Książka zamiast sesji coachingowej. Polak odpalił nietypowy biznes, firmy ustawiają się w kolejce
Sprzedaż papierowych książek firmom w formie abonamentu wydaje się na pierwszy rzut oka mało perspektywicznym zajęciem. Nic bardziej mylnego. Polski przedsiębiorca Michał Michalski nakręca właśnie nową modę. Dzwonią do niego wszyscy – od małych software house’ów do ogromnych korporacji. Dlaczego? Bo wierzą, że dzięki czytaniu pracownicy w końcu nauczą się ze sobą komunikować.
Panie Michale, wszyscy siedzieli w kuchni i gadali o książkach przez godzinę. Jestem zachwycony – ekscytował się jeden z pierwszych klientów Michała Michalskiego. On sam opowiada o tym z nieskrywaną satysfakcją. Książki o wartości kilkuset złotych zintegrowały zespół lepiej niż warte tysiące złotych sesje coachingowe czy modne od jakiegoś czasu wyjazdy survivalowe. Ale nie tylko o to chodzi.
Braki w komunikacji
Michalski kilka lat spędził w klasycznej korporacji. Irytowało go używanie przez współpracowników słów, których nie rozumieją. I nierozumienie przez nich co się do nich mówi. Wymiany maili ciągnęły się w nieskończoność, bo zwięzłe przedstawienie swojego problemu bywa dla niektórych bardzo poważnym problemem. Innym z kolei trudno zrozumieć, co współpracownik stara im się przekazać.
Mamy ogromne problemy z komunikacją. Czytanie książek może go częściowo rozwiązać. Rozwija wyobraźnię, wspomaga zdolność empatii, zwiększa koncentrację i usprawnia posługiwanie się językiem – tłumaczy Michalski.
Przedsiębiorca wpadł na prosty pomysł. Skoro duże firmy potrafią wyrzucić dziesiątki tysięcy złotych na karty wstępu do siłowni dla pracowników, to dlaczego miałyby żałować kilkuset złotych na rozwój umiejętności miękkich swoich pracowników? – pomyślał.
Szybko przeszedł od słów do czynów. Było to o tyle prostsze, że od kilku lat prowadzi już internetową księgarnię Artrage.pl. Wystarczyło więc tylko podpiąć pod nią nowy projekt – Biblioteczkę.
Biblioteczka.net umożliwia firmom comiesięczny zakup określonej liczby książek. W zależności od wielkości firmy i zapotrzebowania może to kosztować od 170 do 450 zł. W przypadku większych firm, liczących powyżej 50 osób, cena ustalana jest indywidualnie.
Na pierwszy rzut oka – żaden szał. W czasach wszechobecnych smartfonów i czytników e-booków przywiezienie do firmy zwykłej, papierowej książki mogłoby w oczach niektórych uchodzić za lekki obciach. Pomijając już fakt, że jako naród nie czytamy prawie wcale. A uderzenie z takim pomysłem do korporacji? Z niektórych pracownicy praktycznie nie wychodzą. Kiedy mieliby mieć czas na czytanie?
Okazało się, że nic z tych rzeczy - szał jest i to niemały.
Gdy przyjeżdżam z dostawą książek, rzucają się na mnie jak na pana kanapkę – opowiada Michalski. – Zdarza się, że 10 minut po moim wyjściu nie zostaje już ani jeden wolny egzemplarz.
Kolejka chętnych
Przedsiębiorca wydaje się nieco zaskoczony swoim sukcesem. Biblioteczkę uruchomił w lipcu, czyli w środku wakacji, gdy większość decyzyjnych osób siedzi na urlopach. Mimo to, pod koniec sierpnia miał już kilkunastu klientów, a zainteresowanie wyraziło kolejnych 100. I to pomimo faktu, że nie wydał na reklamę ani grosza.
Czasami odbieram telefon i sam nie wiem, skąd trafia do mnie nowy klient – zachodzi w głowę Michalski. - Najczęściej zgłaszają się do mnie software house’y, ale na liście zainteresowanych można też znaleźć duże, liczące tysiące pracowników korporacje, albo firmy z bardzo tradycyjnych branż opartych na produkcji – wylicza.
