REKLAMA

Takiej imprezy w Ryanairze jeszcze nie widzieliście. Mam szczerze dość nawalonych chamów latających samolotami

Podejrzewam, że znacie te sceny, a jeżeli nie znacie, to znaczy, że latacie zbyt krótko. Przynajmniej Ryanairem. Do samolotu wsiada grupka znajomych, którzy już na lotnisku wyglądali na nieco porobionych. Do momentu startu trzymają jednak fason. Prawdziwa impreza zaczyna się po komunikacie: możecie odpiąć pasy. (fot: Eric Salard, Flickr.com/CC BY-SA 2.0)

Takiej imprezy w Ryanairze jeszcze nie widzieliście. Mam szczerze dość nawalonych chamów latających samolotami
REKLAMA

Z tanimi lotami jest taki problem, że po zapłaceniu za bilety pasażerom zostaje zbyt dużo pieniędzy na alkohol. Poza pojedynczymi pyskówkami podchmielonych turystów w pamięci utkwiła mi jedna historia.

REKLAMA

Impreza w samolocie

Lot był dość długi, bo trwał około czterech godzin. Początkowo nic nie zapowiadało, że mniej więcej w środku podróży zamieni się w kiepską imprezę pełną pijackich przeprosin. Kilkoro mocno rozweselonych znajomych usiadło w rzędzie bezpośrednio za mną. Dwoje ich towarzyszy zostało jednak rozsadzonych przez system Ryanaira, który zmusił ich do zajęcia foteli z przodu.

I mamy pierwszy kwas, bo okazało się, że znajomi to tak naprawdę zbiór par. I że z przodu została usadzona dziewczyna, której chłopak uznał, że woli pozostać z tyłu i kontynuować picie z resztą. Na przód samolotu wysłał więc koleżankę.

Z biegiem czasu towarzystwo robiło się coraz głośniejsze. Osoby z przodu przechodziły do tyłu pogadać, osoby z tyłu poczuły, jedna po drugiej, przemożną potrzebę wyjścia do toalety. A, że wiadomo, nie uda się to bez pomocy pasażerów siedzących od strony korytarza, to w przejściu panował ciągły harmider. Trudno, można zacisnąć zęby i przeżyć, myślę sobie.

Ale to nie koniec. Wśród moich ulubieńców wybucha potężną kłótnia. Jak to bywa na przeciętnej imprezie - wśród par. Po chwili widzę, jak jeden z facetów wstaje i zamaszysto-zataczającym się ruchem zmierza do swojej kobiety. Klęka przed nią z plastikowym kubkiem zalanym do jednej trzeciej przezroczystą substancją i zaczyna przepraszać. Wybucha awantura.

Kilkanaście minut później patrzę, godzi się druga para. To znaczy godzi się tak, że facet wskakuje dziewczynie na kolana (do tej pory nie wiem, jak się zmieścił między nią a fotelem), a ta próbuje go zepchnąć. Świetna telenowela dla kogoś żądnego wrażeń. Sęk w tym, że nie zawsze mamy ochotę je oglądać.

Jak linie z Ameryki zbanowały alkohol

Tanie linie lotnicze mają potężny problem z pijanymi pasażerami. Ryanair apelował nawet trzy lata temu do właścicieli lotnisk o wprowadzenie zakazu sprzedaży alkoholu w strefach wolnocłowych. Bez skutku. Bo tak jak Irlandczycy chcą zarabiać na trunkach na swoim pokładzie, tak porty koszą kasę na klientach oczekujących na odprawę. A tak się składa, że procenty należą do czołówki najlepiej sprzedających się produktów.

Widząc, że tego problemu nie da się rozwiązać przez przerzucanie odpowiedzialności na lotniska, amerykańskie linie postanowiły wziąć się do roboty. Zachęcały ich do tego oficjalne statystyki związku zawodowego Association of Flight Attendants. Organizacja przeprowadziło ankietę, z której wynikło, że ​​ponad 85 proc. podróżnych miało do czynienia z pasażerami, którzy sprawiali problemy obsłudze. Można w ciemno obstawiać, że niemała część to typowi alkoawanturnicy.

Bezpośrednim sygnałem do zmian była jednak pandemia i związane z nią kłótnie o zakładanie maseczek. Linie American Airlines nie wytrzymały. Przewoźnik miał dość agresji podróżnych, którym zdarzało się nawet zamachnąć na personel. Alkoholu na pokładzie nie napijemy się co najmniej do stycznia 2022 r. Co ciekawe, zasady nie dotyczą wszystkich, a tylko pasażerów z klasy ekonomicznej. Coż, zawsze to jakiś postęp.

Serwis The Points Guy pisze, że na trasach poniżej 250 mil klienci mogą liczyć co najwyżej na napoje bezalkoholowe. W przypadku dłuższych lotów przysługuje im do tego przekąska. I tyle.

Podobną politykę zastosowały linie Southwest Airlines. Przewoźnicy zaczęli również rygorystycznie podchodzić do przepisów Federalnej Administracji Lotnictwa, która zabrania spożywania na pokładzie własnego alkoholu.

Dlaczego Ryanair nie pójdzie w ich ślady?

Nie mówię tu nawet o zakazie sprzedaży alkoholu na pokładzie, bo wiadomo, że lowcost niskie ceny biletów musi sobie rekompensować sprzedażą dodatkowych usług. Ba, na niektórych trasach między Wielką Brytania a Hiszpanią przewoźnik obiecał ścisłe kontrole bagaży podręcznych, by upewnić się, że klienci nie wnoszą własnych trunków.

REKLAMA

To ostatnie teoretycznie nic Irlandczyków nie kosztuje. Bez problemu można byłoby tę zasadę rozszerzyć na wszystkie loty Ryanaira, eliminując jakieś 90 proc. pijanych pasażerów. Szczerze mówiąc bardzo wątpię jednak w takie rozwiązanie. Lowcost traciłby dużo czasu na odprawy, a na punkcie punktualności ma przecież fioła.

I dlatego musimy się pogodzić z pijaństwem w Ryanairze. Poza brakiem miejsca na nogi i nachalną sprzedażą to kolejny cichy koszt wliczony w cenę taniego biletu.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA