REKLAMA

Dla polityków to marne 200 m, dla Polaków rewolucja. Plany zagospodarowania trafią do kosza

Bardzo długo żegnaliśmy zasadę 10H, która od 2016 r. skutecznie blokowała rozwój lądowej energetyki wiatrowej. Zjednoczona Prawica zdecydowała się na nowelizację tych przepisów dopiero przyparta do muru przez kamienie milowe, od realizacji których Bruksela uzależnia wypłatę środków w ramach KPO. Ale kolejne analizy wskazują, że decydując się na odległość 700 a nie 500 metrów, Sejm więcej popsuł, niż naprawił.

Dla polityków to marne 200 m, dla Polaków rewolucja. Plany zagospodarowania trafią do kosza
REKLAMA

W farmy wiatrowe wycelowano potężne działa. Turbiny miały generować hałas nie dający Polakom spać i też być przy okazji miały być najczęstszym źródłem pożaru, co powinno je już ostatecznie wyeliminować z bliskiego sąsiedztwa budynków mieszkalnych. Konkretnych i wiarygodnych badań potwierdzających te hipotezy nie pokazano, ale przecież nie o to tutaj chodziło.

REKLAMA

Niestety, władza poszła o krok dalej. I na szybko rękami posła Marka Suskiego dołożono do pierwotnych 500 metrów kolejne 200. Wcześniej w swojej analizie Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej (PSEW) wyliczyło, że zwiększenie minimalnej odległości wiatraków od zabudowy mieszkalnej spowoduje redukcję możliwej mocy zainstalowanej o ok. 60-70 proc.

Teraz taki energetyczny rachunek nowelizacji zasady 10H, wystawia również Fundacja Instrat. Wniosek z ich analizy jest taki sam: na tych dodatkowych 200 metrach tracimy. I to całkiem sporo.

Wiatraki: dodatkowe 200 metrów wyklucza prawie połowę inwestycji

Fundacja Instrat wylicza, że przez poprawkę dodającą do ustawy wiatrakowej dodatkowe 200 metrów wypadnie blisko połowa możliwych lokalizacji pod turbiny. Jak czytamy w analizie, nawet w najmniej dotkniętym tą zmianą województwie lubuskim zamiana 500 metrów na 700 oznacza uszczuplenie dostępnej przestrzeni o 31 proc. W przypadku województwa kujawsko-pomorskiego to utrata nawet 65 proc. powierzchni wiatrowej. Średnia dla Polski to jakieś 48 proc.

Skąd aż taka różnica przy raptem dodatkowych 200 m? Odległość powiększa promień koła wyznaczanego wokół każdego budynku mieszkalnego, w której turbin stawiać nie wolno. W ten sposób jeden dom, przy założeniu odległości 500 m ,wyłączał spod inwestycji wiatrowych w sumie 79 ha. Przy 700 m takiemu wyłączeniu podlega już aż 154 ha.

Wcześniejsze plany zagospodarowania trafią do kosza

REKLAMA

Ale analitycy Instrat zwracają uwagę jeszcze na jedną sprawę. Poprawka sejmowa dokładająca dodatkowe 200 m oznacza również konieczność zmian miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego, które do tej pory pisano z myślą o 500 m. Nikt z rządu nigdy przez te wszystkie lata nawet nie sugerował odległości 700 m. Urban Consulting wylicza, że przez to trzeba będzie zmieniać nawet 84 proc. planów. 

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA