Czeka nas szok żywnościowy. To nie znaczy, że z powodu wojny w Ukrainie może zabraknąć nam w Europie produktów żywnościowych. I raczej nie dojdzie do takich sytuacji, jak w Rosji, gdzie o cukier wybuchają awantury na pięści. Ale też z pewnością znaczy, że ceny żywności będą rosły skokowo. Wyobrażacie sobie bochenek chleba za 10 zł? Nie? To zacznijcie.
Na rynku zbóż czeka nas największy szok od półwiecza - wynika z analizy Goldman Sachs, który w dodatku prognozuje, że czeka nas wzrost cen mięsa drobiowego i wieprzowego, wyrobów piekarskich, mleczarskich i tłuszczów.
Dlaczego? Bo zarówno Rosja jak i Ukraina są wielkimi eksporterami żywności, a przez toczącą się w Ukrainie krwawą wojnę, eksport częściowo został wstrzymany.
Żywności nie zabraknie, spokojnie, tylko podrożeje
W związku z wojną w kilku kategoriach żywności nastąpiło załamanie łańcucha dostaw, co wraz ze wzrostem spekulacji zaczęło windować ceny żywności. Mamy ogromne oczekiwania ze strony producentów na podnoszenie cen nabiału, olejów, mąki, kasz i innych produktów podstawowych
– powiedziała „DGP” Renata Juszkiewicz, prezes Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji.
Presja na sprzedawców w Polsce jest więc gigantyczna. Skąd ona się dokładnie bierze?
Ukraina już wprowadziła zakaz eksportu jęczmienia, żyta, prosa i gryki, ale też cukru, soli i mięsa. Z kolei na eksport pszenicy, kukurydzy i oleju słonecznikowego wprowadzono licencje eksportowe. Wiadomo już, że tegoroczne zasiewy są zagrożone.
Na domiar złego Rosjanie zablokowali Ukrainie dostęp do Morza Czarnego, a to właśnie handel tą drogą jest dla Ukrainy kluczowy (ponad połowa całego eksportu), więc to, co mogłaby nadal eksportować, może nie móc wywieźć z kraju. Analitycy PKO BP zaznaczają że stwarza to wysokie ryzyko szoku podażowego na rynku.
Ukraina to jeden z największych eksporterów kukurydzy i pszenicy na świecie. Rosja natomiast eksportuje najwięcej pszenicy spośród wszystkich państw. Łącznie te dwa kraje odpowiadają za ponad jedną czwartą światowego handlu pszenicą i blisko jedną trzecią globalnego handlu jęczmieniem
– wskazują w ostatnim raporcie analitycy PKO BP
Do tego obowiązuje zakaz eksportu nawozów. W Rosji zresztą też. To oznacza, że produkcja żywności w innych europejskich krajach też będzie tym ograniczana. Na już horrendalnie drogie nawozy nakładają się wysokie ceny energii, które dotykają producentów żywności i mamy prawdziwy szok cenowy. No i jeszcze jedno: słaby złoty. Przez to eksport staje się w pole bardziej opłacalny, podaż w towarów w Polsce robi się mniejsza, więc ceny rosną.
Dobra wiadomość jest taka, że nie ma takiego ryzyka, że w Europie żywności zabraknie. Janusz Wojciechowski, unijny komisarz ds. rolnictwa, w „Rzeczpospolitej” zapewnia, że:
Ale drożyzny z pewnością nie da się uniknąć i musimy się na to mentalnie przygotować.
Chleb, jajka, schabowe, olej
Po kolei. Za kilogram mąki trzeba już zapłacić 2,6 zł, czyli o 30 proc. więcej niż przed miesiącem - wskazuje Sławomir Butka, prezes Stowarzyszenia Rzemieślników Piekarnictwa RP.
Ale dziś tego jeszcze nie czujemy, odczujemy dopiero za dwa, może trzy tygodnie, kiedy ceny chleba skoczą o kilkadziesiąt proc. Przyjmując, że dziś chleb kosztuje średnio 5 zł, to już za 3 tygodnie może kosztować 6 zł. A na koniec tego roku 9-10 zł.
Zdrożeje również mięso. Drobiowe i dotychczas stosunkowo tania wieprzowina. O ile? O ok. 10 proc. A zdaniem analityków rynku spożywczego, skoro wzrośnie cena mięsa, konsumenci zaczną częściej sięgać po jajka jako zamiennik białka zwierzęcego. Efekt? Wzrost cen jajek o kilka procent.
Ale wróćmy do ceny zbóż. Te przekładają się bowiem również na ceny produktów mleczarskich, które w 2022 r. podrożeją o kilkanaście proc. I mnie więcej o tyle samo wzrosną ceny olejów roślinnych. Wystarczy powiedzieć, że Ukraina odpowiada za połowę światowego eksportu oleju rzepakowego.
NBP szacuje, że w tym roku cała kategoria żywności podrożeje o 9,8 proc. To średnia. Przypomnę, że już w zeszłym roku narzekaliśmy na drożyznę w sklepach, a żywność podrożała w całym 2021 r. zaledwie o 3,2 proc.
Straszę tymi cenami? Przeciwnie, uważam, że powinniśmy się z nimi oswajać, żeby nie być jak znany publicysta Łukasz Warzecha, który cierpli i publicznie rozpacza, że płaci więcej na stacji paliw z powodu wojny. A potem jeszcze go boli, że uciekający przed wojną Ukraińcy mogą korzystać z warszawskiego metra za darmo, a on musi płacić miesięcznie 110 zł.
Tak, jest wojna, a wyższe ceny żywności to niska cena za nią w porównaniu do tej, którą płacą Ukraińcy życiem i zburzonymi domami. I nie możemy dać się przestraszyć drożyną, uznając, że to nie nasza sprawa, bo bomby nie wybuchają u nas, więc niech już ta Ukraina się podda, żeby było jak dawniej.
I tak nie będzie jak dawniej. A ze wzrostem cen musi jakoś sobie poradzić. I cieszyć się, że nie jesteśmy jak kraje Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu czy częściowo również Dalekiego Wschodu - tamte kraje przede wszystkim importują żywność, niemal jej nie produkując. W zboża zaopatrują je właśnie Rosja i Ukraina. Im naprawdę grozi kryzys żywnościowy i głód.