Część z nich wciąż zastanawia się nad zakupem abonamentu, w niektórych projekt został wprowadzony pilotażowo np. tylko w jednym z działów. Wśród firm, które już się zdecydowały, Michalski wymienia firmy z branży IT: Craftware, Leocode i Rebased.
Może to sztampowo zabrzmi, ale nie chodzi mi wyłącznie o czysty zysk. Chciałbym popularyzować czytelnictwo w Polsce. Na początku zakładałem, że Biblioteczka może zostać w miarę rentownym przedsięwzięciem, które przyniesie mi dodatkowy dochód i pozwoli zatrudnić kilka osób. Nic więcej – przyznaje przedsiębiorca.
Lista klientów zwiększa się jednak właściwie z tygodnia na tydzień. Firmy uznały, że książki będą stanowić dla pracowników kolejną formę benefitu. Nieco nieoczekiwanie dla samego siebie, Michalski rozkręca modę na czytanie w polskich przedsiębiorstwach.
Do kwestii doboru lektur właściciel ArtRage podchodzi bardzo poważnie. Stara się, by w puli, która trafi ostatecznie do firmy, każdy odnalazł coś dla siebie. Pojawiają się więc kryminały, książki popularnonaukowe, reportaże, fantastyka, nie brakuje tam jednak też literatury mniej popularnej, perełek z mniejszych wydawnictw.
Staram się unikać książek branżowych. Nie chciałbym, żeby pracownicy mieli poczucie, że czytanie jest dla nich dodatkową pracą – czymś w rodzaju dokształcania się po godzinach – wyjaśnia.
W niedalekiej przyszłości Michalski planuje uruchomienie aplikacji. Dzięki niej pracownicy będą mogli oceniać poszczególne pozycje, pomagając dopasować zbiór lektur do potrzeb swojej firmy. W tym momencie odbywa się to nieco intuicyjnie.
Przedsiębiorca przyznaje też, że przedstawiciele firm bywają mocno skonfundowani propozycją kupowania książek.
Dostaje pytania, czy pracownicy mają je czytać w trakcie pracy. Nie mam pojęcia, jeżeli pracodawcy to pasuje, to nie widzę problemu – śmieje się. – Widzę to jednak raczej jako rozrywkę po pracy. Pracownicy zawsze mogą też porozmawiać wspólnie o lekturach w trakcie przerw.
Co będzie się działo z książkami później? Firmowej biblioteki nie można przecież rozbudowywać w nieskończoność.
Z takim problemem z racji krótkiego stażu jeszcze się nie spotkałem. Zaoferuję jednak firmom możliwość przekazania książek na cele charytatywne. Do miejsc, gdzie mogą sprawić komuś jeszcze wiele radość: więzienia, szpitala, domu samotnej matki, etc. – deklaruje przedsiębiorca.
Książki zamiast coachingu
Zainteresowanie firm w Polsce książkami wydaje się po namyśle zrozumiałe. Brak kapitału społecznego jest uważany za jedną z największych barier w rozwoju naszej gospodarki. Przedsiębiorstwa stają na głowie, by sobie z tym poradzić – organizują wolontariaty, wysyłają pracowników na imprezy integracyjne. Albo nasyłają wspomnianych coachów, którzy za zabawy z piłeczkami i gry słowne w grupach inkasują grube tysiące.
Problem jednak pozostaje. Z badania przeprowadzonego przez Komitet Dialogu Społecznego (KIG), Forum Odpowiedzialnego Biznesu oraz House of Skills, wynika, że 95 proc. organizacji w Polsce ma obawy związane z deficytem kapitału społecznego.
To znaczy, że brakuje w firmach otwartej komunikacji, zaufania i współpracy. Ludzie pracują w silosach, nie wychodząc poza realizację własnych celów. Tak naprawdę nieuchronnie zbliżamy się do momentu, w którym nie będziemy mogli dalej rozwijać się gospodarczo, jeżeli poziom kapitału społecznego się nie podwyższy – przestrzegała w rozmowie z agencją informacyjną Newseria Biznes Ewa Kastory, senior partner w House of Skills.
A skoro jest szansa rozwiązać to za pomocą książek, to czemu nie spróbować? Wizja porażki polegająca na tym, że projekt zakończy się po prostu większym oczytaniem pracowników, nie wydaje się aż tak przerażająca.