Indie więcej inwestują w OZE niż w węgiel. A Polska wciąż udaje, że martwi się o klimat
Czołowy kraj pod względem emisji CO2 na świecie, uzależniony w podobnym stopniu od węgla jak my, rozpoczyna energetyczną rewolucję. Inwestycje w odnawialne źródła energii zaczęły wyprzedzać w Indiach nakłady w paliwa kopalne. Co poczyna w tym względzie Polska? Jak zwykle: udaje. Bo przecież węgiel to nasza tradycja.
Fot. Dave Scaglione/Flickr.com/CC BY 2.0
Indie, zaraz po USA i Chinach, są trzecim emiterem dwutlenku węgla na świecie. Ich gospodarka jest w ok. 74 proc. uzależniona od węgla. Bardzo podobnie jak polska. W naszym miksie energetycznym “czarne złoto” też ma wyraźnie wiodącą pozycję - ok. 77 proc. Jest oczywiste, że jeżeli faktycznie myślimy o globalnej ochronie klimatu, to trzeba się liczyć z radykalnymi zmianami. Tyle, że nie może się kończyć na samych deklaracjach.
Zobacz także:
Już podczas konstruowania Porozumień Paryskich Indie stawiały twarde warunki, co do kosztów odnawialnych źródeł energii i swoistego egoizmu krajów rozwiniętych względem tych dopiero rozwijających się. Wtedy w końcu udało się ułożyć polityczne puzzle i dzięki temu jest wyznaczony jakiś ogólny, proekologiczny kierunek. Teraz zaczynają być widoczne pierwsze tego efekty. W Indiach, mimo, że zużycie węgla jednak stopniowo tam rośnie, to inwestycje w energię odnawialną zaczęły wyprzedzać inwestycje w paliwa kopalne. Tak się dzieje trzeci rok z rzędu, ale dodatkowo po raz pierwszy w 2018 r. wydatki na energię słoneczną przekroczyły wydatki na wytwarzanie energii elektrycznej z wykorzystaniem węgla.
Za chwilę będą potrzebować dwa razy więcej energii.
Chociaż świat na te wyniki patrzy z podziwem, to jednak prognozy na przyszłość nie są jednoznaczne. Na razie zapotrzebowanie na energię w Indiach jest stosunkowo niewielkie. Tamtejszy mieszkaniec zużywa raptem 10 proc. energii obywatela Stanów Zjednoczonych. Ale w następnych latach ma to ulec wyraźnej zmianie. Do 2040 r. zapotrzebowanie energetyczne w Indiach ma się co najmniej podwoić. I dzisiaj nie do końca wiadomo, czy obecny trend będzie podtrzymany.
Zobowiązania podjęte Porozumieniami Paryskimi wydają się jak najbardziej realne. Indie mają udostępnić 175 gigawatów energii odnawialnej online do 2022 r. Na razie zainstalowano ponad 77 GW - dwukrotnie więcej niż cztery lata temu - i podpisano kolejne 60 GW na budowę. Jednocześnie produkcja energii elektrycznej z węgla w Indiach spadła z ok. 20 gigawatów dodatkowych mocy dodawanych każdego roku do mniej niż 10 gigawatów dodawanych w każdym z ostatnich trzech lat.
Polska może na to wszystko patrzeć z zazdrością.
W naszym kraju wokół energii trwa w najlepsze chocholi taniec. I chwalimy się tym wszem i wobec witając uczestników oenzetowskiego Szczytu Klimatycznegodźwiękami orkiestry górniczej. O ile potrzebna jest uwaga wyborcy, to polscy politycy często i chętnie mówią o rosnącej wadze odnawialnych źródeł energii. Delikatnie przy okazji sugerując, że węgiel to nasze dobro narodowe i całkowicie z niego nie zmierzamy rezygnować. Wszak krajowy plan na rzecz energii i klimatu na lata 2021–2030 zakłada, że za ponad dekadę nasz miks energetyczny w 60 proc. dalej będzie wypełniał węgiel. Czyli tyle, ile udało się już w 2018 r. osiągnąć Chińczykom. Udział zaś OZE w 2030 r. ma wynieść ok. 21 proc.
Tymczasem w 2018 r. udział w produkcji energii elektrycznej z OZE spadł do 12,7 proc. wobec 14,1 proc. w 2017 r. Tym samym w ubiegłym roku odnotowano najniższą produkcję oraz najmniejszy udział OZE w miksie energetycznym po 2014 r. Od tego samego roku, czyli od ponad 5 lat coraz więcej też emitujemy CO2.
Inni odsuwają się od węgla, a my uparcie inwestujemy.
