Od rozwodu z węglem i tak nie uciekniemy. Rząd znowu pogada ze związkami o przyszłości PGG
Zbiera się zespół rządowo-związkowy, który ma wyznaczyć fundament przyszłego drogowskazu dla polskiego górnictwa. Wszyscy przy tej okazji zachodzą w głowę, czy Salomon jednak z pustego przeleje. A i tak pod koniec sierpnia planowana jest w Warszawie manifestacja - w obronie węgla brunatnego.
Na 11 sierpnia ustalono termin spotkania rządu z górnikami. Skonstruowany wspólnymi siłami główny zespół na wypracować kierunki planu dla polskiej energetyki, który z kolei ma być gotowy do końca września.
Tydzień wcześniej zorganizowano spotkanie organizacyjne, które - jak zapewniają obie strony - przebiegło w zgodnej atmosferze, ale bez istotnych ustaleń. Zdaniem Bogusława Hutka, przewodniczącego górniczej Solidarności, w pierwszej kolejności trzeba ustalić główne kierunki planu dla górnictwa i energetyki na następne lata.
Musimy najpierw wiedzieć, czy energetyka odbierze węgiel i zapłaci, jakie będzie zapotrzebowanie na węgiel i jaki będzie okres funkcjonowania górnictwa w Polsce. To ma zostać ustalone w Warszawie
- przekonuje Bogusław Hutek.
Bez likwidacji kopalń polskie górnictwo nie mam szans?
Przypomnijmy: pod koniec lipca Katowice odwiedził Jacek Sasin, wicepremier i minister aktywów państwowych. Jak donosili dziennikarze, w rękach miał mieć plan restrukturyzacji Polskiej Grupy Górniczej zakładający m.in. likwidację kopalni Wujek i Ruda oraz obniżenie górniczych uposażeń nawet o 30 proc.
Na takie doniesienia na Śląsku się zagotowało, także wśród lokalnych polityków PiS. Np. europosłanka PiS Izabela Kloc zaczęła informować przez social media, że taki plan nie ma żadnych szans na realizację i że nie ma poprawić premiera Mateusza Morawieckiego.
Większość posłów i senatorów dała jasno do zrozumienia, że nie ma ich przyzwolenia na plan likwidacji górnictwa
- grzmiała eurodeputowana Kloc.
Skoro reakcja na zapowiedź takiego, a nie innego planu była tak ostra, to Sasin postanowił w Katowicach niczego jednak z kieszeni nie wyciągać. Chociaż później, w rozmowie z DGP, zarzekał się, że ów plan „był realny, ekonomicznie uzasadniony i dawał gwarancję funkcjonowania PGG w najbliższych latach”.
Szef Ministerstwa Aktywów Państwowych już o likwidacji kopalń nie mówi wprost, chociaż jednoznacznie sugeruje, że bez tego restrukturyzować górnictwa w Polsce się nie da.
Jestem ostatnią osobą, która chciałaby likwidować kopalnie, ale w ostatnich latach wydarzyło się wiele spraw, które każą nam przewartościować spojrzenie
przekonuje Jacek Sasin.
Alternatywą jest upadek PGG
O upadku PGG, największej spółki górniczej w Europie, zatrudniającej ok. 41 tys. górników, pierwszy raz strona rządowa zaczęła wspominać już w maju. Ale wtedy rzekoma data postawienia PGG w stan upadłości, czyli 20 lipca 2020 r. był raczej straszakiem na górników, którzy na pierwsze cięcia i w produkcji węgla i we własnych pensjach zareagowali raczej wstrzemięźliwie. No to, żeby im pokazać, że żarty się skończyły, pojawiły się pogłoski o końcu górniczego giganta nad Wisłą.
Górnicy na propozycje ograniczeń w wydobyciu i w pensjach w końcu przystali. Tylko w ten sposób, jak przekonywał ich Tomasz Rogala, prezes PGG, spółka będzie mogła sięgnąć po środki z tarczy antykryzysowych. A jedynie dzięki tym pieniądzom, w dobie pandemii i lecącego na łeb i szyję zapotrzebowania energetycznego, PGG może myśleć o przyszłości. Teraz jednak okazuje się, że to wcale nie jest takie pewne. Sytuacja spółki bowiem jest bardzo kiepska. Na tyle, że nie wiadomo, czy w kolejnych miesiącach starczy na wypłaty.
Finansowo-górnicze deja vu
Jeszcze kilka lat temu, w 2012 r., spółka miała się bardzo dobrze. 11 mld zł. przychodów i 160 mln zł zysku - takie wyniki miały być gwarancją długiego spokoju. Niestety, starczyło na znacznie mniej. Już w 2013 r. w pełni zapełniły się przykopalniane zwały węgla. Na efekty nie trzeba było długo czekać. W 2014 r. spółka wykazywała już 2,4 mld zł straty gotówkowej i dla wszystkich było jasne, że trzeba zmian i restrukturyzacji.
