Wreszcie ktoś powiedział to na głos. Tak, redukcja CO2 oznacza zwolnienia w górnictwie
Polski Instytut Ekonomiczny wskazał, że zmiany w polskim miksie energetycznym będą miały wpływ na rynek pracy, zwłaszcza planowana w UE redukcja emisji CO2. Górnikom nie pozostaje nic innego, jak oswoić się z myślą, że mogą stracić pracę na kopalni.
Obecnie potoczne myślenie w Polsce o zmianach klimatu idzie tym tropem: UE skręca na siłę w zielone, przez co my, tradycyjnie przytuleni do węgla, będziemy głębiej sięgać do kieszeni. W tym roku rządzący przed podwyżkami cen prądu nas uratowali, ale w 2020 r. już tak przyjemnie pod tym względem nie będzie. A za chwilę, podczas madryckiego Szczytu Klimatycznego ONZ, omawiana będzie kwestia podatku węglowego, jako kolejnej zachęty dla krajowych gospodarek do dekarbonizacji.
Ale przez ten cały czas nikt za bardzo nie chciał podejmować tematu miejsc pracy. A ten w przypadku Polski, gdzie pracuje najwięcej górników w Europie - może być kluczowy. Pierwszy sygnał ostrzegawczy właśnie wypuścił Polski Instytut Ekonomiczny.
Sektor wydobywczy w Polsce ma z czego ścinać
7,5 tys. zakładów górniczych, w tym 43 podziemne, 94 otworowe oraz prawie 7,4 tys. zakładów odkrywkowych. Tak w bardzo dużym skrócie przedstawia się branża wydobywcza nad Wisłą. I jeszcze ludzie, całkiem sporo ludzi. Szacuje się, że cały przemysł wydobywczy zatrudnia przeszło 180 tys. pracowników, z czego najwięcej - ponad 83 tys. - zatrudnionych jest w kopalniach węgla kamiennego.
Dodatkowo sektor ten daje 57 tys. miejsc pracy, m.in. w przetwórstwie przemysłowym, transporcie i gospodarce magazynowej, handlu i naprawach
- czytamy w najnowszym „Tygodniku Gospodarczym PIE”.
PIE wylicza, że w naszym kraju na na jednego pracownika kopalni przypada jeden pracownik sektora zależnego od górnictwa.
Redukcja emisji CO2 to redukcja etatów
Nasza gospodarka od węgla uzależniona jest w ok. 77 proc. Pod względem węglowej konsumpcji (w przypadku węgla kamiennego i brunatnego) na Starym Kontynencie ustępujemy miejsca tylko Niemcom, którzy z wynikiem 35 proc. przewodzą europejskiej stawce. Polska ma 21 proc. tego tortu.
Tymczasem redukcja emisji CO2 wydaje się być podstawowym instrumentem Brukseli, żeby tych, którzy aż tak szybko węgla jednak nie chcą żegnać - nieco pogonić. Dlatego w przegłosowanej ostatnio rezolucji klimatycznej w Parlamencie Europejskim wspominano o ograniczeniu emisji CO2 o 55 proc. już do 2030 r. I taki też klimatyczny drogowskaz zawierać ma nowy zielony ład UE (The Green New Deal) przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen.
Publiczny think tank gospodarczy PIE zwraca uwagę, że takie działania nie mogą być obojętne dla rynku pracy.
„Dane z raportu IBS wskazują, że przy realizacji zdecydowanej polityki redukcji emisji CO2, liczba miejsc pracy w latach 2015-2050 zmniejszy się z 94 tys. w 2015 r. do 63 tys. w 2030 r. i 27 tys. w 2050 r. Co istotne, wyniki badań wskazują, że odejścia w sektorze będą konieczne tylko w marginalnym stopniu, ze względu na naturalne przejścia pracowników na emerytury”.
– wskazują analitycy.
Jeśli unijne plany związane z redukcją emisji dwutlenku węgla miałyby faktycznie wejść w życie, to powinniśmy się przygotować w pewnym odstępstwie czasowym, że praca będzie tylko dla co trzeciego, czwartego dzisiaj zatrudnionego górnika. Podobnie rzecz miałaby się w okołokopalnianych branżach.
A może zamiast etatów do ścięcia pójdzie import?
Premier Mateusz Morawiecki i przy okazji głosowania nad rezolucją klimatyczną UE i na inaugurację COP25 w Madrycie zastanawiał się nad słusznością wywieranej przez Europę na resztę świata presji. Szef rządu twierdzi, że z jednej strony Polska i UE redukują swoje emisje, ale „w tym samym czasie, wielokrotnie więcej – około 50 razy więcej – nowych emisji pojawia się w innych częściach świata”.
Nie wszyscy też z taką a nie inną analizą PIE się zgadzają. Np. Jerzy Markowski, były wiceminister przemysłu i handlu oraz gospodarki w rozmowie z Bizblog.pl podkreśla, że o redukcji górniczych etatów w przyszłości nie może być mowy, skoro już teraz brakuje rąk do pracy pod ziemią i dyrektorzy kopalń coraz przychylniejszym okiem patrzą na Ukrainców.
Moim zdaniem Polski Instytut Ekonomiczny w swojej ocenie popełnia błąd. Przecież my w Polsce ciągle palimy węgiel w znakomitej części pochodzący z importu. Sprowadzając 20 mln ton węgla utrzymujemy jakieś 20 tys. miejsc górników poza granicami naszego kraju
– przekonuje Jerzy Markowski.