Prawie 25 mld zł - tyle wyniósł koszt budowy czterech nowych bloków węglowych, zakontraktowanej w latach 2012–2014. Ten w Kozienicach (1075 MW) oddano do użytku w 2017 r. W tym gotowe mają być dwie kolejne jednostki: w Opolu (2x900 MW) i Jaworznie (910 MW). Z kolei obiekt w Turowie (496 MW) ma być uruchomiony w 2020 r.
Trzy lata później ma zakończyć się budowa bloku węglowego w Ostrołęce (1000 MW). Przy trwającej ok. 5 lat budowie ma pracować 5 tys. pracowników. A całość ma pochłonąć ok. 6 mld zł. Wykonawcami inwestycji jest konsorcjum GE Power i Alstom Power Systems.
Możemy udawać, ale na świecie inwestycji węglowych jest coraz mniej.
Tymczasem na świecie trend jest tylko jeden. Jak wynika z raportu “Boom and bust” trzeci rok z rzędu spada liczba budowanych elektrowni węglowych. Mark Lewis, szef zespołu badawczego ds. zrównoważonego rozwoju z BNP Paribas Asset Management, uważa, że przynajmniej z ekonomicznego puntu widzenia proces odchodzenia od węgla jest nie do zatrzymania.
Rośnie z kolei lista państw, które już oficjalnie deklarują odejście od paliw kopalnych. Po tym, jak w zeszłym roku zrobiły to Niemcy i Hiszpania jest już takich krajów 31. Nic też nie dała prowęglowa polityka prezydenta USA Donalda Trumpa. Blisko połowa wygaszanych bloków węglowych znajdowała się na terenie Stanów Zjednoczonych. Było takich w sumie 45, o łącznej mocy 17,6 GW.
To też kierunek dla instytucji finansowych.
Ani chwili dłużej z pożegnaniem się z węglem nie zamierza czekać coraz więcej instytucji finansowych, które po prostu w odnawialnych źródłach energii widzą wyraźnie zysk. W Polsce zakręcenie finansowego kurka dla inwestycji węglowych zapowiedział już mBank, ING Bank Śląski, czy Santander Bank Polska.
Tylko czekać na podobne decyzje innych. Np. francuski bank Credit Agricole już zapowiedział, że przestanie inwestować w produkcję węgla energetycznego w krajach UE i OECD. W raporcie brytyjskiego Instytutu Ekonomii Energetyki i Analiz Finansowych (IEEFA) odnotowano, że od 2018 r. pojawiły się 34 nowe lub znacząco poprawione komunikaty światowych instytucji finansowych ograniczających węgiel. W następnych latach antywęglowa ofensywa tylko będzie się pogłębiać. Np. w Wielkiej Brytanii jak najbardziej na poważnie zaczęto zastanawiać się nad tym, by za brak polityki dotyczącej zmian klimatu karać firm usunięciem z giełdy i blokadą jakiegokolwiek finansowania. A z kolei w Australii sąd zakazał budowy nowej kopalni powołując się na zmiany klimatyczne.
Polska na razie chce iść bardziej w gaz.
Chociaż starający się o mandat europosła (z powodzeniem) wiceminister energii Grzegorz Tobiszowski na ostatniej wyborczej prostej gdzie tylko był powtarzał, że z OZE i węgla można jeszcze zrobić udany związek, to realnych zmian w naszym miksie energetycznym nie ma co wypatrywać. Jedynie co faktycznie drgnęło to użycie gazu. W 2018 r. udział gazu w miksie wyniósł 7,2 proc. wobec 5,6 proc. w 2017 r. Ale też nasze gazowe możliwości są jednak ograniczone.
Tak czy inaczej pożegnanie węgla będzie bardzo kosztowne.
Jeżeli dalej będziemy uparcie stać przy węglu - nasza gospodarka będzie na tym bardzo tracić, a w swojej kieszeni odczują to i przedsiębiorcy i przeciętny Kowalski. Zresztą przed pierwszą falą podwyżek cen prądu z tego tytułu i tak już nie uciekniemy. Ale racjonalne podjęcie kierunku systematycznego odchodzenia od węgla i zastępowanie go OZE - też jak najbardziej będzie kosztować. I to sporo.
Zdają sobie z tego sprawę np. w Niemczech. Nasi zachodni sąsiedzi chcą przez następne 20 lat wydać aż 40 mld euro na wsparcie regionów wydobywczych - dotkniętych polityką odchodzenia od paliw kopalnych. Tylko na inwestycje niemiecki rząd przeznaczy 14 mld euro. 26 mld euro z kolei mają pochłonąć projekty badawcze i poprawa infrastruktury, w tym komunikacji.