłaszek, twórca marki MushUp: W pewnych obszarach mamy do czynienia ze zjawiskiem, o którym pan mówi. Ale dalej podstawową, kluczową metodą leczenia jest leczenie farmakologiczne. Natomiast bez dwóch zdań jesteśmy świadkami przyspieszenia jeżeli chodzi o grzyby lecznicze. Skąd to do nas przyszło? Z Doliny Krzemowej. Kolebką grzybów leczniczych jest wszak medycyna chińska. I ta jako taka jest znana na świecie już od wielu, wielu lat. Ma swoją, raczej stałą grupę odbiorców. I co się nagle takiego niezwykłego stało? O grzybach leczniczych o właściwościach prokognitywnych (czyli na przykład soplówki jeżowatej, którą my się zajmujemy) usłyszeliśmy dzięki informatykom i programistom z Doliny Krzemowej. To oni jako pierwsi na dużą skalę zaczęli doceniać soplówkę - zwłaszcza w połączeniu z kawą - jako booster zdolności intelektualnych, m.in. poprzez poprawę pamięci, poprawę kreatywności. Bez jakichkolwiek cech uzależnień. I nastąpił kolejny transfer kulturowy z Doliny Krzemowej i grzyby lecznicze zaczęły zyskiwać na popularności. Nie bez znaczenia było dobre spasowanie soplówki z psychodelikami. Ale dobrze też wspomnieć o na przykład rozpropagowaniu przez Kim Kardashian grzybów reishi.
Jaką ocenę wystawia pan dzisiaj w takim razie rynkowi grzybów leczniczych w Polsce i jakie widzi pan dla niego perspektywy?
Jakub Pawłaszek: Rynek polski oceniam bardzo dobrze. Trzy lata temu bardzo zależało mi na pozyskaniu soplówki jeżowatej hodowanej w Polsce. Próbując przekonać do tego rodzimych hodowców zderzałem się ze ścianą, było bardzo ciężko. Ceny były bardzo wysokie, a w dodatku nikt nie chciał tego robić. W końcu udało nam się znaleźć takich hodowców w Siedlcach. A jak to wygląda dzisiaj? W samym tylko Krakowie, gdzie mamy swoją siedzibę, są już dwie duże farmy soplówki, które też oferują swoje kostki hodowlane. Rośnie wiedza również po stronie konsumentów. Dlatego jak najbardziej patrzę z optymizmem w przyszłość. My w 2023 r. potroiliśmy sprzedaż.
To gratuluję. Ale jak pan z pięć lat temu opowiadał znajomym o swoich planach i że chce pan zacząć zarabiać na grzybach, to nikt charakterystycznego kółka na czole nie kreślił?
Jakub Pawłaszek: Ja chyba dobrze trafiłem. Byłem w branży grzybów spożywczych, zajmowałem się tam badaniami superabsorbentów, które mają wpływ na plonowanie grzybów (superabsorbenty powodują lepszy uzysk z metra, a przynajmniej takie założenia badawcze mieliśmy w przypadku pieczarek). Wiedziałem więc, że mamy w Polsce grzybowe know-how, koszty pracy są atrakcyjne w skali europejskiej, mamy sporo dobrych naukowców w tej dziedzinie, jest gotowa infrastruktura. Podstawowe warunki więc są spełnione. Zacząłem sprawdzać te grzyby lecznicze najpierw na sobie. Zauważyłem, że pomagają. Czuję się lepiej, pamięć mam po nich lepszą, tak samo z wydolnością. Mam przyjaciela, bardzo majętnego Holendra, który zachorował na koronawirusa. Soplówka okazała się znakomitym remedium na tą pocovidową mgłę mózgową. Dlatego postanowiłem wysłać mojemu przyjacielowi z Holandii te grzyby. On zaczął je jeść i po pewnym czasie stwierdził, że mu życie uratowałem. Mówi, żebym otwierał firmę, on da pieniądze i zacznijmy to robić. I tak się zaczęło.
Od czego konkretnie?
Jakub Pawłaszek: Zaczęliśmy od przebadania tego, co akurat wtedy było dostępne na rynku. Jak wygląda jakość produktu, jego cena itd. I okazało się, że te dostępne w sprzedaży są w jak najbardziej przyzwoitej jakości. Nie mają metali ciężkich i po prostu działają. Zacząłem zastanawiać się czym w takim razie możemy się wyróżniać? Formulacją, dokładnym przebadaniem i propozycją dawkowania. Bo to był chyba jedyny minus: konkurencja w ogóle nie zwracała uwagę na to co wychodzi w badaniach, jeżeli chodzi o dawkowania. Opracowaliśmy swój preparat i pierwszym kłopotem, który zauważyłem było to, że sprzedajemy grzyby lecznicze, a nie substancje w nim zwarte. W grzybach znajdują się setki substancji aktywnych, ale tak naprawdę nie wiemy, co kupujemy. Dlatego my na samym początku chcieliśmy poznać zawartość tych kluczowych substancji dla naszego produktu. Żeby ludzie dokładnie wiedzieli, co jedzą. W przypadku maczużnika bojowego było to łatwe, zawiera kordycepinę. Kupiliśmy w Wielkiej Brytanii wzorce i mogliśmy badać jej zawartość. W przypadku soplówki jeżowatej jednak to samo zadanie okazało się wyjątkowo trudne. Chodzi o erinacyny. Na początku, jak chcieliśmy je badać, to okazało się to bardzo drogie. O ile wzorzec kordycepiny, to kwestia dajmy na to 1500 zł za 1 gram, to w przypadku erinacyny koszt przebadania jednego gram to był wydatek rzędu 150 tys. dolarów. I taki wydatek dla małej firmy jest już trudny do przeskoczenia. Ale rozwijamy się na tyle szybko, że w tym roku do tego dojdziemy. To koszt sprzed trzech-czterech lat, a teraz widziałem już wzorce erinacyny za 6–7 tys. dol. Ogólnie rzecz ujmując jesteśmy za badaniem jak największej liczby związków i zadbanie o to, żeby były one biodostępne. Bo to tak po prawdzie to jest kłopot.
Brak standaryzacji stężenia?
Jakub Pawłaszek: To też. Ale skoncentrujmy się na czymś innym. Co tak naprawdę działa? W przypadku soplówki jeżowatej pierwszym tropem naukowców, jeżeli chodzi o zdolności prokognitywne, była erinacyna. Tylko że erinacyna jest tylko w grzybni, a suplementów z grzybni praktycznie nie ma. Więc co działa w soplówce? Jak zaczęli badać samą erinacynę, to dzisiaj mamy erinacynę A, B i tak bodaj do H. A co jest w owocnikach? Związki podobne, ale hericyny. I teraz okazuje się, że tych hericyn też jest całkiem wiele. Rozmawiałem na ten temat z różnymi naukowcami i oni mówią tak: nie wiadomo do końca, a być może to działanie prokognitywne jest związane z tym, że w grzybach jest dużo innych związków, jak na przykład ergotioneina i innych bardzo silnych przeciwutleniaczy, które przechodzą barierę krew-mózg. I być może to właśnie te związki tak naprawdę pomagają. Mamy więc koktajl 100–200 przeróżnych substancji i do końca nie wiadomo co leczy. Ja jestem zdania, że te związki wzmacniają się wzajemnie tworząc efekt synergii. Podobnie jest np. z leczniczą marihuaną. Czyste THC jako substancja psychoaktywna ma działanie psychotyczne. Natomiast w połączeniu z innymi kannabinoidami, związkami terpenowymi, które są obecne w określonych odmianach, tworzą lek, który pomaga na określone choroby, bez powodowania psychoz. Uważam, że z grzybami jest podobnie. To właśnie to połączenie wielu substancji aktywnych daje najlepsze rezultaty. Natomiast bardzo ważne, żeby jakość surowców bazowych była wysoka oraz proces produkcji zapewniał biodostępność.
I jak sobie można z tym poradzić?
Jakub Pawłaszek: Chcieliśmy robić najlepszy produkt na świecie. Pierwszy kłopot to bioprzyswajalność. Bo jak użyjemy do ekstrakcji alkoholu albo wody, to zmienimy substancję początkową. Ściany komórkowe grzybów są z chityny. Np. komórka soplówki jeżowatej ma pomiędzy 7 a 13 mikronów. Chityna jest absolutnie niestrawna. Jak weźmiemy soplówkę, zmielimy ją, to może w 10 proc. zniszczymy ściany komórkowe. A reszta będzie schowana w tej chitynie. I taka soplówka, czy inny grzyb fajnie - jako błonnik pokarmowy - wyczyści jelita, ale substancji aktywnych nie wypuści. My teraz intensywnie pracujemy nad procesem mikronizacji, czyli mielenie poniżej grubości ścian komórkowych, żeby uwolnić te wszystkie substancje. Bez użycia temperatury i rozpuszczalników. Drugim tematem w walce o jakość jest kwestia samych grzybów użytych do produkcji. To na czym rosną czyli podłoże, może mieć bardzo istotny wpływ na zawartość składników aktywnych. Tak samo jak np. okres zbioru, naświetlanie odpowiednim światłem itd.
Wracamy do perspektyw. Wychodzi na to, że ten rynek musi się przede wszystkim uczyć. A zagrożenia?
Jakub Pawłaszek: Z mojej perspektywy jednym z największym zagrożeń jest przemysł Big Pharmy. Już widzę, że są działania ukierunkowane na listę novel food. Otóż razem z całą branżą pracowaliśmy nad spisem grzybów dopuszczonych do obrotu. I widziałem ile nie da się już dopuścić, bo są na novel food. To na przykład wrośniak różnobarwny, którego już nie można kupić jako legalny suplement. Można znaleźć ten grzyb w lesie, ale nie w sklepie. Próbowaliśmy z tym walczyć, ale polegliśmy.
Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o…
Jakub Pawłaszek: Dokładnie. Wydaje się, że takie jest myślenie Big Pharmy: da się z tego wrośniaka prawdopodobnie wyizolować substancje o działaniu antynowotworowym i na tym zarobić. Na uprawie samego grzyba Big Pharma nie zarobi. Tak samo jest z chagą. Mówimy wiec o bodaj najlepiej przebadanych grzybach pod względem antynowotworowym i już ich legalnie nie można kupić.
Trwa w takim razie wyścig?
Jakub Pawłaszek: Trochę tak. To jest przykre, bo te grzyby mogły by pomóc wielu ludziom, bez skutków ubocznych.
W Stanach Zjednoczonych, w Europie kończą się badania nad psylocybiną. Zresztą powrót tej substancji do szeroko rozumianej terapii widać w niektórych stanach, także w Australii. Prędzej czy później to dojdzie też do nas. Rynek grzybów czeka dopalacz?
Jakub Pawłaszek: Tak na dobrą sprawę, jeżeli chodzi o zainteresowanie rynku, to już się dzieje. W przypadku unikalnego działania psylocybiny na ogólnie rzecz ujmując zmiany nastroju, depresję, stresy pourazowe, traumy, to wydaje się, że będzie to wymuszone. Umówmy się. Kierując kogoś na leki antydepresyjne, to zazwyczaj zostawi się go z tymi lekami do końca życia. Pamiętajmy też, że w związku z pandemią, w związku z wieloma innymi rzeczami, takich schorzeń tylko przybywa. Tymczasem nawet jednorazowe podanie grzybów psylocybinowych, w odpowiednich warunkach, potrafi sobie z takim problemem raz na zawsze poradzić. I z pewnością jednym z boosterów grzybowego rynku jest to, co dzisiaj dzieje się z psylocybiną. Pomaga w tym Internet, prasa, książki, Netflix, dziennikarze.
Kolejnym przykładem grzyba, który staje się coraz bardziej popularny to Amanita muscaria, czyli muchomor czerwony…
Jakub Pawłaszek: Badań na razie nie jest za dużo. Ale doniesienia o działaniu są bardzo optymistyczne. Jest książka lekarki rosyjskiego pochodzenia, wydana - co ciekawe - przez polską firmę farmaceutyczną, która dotyczy mikrodozowania muchomora czerwonego. Zebrała parę tysięcy użytkowników Amanity z jej stron, którzy wyrażają swoją opinie na temat jej działania przy depresji, uzależnieniach, chorobach autoimmulogicznych. Sam nie znam chyba lepszego leku na alkoholizm. Muscymol, który jest w Amanicie, działa dokładnie na te same receptory w mózgu, co alkohol, czyli receptory GABA. Cząsteczki alkoholu dołączają się do tych receptorów, jednocześnie rozszerzając ich „wąsy”. Jeżeli ta procedura powtarzana jest przez lata, to endogenna GABA już nie pasuje do tych receptorów. Stąd jak alkoholik nie pije, to nie jest w stanie - sam z siebie - zadbać o spokój. Tymczasem cząsteczka muscymolu jest mniejsza niż endogenna GABA, ale jest bardzo polarna. Zaciska więc te „wąsy” receptorów GABA i tym samym je regeneruje, rzecz jasna w odpowiedniej perspektywie czasowej. Ja mogę powiedzieć, że zainteresowanie muchomorem czerwonym rośnie bardzo szybko. Co ciekawe ten grzyb znajduje się w farmakopei rosyjskiej – nalewka z muchomora czerwonego jest bardzo skuteczna w przypadku bólu stawów, więc to nie jest tak, że jego użycie nie ma żadnych podstaw medycznych. Natomiast wiedza w tym zakresie jest jeszcze bardzo mała, zwłaszcza wśród wielu nowych użytkowników. Zawarte w muchomorze czerwonym substancje takie jak np. kwas ibotenowy mogą być niebezpieczne dla zdrowia człowieka. Jedną z moich podstawowych aktywności są działania edukacyjne na rzecz popularyzacji grzybów. Najlepszą opcją na takie spotkania są konferencje czy festiwale. I powiem tak, widziałem na własne oczy zbawienne działanie muchomora na alkoholików, depresje i obniżenia nastroju, natomiast spotkałem też skrzywdzonych przez nieodpowiednie użycie tego grzyba z objawami PTSD czy traumy. Muchomor użyty w za dużej dawce lub nieodpowiednio przetworzony może być niebezpieczny. Zawarte w nim substancje są potężne i należy po prostu o tym pamiętać. Dlatego przestrzegam przed samodzielnymi próbami, bo to może być niebezpieczne, a jeśli ktoś się już decyduje, to zalecam naprawdę dobre przygotowanie merytoryczne przed rozpoczęciem takiej terapii i dużą ostrożność.