Polacy piją mniej? Tak mówią statystyki, które chętnie cytują przedstawiciele branży i politycy. Problem w tym, że równolegle wydajemy na alkohol ponad 50 mld zł rocznie, reklamy procentów są coraz agresywniejsze, a dostępność rośnie zamiast maleć. Ten felieton nie jest o liczbach, tylko o wygodnym samooszustwie, które pozwala udawać, że problem sam się rozwiązuje.

Od mniej więcej dwóch lat (jako trzeźwiący alkoholik jestem na tym punkcie wyczulony) w naszym kraju zaczyna obowiązywać narracja, rzecz jasna podpowiadana przez branżę alkoholową, że Polacy jednak aż tak dużo, jakby to mogło się wydawać, nie piją procentów. Może kiedyś było z tym źle, ale już nie jest. Tego typu argumenty padają zawsze przy okazji legislacyjnych propozycji, które miałyby alkohol chociaż na chwilę wziąć w Polsce na krótką smycz, do czego jeszcze nigdy tak po prawdzie nie doszło (można tak jedynie powiedzieć o zakazie sprzedaży alkoholu przed godz. 13, co usunięto w listopadzie 1990 r.).
Usłyszymy o tym, kiedy znowu zaczniemy dyskutować o reklamach procentów w radio i telewizji, o zakazie sprzedaży wódki i piwa na stacjach paliw, czy przy rozmowach o wprowadzeniu ceny minimalnej dla alkoholi, które cały czas w naszym kraju są po prostu zbyt tanie, więc też lepiej dostępne. Sprzeciwiający się takim rozwiązaniom chętnie sięgają również po statystykę. Zgodnie z danymi GUS jeszcze w 2021 r. spożycie alkoholu w Polsce w litrach czystego alkoholu na mieszkańca wyniosło 9,73 l. W 2022 r. - 9,37 l; w 2023 r. - 8,93 l, a w 2024 r. - 8,77 l. Czyli rzeczywiście pijemy coraz mniej, prawda? Tylko co z tego?
Polacy wydają ponad 51 mld zł na alkohol
Bo wiecie logika jest taka: alkohol jest zły i jego każda ilość szkodzi zdrowiu (opowieści o lampce wina dobrej na krążenie już dawno można wsadzić miedzy bajki), dlatego należy się cieszyć, że spożywamy go coraz mniej. Czego tutaj można nie rozumieć? Pijesz codziennie rano rtęć do kawy? To pij dalej, ale ciut mniej, ok? Dajemy ciągle zarabiać trującym nas koncernom, ale przecież już nie tak jak dawniej. Pal licho, że przed godz. 22 zobaczymy reklamę procentów z zawsze pięknymi, młodymi ludźmi, którzy tylko przy alkoholu naprawdę potrafią spędzać fajnie czas. To jednoznaczny, podprogowy sygnał dla naszych nastolatków. Ale kogo to?
Co z tego, że pół litra wódki cały czas bez problemu kupimy za mniej niż 30 zł? Pieczywo kraftowe wychodzi drożej, ale kto by się tym przejmował? Tylko skąd ta niekonsekwencja? Wiemy, że alkohol to zło, uzależniające, rozbijające rodziny, ale każdą próbę ograniczenia jego obrotu odczuwamy jak najbardziej bolesny cios we własną wolność. Wie o tym doskonale też branża spirytusowa, która na naszym piciu po prostu zarabia. I to krocie.
Więcej o alkoholu przeczytasz w Bizblog:
Okazuje się, jak wylicza NielsenIQ, że w ciągu roku Polacy na alkohol wydają w sumie 51,6 mld zł, z czego 24,1 mld zł poszło na mocne alkohole; 22,6 mld zł na piwo i cydr, a 4,9 mld zł wydaliśmy na wina. Na samą wódkę przeznaczyliśmy aż 17,7 mld zł. Przy okazji warto zaznaczyć, że coraz agresywniejszej reklamy alkoholi towarzyszy też coraz lepsza do nich dostępność. Jeszcze w 2021 r. w naszym kraju funkcjonowało ponad 82 tys. sklepów sprzedających procenty. W 2024 r. było takich punktów na mapie Polski ponad 100 tys.
Dzieci, lotnisko i kilka stadionów piłkarskich co roku
To prawda stara jak świat i praktykowana przez PRL bardzo długo: im społeczeństwo bardziej pijane, to też bardziej usłuchane i przede wszystkim bardziej podatne na manipulacje. Przy okazji nie zapominajmy o potężnym zastrzyku gotówki. Przecież o tort wart ponad 51 mld zł warto bić się do ostatniej kropli krwi. Ale załóżmy na chwilę, na potrzeby tego tekstu jedynie, że nagle wszyscy nad Wisłą dostają jakiejś pomroczności jasnej i na alkohol nie wydają już złamanego grosza. Na co wtedy taką górę pieniędzy można byłoby przeznaczyć?
Tradycyjnie w pas przy takiej okazji kłania nam się nisko wszystkim program Rodzina 500+, który modyfikował do Rodziny 800+. W 2025 r., licząc tylko do października, budżet państwa na ten cel wydał 52,5 mld zł. Tyle przeznaczamy na pobudzenie demograficzne, którego nie potrafimy się doczekać od lat. A na zabijający nas z każdym łykiem alkohol wydajemy 51,6 mld zł. Ma to sens, prawda?
Ale co tam jakieś programy rodzinne, które najpierw doskonale sprawdzają się w roli wyborczej marchewki, a potem nie do końca wiadomo, co z nimi zrobić. Kwotę ponad 51 mld zł z pewnością można jeszcze inaczej ulokować. Za taką kwotę można byłoby na przykład już nieźle namieszać przy okazji budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego, na który wydatki do 2032 r. mają sięgnąć blisko 132 mld zł. W tym jest przeznaczona kwota na komponent lotniskowy - skromne 42,7 mld zł. Na luzie kupilibyśmy to zamiast alkoholu i jeszcze zostałaby solidna górka.
Inna propozycja: inwestycyjny plan na lata 2025–2034 od Polskich Sieci Elektroenergetycznych, obejmujący m.in. 4700 km torów nowych linii 400 kV, ma kosztować ponad 64 mld zł. My na wódkę, piwo i wino wydajemy jakieś 80 proc. tej kwoty. I tak co rok. W dziesięć lat uzbierałoby się tego więcej niż pół biliona złotych. A skoro jesteśmy przy energii: budowa naszej pierwszej elektrowni jądrowej łącznie ma pochłonąć ok. 192 mld zł, czyli jakieś niecałe 4 lata zbiorowej abstynencji Polaków. Klepnięta przez Komisję Europejską ostatnio pomoc publiczna jest warta 60,2 mld zł.
Na koniec mniejszy kaliber. Przebudowa słynnego Camp Nou, rodzimego stadionu dla katalońskiej Barcelony, kosztowała 1,5 mld euro, co przy obecnym kursie przekłada się na ok. 6,3 mld zł. Wychodzi więc na to, że jakby Polacy swoich pieniędzy nie wydawali na alkohol, to spokojnie w rok mogliby sfinansować budowę 8 takich stadionów. A w następny rok - kolejne 8.
Zamiast tego procenty uśmiechają się do nas z każdego rogu: z przyulicznego billboardu, z radia i z telewizji. Na szczęście nie będą tak kuszeni posłowie w sejmowym hotelu. Kamień z serca. To co? Na zdrowie?







