Brzmi podobnie? To wszak nie dotyczy PGG, a jej poprzedniczki - Kompanii Węglowej. Przyczyny załamania były takie same: coraz tańszy węgiel na świecie, nieuporządkowany import oraz niska rentowność produkcji węgla w polskich kopalniach. Wtedy politykom zabrakło odwagi. Ówczesna premier Ewa Kopacz widząc spadające dla jej partii poparcie wolała dodatkowo nie dolewać oliwy do ognia. I zamiast na porządnej restrukturyzacji skończyło się na przejęciu dóbr Kompanii Węglowej przez PGG.
Dzisiaj wydaje się sytuacja być bardzo podobna do tej sprzed 5 lat. Po postawie Jacka Sasina można wnioskować, że rządowi Mateusza Morawieckiego też może zabraknąć odwagi do bardziej zdecydowanych kroków w kwestii polskiego górnictwa i energetyki. Z kolei coraz głośniej z Warszawy słychać głosy, że branży potrzebna jest nowa konsolidacja. Czyli miałaby powstać nowa spółka - na wzór mechanizmu, w którymi Kompanię Węglową zastąpiła i uratowała raptem na kilka lat PGG.
Ta ucieczka nie ma sensu, bo za chwilę ściana
W 2015 r. można było zakrzywiać rzeczywistość i pudrować górnictwo nad Wisłą kolejną spółką, która przy racjonalnym zarządzaniu okaże się receptą na całe zło. Wtedy wszak środowiskowy trend wyznaczyło jedynie porozumienie paryskie, nie do końca jednak przez wszystkich na poważnie traktowane. Dzisiaj mamy do czynienia zgoła odmienną sytuacją. Przedstawiciele UE już w 2018 r. zapowiedzieli neutralność klimatyczną od 2050 r. A nowa Komisja Europejska tylko w tym kierunku przyspieszyła, kreśląc Nowy Zielony Ład.
I nie mamy do czynienia w tym przypadku wyłącznie z pustymi deklaracjami, bez jakiegokolwiek pokrycia. Dobrym przykładem, że jest inaczej, jest europejski system uprawnieniami emisji CO2. Jeszcze przed zielonym skrętem Brukseli za emisję tony dwutlenku węgla trzeba było zapłacić w granicach 5-6 euro. Teraz jest znacznie drożej, bo ponad 26 euro. W efekcie w takich państwach jak Polska, gdzie węgiel ciągle dzieli i rządzi w miksie energetycznym. Bardzo wyraźnie podskoczyły rachunki za prąd i wszytko wskazuje na to, że podskakiwać będą dalej.
O ile więc politycznych strach przed głębszymi porządkami w polskim górnictwie można jeszcze na siłę usprawiedliwiać w 2015 r., tak teraz nie ma na to żadnego wytłumaczenia. Zwłaszcza że akurat teraz w sukurs rządzącym przyszedł kalendarz wyborczy dający na ponad trzy lata spokojną głowę.
Będzie nerwowo? Oczywiście, nie ma innego wyjścia
Rząd wie, że tak naprawdę nie ma pola manewru. Determinacja klimatyczna UE jest nieugięta. Jeżeli w końcu nie zaczniemy się do tego dostosowywać - będziemy tracić. Nie tylko na rachunkach za węglowy prąd. Polska w ten sposób może zmarnować o wiele więcej. Chodzi o Fundusz Sprawiedliwej Transformacji, którego kraj nad Wisłą ma być największym beneficjentem. O ile wreszcie zaplanuje pożegnanie z węglem.
To, że górnicy temu nie przyklasną - jest więcej niż pewne. Bronią swoich miejsc pracy, tym bardziej zażarcie im bardziej mgliste plany ma w tym zakresie władza. I kolejne spotkania zespołów roboczych tego nie zmienią. Potwierdzeniem jest planowana na 28 sierpnia manifestacja w Warszawie w obronie węgla brunatnego. To inicjatywa związkowców ze spółek energetycznych, którzy w ten sposób nie zgadzają się na degradację społeczno-gospodarczą regionów, która ich zdaniem nastąpi, o ile Polska zacznie odchodzić od węgla.
Strach rządu to więc obecnie najmniej potrzebna przyprawa do tej zupy. Żeby była dla wszystkich w miarę zjadliwa, trzeba usiąść przy jednym stole i rozmawiać. Do skutku. W innym przypadku za parę lat będziemy mieli powtórkę z tej lichej rozrywki. Tylko że coraz bardziej kosztownej dla nas wszystkich.