Rosjanie nakradli samolotów i teraz boją się latać. Irlandczycy zastawiają na nich pułapki
Rząd Władymira Putina radzi rosyjskim liniom lotniczym nie wylatywać z kraju. Odkąd zagraniczne firmy leasingowe wypowiedziały umowy i żądają zwrotu samolotów, przewoźnicy żyją w ciągłym strachu. Piloci jednego z nich mogliby zresztą pewnie co nieco opowiedzieć, jak to jest polecieć w jedną stronę i zostać zablokowanym na lotnisku. (Fot. Pixabay.com/FlightRadar24)
Trauma Rosjan ma uzasadnione podłoże. Jeden z samolotów Boeing 737-800 linii Pobeda wystartował z miasta Mineralne Wody, położonego na południu kraju, ok. 100 km od granicy z Gruzją. Punkt docelowy, Stambuł, osiągnął niespełna dwie godziny później. Szczegółów operacji nie znamy, ale jak podaje serwis Simple Flying, maszyna nie wzbiła się już w powietrze.
Samolot przejęła irlandzka firma Avolon
Rodowód spółki nie jest tu bez znaczenia. Zielona Wyspa to zagłębie firm leasingowych. Największa z nich AerCap zostawiła w Rosji ok. 150 maszyn. Zamroziła w nich jakieś 2,4 mld dolarów.
Trudno się dziwić, że irlandzkie media wyjątkowo ochoczo podłapują każdy temat związany z sankcjami wobec rosyjskiego lotnictwa. W ostatni weekend „The Irish Examiner” oburzył się, pisząc że Rosja zakazuje niektórych lotów zagranicznych, by zapobiec przejęciu samolotów przez irlandzkie firmy.
O co chodzi? Szóstego marca weszło w życie zarządzenie, które wstrzymuje loty poza granice Federacji Rosyjskiej. Od ósmego marca takie same zasady obejmą loty realizowane z zagranicy do rosyjskich miast.
Zarządzenie dotyczy wyłącznie tych przewoźników, którzy w swojej flocie mają samoloty dzierżawione od zagranicznych właścicieli. Rosjanie nie ukrywają więc, że cel jest jeden: nie dopuścić, by firmy leasingowe odzyskały swoją własność.
W praktyce chodzi właściwie o wszystkie największe linie w kraju. Do klientów AerCap, oprócz należącego do państwa lidera rynku czyli Aerofłotu należy też m.in. S7 Airlines, Rossiya i Ural Airlines.
Posunięcie rządu zapewni Aerofłotowi i innym rosyjskim przewoźnikom ochronę setek samolotów Airbus i Boeing, których zwrotu domagają się właściciele
– wskazuje gazeta
Obawy Irlandczyków potwierdziła Federalna Agencja Ruchu Lotniczego, wskazując na „wysokie ryzyko przetrzymania lub przechwycenia samolotów rosyjskich linii lotniczych za granicą”.
Putin postanowił bawić się z Zachodem w kotka i myszkę
Przypomnijmy, że zwrot samolotów jest obecnie możliwy tylko na lotniskach położonych w państwach, które nie nałożyły sankcji lotniczych na Rosję. Aerofłot i resztą nie są obecnie wpuszczani do ok. 40 krajów na świecie. Tam rosyjscy piloci nie mogą się więc pojawić. Z drugiej strony Putin w odwecie zbanował państwa, które zamknęły przed nim niebo. Irlandzkie firmy mogłyby więc pojawić się w Moskwie, zażądać oddania maszyn, ale i tak nie mogłyby wzbić się nimi w powietrze. Bo to stanowiłoby już naruszenie przepisów.
Taka sytuacja jest jak widać Rosjanom na rękę. Jeżeli nie wykonają fałszywego ruchu mogą latać wyleasingowanymi Boeingami i Airbusami jeszcze długie miesiące jeśli nie lata. Rząd umożliwił liniom lotniczym rejestrację samolotów zarejestrowanych za granicą w Rosji. Stanowi to naruszenie prawa międzynarodowego, bo maszyny nie mogą być rejestrowane w dwóch jurysdykcjach jednocześnie, ale dla Putina to obecnie niewielkie zmartwienie.
Problem w tym, że owo latanie będzie możliwe wyłącznie u siebie. Linie będą realizowały połączenia kręcąc bączki nad stołecznym Szeremietiewem, robiąc absurdalnie długie objazdy do Kaliningradu i kursując na daleką Syberię.
Rosyjscy przewoźnicy stracili ogółem dwa samoloty
Podobny los co Pobiedę spotkał Boeinga 777-300ER, którym lecieli piloci Nordwind. Maszyna została „aresztowana” przez amerykańską firmę Aircastle w stolicy Meksyku. Rosjanie i tak mogą więc mówić o dużym szczęściu. Serwis Cirium twierdzi, że zagraniczne spółki leasingują w Rosji 770 z 980 samolotów pasażerskich, a ponad 500 z nich pochodzi z Europy. Utrata wszystkich jednocześnie doprowadziłaby do zapaści na rosyjskim niebie. Aerofłot dzierżawi spoza Rosji aż połowę swojej floty.
Władymir Putin stara się robić dobrą minę do złej gry. W opisywanym przez TASS spotkaniu z przedstawicielami branży lotniczej prezydent Rosji zaczął znienacka… wychwalać odrzutowiec pasażerski MC-21, który miał być odpowiedzią jego kraju na nowego Boeinga 737.
Putin stwierdził, że rosyjska produkcja jest nawet lepsza od Boeinga, bo w środku jest więcej miejsca na nogi i bagaże. Wtórowała mu w tym pani przedstawiona jako pilotka Aerofłotu.
Sęk w tym, że zachodni analitycy nie są już tak pewni sukcesów MC-21. W rozmowie z „Fortune” Richard Aboulafi z firmy konsultingowej AeroDynamic Advisory stwierdził, że owszem, projekt był interesujący, ale właśnie przestał taki być. Chluba rosyjskiej awiacji jest bowiem budowana przy pomocy rąk z zagranicy. I tak się składa, że brytyjska firma Meggitt zapowiedziała, że nie wyśle już więcej do agresora ani jednego koła i hamulca.
Podobne problemy są zresztą zmorą projektu od samego początku.
Rosyjski samolot MC-21 miał pojawić się na rynku w 2016 r.
Harmonogram prac przesuwał się jednak w czasie ze względu na wcześniejsze sankcje. Rosjanie są pewni, że koniec końców poradzą sobie sami. Być może tak będzie. Pytanie, ile czasu i pieniędzy będzie ich to kosztować.
Tego czasu jest zresztą niewiele. Boeing i Airbus nie będą już dostarczały części, co oznacza, że w przypadku awarii rosyjskie linie będą w kropce.
Eksperci sugerują, że przewoźnicy będą po prostu przekładać części z samolotu do samolotu. Część maszyn stanie się dawcami, którzy będą oczekiwać na płytach lotnisk, aż ich koledzy będą potrzebowali nerek albo przetoczenia krwi. Z punktu widzenia obecnej sytuacji byłoby to nawet całkiem racjonalne. Co skądinąd pokazuje, jak głęboko Rosjanie urządzają się w pewnej części ciała.