Po kilkudniowych negocjacjach strona rządowa i związki zawodowe podpisały porozumienie, które wyznacza termin likwidacji branży górniczej w Polsce na 2049 r. Tymczasem już w 2050 r. Unia Europejska powinna być neutralna klimatycznie. Tylko z tego powodu należy uznać osiągnięty konsensus za nierealny.
Warunki porozumienia z górnikami
Pogarszająca się sytuacja w branży górniczej, którą nakreśliłem w ubiegłotygodniowym felietonie, doprowadziła w końcu do pierwszych protestów w kopalniach i zmusiła rząd do reakcji. Po kilku dniach intensywnych negocjacji uzgodniono porozumienie, które obejmuje m.in.:
- Opracowanie w grudniu umowy społecznej określającej przyszłe funkcjonowanie spółek górniczych. Sygnatariuszami mają być: rząd, samorządy, związki zawodowe i zarządy firm wydobywczych,
- 2049 r. ma być datą zamknięcia ostatniej kopalni w Polsce,
- Uzgodniono harmonogram zamykania kopalń - do 2028 r. zostanie zamknięta tylko jedna z nich,
- Rząd ma zapewnić pomoc publiczną dla funkcjonujących kopalń, a nierentowne zakłady będą łączone z rentownymi,
Pełnomocnik rządu ds. transformacji spółek energetycznych i górnictwa Artur Soboń poinformował na swoim oficjalnym koncie w serwisie Twitter, że porozumienie to z jednej strony likwidacja jednej z najważniejszych branż w historii Polskiej, ale z drugiej strony sprawiedliwa i uzgodnioną społecznie drogę.
Jednak rzeczywistość nieco odbiega od otoczki medialnej konsensusu na linii rząd – związkowcy.
Osiągnięto porozumienie, którego nie da się zrealizować
Warunkiem koniecznym dla wdrożenia zasad ustalonych z górnikami jest zgoda Komisji Europejskiej. Wynika to z architektury funkcjonowania wspólnego rynku europejskiego, w ramach którego dba się o zachowanie konkurencyjności, co wymusza ograniczanie pomocy publicznej ze strony krajów członkowskich. Szanse na uzyskanie zgody na dotowanie przez polski rząd nierentownych kopalń są znikome.
Po pierwsze, skierowanie strumienia państwowej gotówki do spółek górniczych z perspektywy Brukseli musi mieć jakikolwiek sens. Jednak w tym przypadku ciężko go dostrzec. Rentowność większość kopalń jest niska podobnie jak jakość surowca, który jest w nich wydobywany. Krajowy węgiel przegrywa konkurencję z dostawcami z Rosji i innych krajów. Poza tym w Polsce generalnie maleje popyt na węgiel – wynika to m.in. z prowadzonej transformacji energetycznej ukierunkowanej na rozwój odnawialnych źródeł energii.
Po drugie, dotowanie węgla w warunkach flagowego projektu Komisji Europejskiego tj. osiągnięcia neutralności klimatycznej na terenie UE do 2050 r. byłoby aberracją. Bruksela naciska Polskę na zobowiązanie do tego, by wspólnie z pozostałymi krajami europejskimi przeprowadziła zieloną transformację i szybko się dekarbonizowała. Do tej pory Warszawa jako jedyny kraj Wspólnoty nie zdecydował się na udzielenie politycznego poparcia temu pomysłowi. Wynikające z tego tytułu napięcia nie wróżą osiągnięcia konsensusu, który spełniłby postulaty uzgodnione z górnikami przez rząd.
Co dalej?
W mojej ocenie podstawowym powodem zawarcia porozumienia nie była chęć realnego uporządkowania sytuacji w górnictwie (na to przyjdzie jeszcze czas – wymusi to rynek). Strona polityczna musiała uspokoić sytuację w górnictwie z powodu koalicyjnych zawirowań i ryzyka rozpisania wcześniejszych wyborów (Śląsk to newralgiczne województwo, które często wpływa na ich wynik). Z kolei związkowców przerażała bliska perspektywa upadłości górniczych spółek.
W rzeczywistości obie strony kupiły przede wszystkim czas. Umowa społeczna ma być opracowywana w grudniu, a rozmowy z KE także potrwają jakiś czas. Przez ten okres spółki takie jak PGG będą zapewne dopompowywane pieniędzmi poprzez różnego rodzaju koronafundusze i obowiązkowe skupy węgla realizowane przez energetykę.