Radykalnie podwyższyć wartość giełdową, by pozostać konkurencyjnym. Taki plan w firmowej wewnętrznej korespondencji przedstawił Frank Witter, dyrektor finansowy Volkswagen Group. Straszna nuda, prawda? Niby tak, ale chodzi o to, że niemiecki kolos chciałby być jednocześnie jak Toyota i jak Tesla, ale chyba jednak pozostanie sobą, a to inwestorów bardzo martwi.
Na zdjęciu: dyrektor finansowy Frank Witter i prezes Herbert Diess. Fot. Volkswagen
Pamiętacie taką scenę w filmie „Truman Show”? Gdy główny bohater zaczyna podejrzewać, że wszystko, co się wokół dzieje, to jeden wielki teatr, twórcy tego widowiska zmieniają ramówkę telewizji i puszczają ckliwy film będący pochwałą małomiasteczkowego życia. Wszystko po to, by wybić Trumanowi z głowy zbędne rozkminy.
Podobnie wydają się zachowywać szefowie Volkswagena. Niemiecki gigant bardzo chciałby, żeby cały świat wsłuchał się w jego przekaz marketingowy utrzymany w duchu wybierzmy przyszłość i zapomnieli o gigantycznej aferze dieselgate, która kosztowała go już 30 mld euro.
VW odcina się od TDI
Sama afera zresztą nie pozwoli się zepchnąć w niepamięć, o czym boleśnie Volkswagenowi przypomniała niemiecka prokuratura, stawiając zarzuty karne obecnemu prezesowi spółki Herbertowi Diessowi oraz szefowi rady nadzorczej. Firma zareagowała wyparciem i obu menedżerów pozostawiła na stanowiskach.
Volkswagen tak bardzo chciałby, żeby wszyscy skupili się teraz na wartych 44 mld euro inwestycjach w produkcję samochodów elektrycznych, że nawet o kilka tygodni opóźnił premierę swojego najważniejszego modelu - Golfa. Wszystko po to, by nie kraść show pojazdowi o niebyt porywającej nazwie ID3, który ma ojcem-założycielem rodziny 70 (!) modeli elektrycznych niemieckiego koncernu.
Problem polega na tym, że inwestorzy nie są przekonani, czy zainwestowanie 44 miliardów euro w produkcję samochodów elektrycznych to dobra decyzja w przypadku firmy, która wizerunkowo wydaje się zrośnięta z symbolem „TDI”.
Volkswagen chyba po prostu jest tak mocno przerośnięty organizacyjnie oraz siedzi tak mocno w tradycyjnym modelu produkcji spalinowych samochodów, że z rewolucyjnymi zmianami nie powinien szaleć.
Być jak Tesla
Skąd w ogóle pomysł, by tak gigantyczne pieniądze pakować w samochody elektryczne, o których jeszcze niedawno Volkswagen nie myślał? Co więcej, do niedawna jego odpowiedzią na japońskie elektryczno-spalinowe auta hybrydowe miały być czyste diesle, ale doskonale wiemy, jak to się skończyło.
Jednym z powodów nagłego wybuchu miłości Volkswagena do aut elektrycznych jest oczywiście dieselgate.
Drugi powód nazywa się „Tesla”.
Szefowie Volskwagena - podobnie jak większość ważnych ludzi z branży automotive - przeszli błyskawiczną przemianę w kwestii stosunku do firmy Elona Muska. Zniknęło aroganckie lekceważenie, a pojawił się uniżony szacunek i podziw. A co najważniejsze, naśladownictwo.
Mamy dużo szacunku do Tesli. To konkurent, którego traktujemy bardzo poważnie
- zadeklarował prezes Volkswagena w ostatni czwartek, podczas prezentacji Golfa.
Herbert Diess był pytany przez dziennikarzy, czy Tesla nie jest skazana na porażkę, bo jest za mała. Podkreślił, że to już nie jest niszowy producent samochodów. Nie wiedział wtedy jeszcze, że za kilka godzin Elon Musk przekaże światu wiadomość, że jego firma przyniosła pierwszy zysk, co przyniosło eksplozję jej wartości giełdowej do poziomu 60 mld dol.
Toyota wciąż poza zasięgiem
A co z wartością Volkswagena, który sprzedaje 20 razy więcej samochodów niż Tesla? Pomimo doskonałej sprzedaży, wysokich obrotów i zysków, giełda wycenia koncern z Wolfsburga na stosunkowo skromne 95 mld euro, podczas gdy wykazująca znacznie skromniejsze wyniki Toyota jest warta 100 miliardów dol. więcej. Kluczem do sukcesu Japończyków jest dużo wyższa rentowność produkcji samochodów.
W treści wewnętrznego listu dyrektora finansowego Volkswagena Franka Wittera, którego treść cytuje Bloomberg, nazwa „Toyota” oczywiście nie pada, ale branżowi analitycy nie mają wątpliwości, że gdy mowa o wartości giełdowej Volkswagena i jego głównych konkurentach, mowa jest właśnie o japońskim koncernie.
Musimy zwiększyć wartość naszej firmy, by pozostała konkurencyjna. Wyższa rynkowa kapitalizacja odzwierciedla zyskowność i finansową siłę firmy, a także jej rentowność na dłuższą metę
- napisał Witter.
Czas na odchudzanie
Z listu dyrektora finansowego VW wynika, że jego celem jest osiągnięcie 200 mld euro, czyli około 222 mld dolarów wartości rynkowej. Jak to osiągnąć? Witter wylicza je w punktach, ale w większości wygląda to na typowy przekaz marketingowy. Przecież to chyba oczywiste, że firma przemysłowa chce budować swoją wartość za pomocą świetnych produktów, a także lepiej wykorzystywać efekt synergii, prawda?
Jak pisze branżowy serwis Automotive News, Volkswagena może czekać radykalna kuracja odchudzająca, bo koncern to zbieranina aż 12 marek, które często wewnętrznie rywalizują.
Według Bloomberga koncern już przystąpił do wyłączenia marki Lamborghini ze swojej struktury, by stała się formalnie samodzielną spółką. To może oznaczać, że wkrótce czeka nas giełdowy debiut słynnego producenta sportowych samochodów. Podobna operacja w przypadku Fiata okazała się ogromnym sukcesem. Wartość giełdowa Ferrari to obecnie 27,5 mld dol., a całego koncernu FCA (Fiat-Chrysler) to zaledwie 18,5 mld dol.
Prawdziwą bombą może się jednak okazać wyłączenie ze struktur kolosa z Wolfsurga spółki Porsche, którą Volkswagen wchłonął zaledwie siedem lat temu. Bloomberg szacuje, że wartość tej niezwykle dochodowej marki po debiucie giełdowym może przekroczyć 110 mld dol.