Atomowy przełom w Polsce. KE mówi „tak”, samorządy ostrzą noże
Zgoda Komisji Europejskiej na pomoc publiczną, która zasili budowę pierwszej w Polsce elektrowni jądrowej, wywołała polityczne poruszenie. Przy okazji odżył wyścig o lokalizację dla kolejnych takich fabryk prądu.

Z jednej strony rząd pękał z dumy po decyzji Brukseli w sprawie polskiej elektrowni jądrowej, a premier Donald Tusk zaczął mówić o rozpoczęciu budowy już w grudniu br., co z obowiązującą rzeczywistością nie ma za wiele wspólnego. Eksperci realnie wskazują na 2028 r., jako początek poważniejszych robót budowlanych. Z drugiej opozycja znowu zachorowała na amnezję, wytykała rządowi służalczość wobec UE, przemilczając fakt, że Zjednoczona Prawica będąc u władzy też musiała o taką zgodę zabiegać (np. w sprawie wsparcia dla Polskich Linii Lotniczych LOT, czy w przypadku pomocy dla przemysłu energochłonnego, związanej z cenami gazu ziemnego i energii elektrycznej w 2023 r.). Na szczęście po tej całkowicie niemerytorycznej wymianie ciosów poznaliśmy zdanie Ministerstwa Energii.
Liczymy, że w 2036 r. pierwszy prąd z Polskiej Elektrowni Jądrowej popłynie w naszych gniazdkach. Mamy zgodę KE w sprawie finansowania pomocy publicznej i zapewniliśmy środki: 4,6 mld zł w tym roku oraz 60 mld zł w kolejnych latach - poinformował minister energii Miłosz Motyka w radiowych Sygnałach Dnia.
Elektrownia jądrowa: rozmowy z samorządami o odpadach
Motyka przy okazji stawia sprawę jasno: budowa pierwszego reaktora ruszy najwcześniej w 2028 r. Ceny prądu, który popłynie z atomowej fabryki w Choczewie, jak przekonuje szef Ministerstwa Energii, mają być bardzo konkurencyjna. A co z odpadami? Rząd na razie stawia na Krajowe Składowisko Odpadów Promieniotwórczych w Różanie, którego jednak możliwości powoli się wyczerpują.
Będziemy na ten temat rozmawiać z samorządami, aktywnie włączymy się w kampanię edukacyjną w tym zakresie. Czekamy też na wnioski gmin, wiemy, że to sprawa dosyć drażliwa. Chcemy pokazać, że i bezpieczeństwo i ekonomia mogą pomóc w podjęciu tej decyzji - twierdzi Miłosz Motyka.
Przypomnijmy, że kuszenie gmin na rzecz nowego składowiska odpadów promieniotwórczych trwa już od paru lat i do tej pory było bezskuteczne. Opłata roczna dla odważnych samorządów terytorialnych w wysokości 400 proc. dochodów z tytułu podatku od nieruchomości znajdujących się na terenie gminy, uzyskanych w roku poprzednim, nie więcej jednak niż 10,5 mln zł, jak na razie nie okazała się na tyle łakomym kąskiem, żeby ktoś się skusił. Uruchomienie przy przyszłym składowisku centrum edukacyjno-szkoleniowego też do tej pory samorządowców nie przekonywało.
Wojna o drugą lokalizację, Konin ciagle w grze
Przy okazji pozytywnej decyzji Komisji Europejskiej w sprawie pomocy publicznej odżył wyścig o drugą lokalizacje dla elektrowni jądrowej, która tym razem ma być śródlądową. Do tej pory największe szanse na to miał Bełchatów z szerokim wsparciem m.in. ze strony Polskiej Grupy Energetycznej. Wiadomo, że odpada śląska aglomeracja, gdzie taką elektrownię jądrową widzą naukowcy, ale nie lokalni politycy. W grze za to cały czas jest Konin.
Na etapie wstępnych analiz lokalizacja konińska spełnia wszystkie wymogi i możemy myśleć o Koninie, jak o potencjalnej lokalizacji dla budowy drugiej elektrowni jądrowej - stwierdził w trakcie listopadowej konferencji konferencja „Atom w Koninie” Wojciech Wrochna z Ministerstwa Energii, pełnomocnik rządu ds. strategicznej infrastruktury energetycznej.
Więcej o elektrowni jądrowej przeczytasz w Bizblog:
Na wizji elektrowni jądrowej w Koninie zbijany jest też już przyszły kapitał polityczny. W tym tygodniu spotkanie w tej sprawie zorganizowała Partia Razem, która przy okazji wyliczyła, że Polska będzie energetyki jądrowej potrzebować znacznie więcej.
Nie jedna elektrownia jądrowa – tylko osiem bloków, przynajmniej dwa bloki w regionie centralnym. Gospodarka potrzebuje stabilnych źródeł prądu. To jest warunek dalszego rozwoju Polski - stwierdził Adrian Zandberg, współprzewodniczący Razem.







































