Miliardy złotych dla górniczego molocha. To nic, że ma fatalne wyniki
Polskie górnictwo chyba nigdy wcześniej nie było w tak fatalnej sytuacji, jak teraz. Wydobycie poniżej 4 mln t stało się normą, a dodatkową presję wywiera Europejskie Zielony Ład, który skazuje paliwa kopalne na banicję. Rząd na razie na uspokojenie sytuacji ma tylko jeden pomysł: jedną ręką zasłaniać oczy przed węglowymi wynikami, a drugą dosypywać do górnictwa jeszcze więcej publicznych pieniędzy, tak jak ma to miejsce w przypadku Polskiej Grupy Górniczej (PGG).
Jeszcze w 2011 r. roczny zysk Kompanii Węglowej (KW) był na poziomie prawie 555 mln zł. Ale potem zaczął się zjazd po równi pochyłej. Spółka rok 2013 zamknęła stratą netto w wysokości 700 mln zł. Po pierwszych czterech miesiącach 2014 r. na minusie już było ćwierć miliarda złotych. W połowie 2014 r. wśród 15 kontrolowanych przez KW kopalni tylko trzy były rentowne. Do tego dochodziły należności do skarbówki i do ZUS. Ówczesny rząd mógł już wtedy zacząć restrukturyzować polskie górnictwo, ale zabrakło odwagi i skończyło się na spłacę górniczych długów i powołanie Polskiej Grupy Górniczej (PGG) w miejsce KW.
Dzisiaj ta ledwo zipie. W dół ciągnie spółkę m.in. kiepska produkcja, koszty wydobycia, ale również koszty pracownicze: PGG tylko na dwa świadczenia: Barbórkę (grudzień) i nagrodę roczną (lity) wydaje ok. 700 mln zł. Spółka ma też zobowiązania wobec ZUS (ponad 800 mln zł) i 1 mld zł w ramach pożyczki od PFR. Co w takiej sytuacji robi rząd? Najpierw sypie obligacjami państwowymi na 7 mld zł, z czego 5,5 mld zł ma trafić do PGG, a reszta do Południowego Koncernu Wydobywczego i do Węglokoks Kraj. A potem, jakby podatnicy jeszcze za mało zrzucali się na węglowego molocha, dorzuca kolejne 2 mld zł.
PGG dostanie kolejne 2 mld zł w obligacjach
Minister finansów wyemitował obligacje skarbowe o wartości 2 mld zł z przeznaczeniem dla Ministerstwa Przemysłu. To kolejny odcinek serialu pt. publiczne dotacje dla coraz gorzej radzącego sobie górnictwa. W ten sposób rząd chce podwyższyć kapitał zakładowy PGG. Osobną sprawą są podwyżki górniczych uposażeń. Kilka dni wcześniej doszło do porozumienia w tej sprawie między zarządem spółki a 12 funkcjonującymi w niej związkami zawodowymi. Przypomnijmy, że podpisana w maju 2021 r. umowa społeczna zakłada, że przeciętne wynagrodzenie w górniczych spółkach ma rosnąć o 1 proc. powyżej wskaźnika średniorocznej inflacji.
Zgodnie z podpisanym porozumieniem zatrudnieni w PGG górnicy w 2024 r. będą beneficjentami wypłaty dwóch dodatków: do 10 lipca i do 9 listopada. Ci zatrudnieni pod ziemią mogą liczyć na dwukrotną wypłatę kwoty 2,6 tys. zł brutto, pracownicy na powierzchni dostaną po 2,1 tys. zł brutto, a pracownicy administracyjno-biurowi po 1,6 tys. zł brutto. Żeby móc pobrać te dodatki trzeba w przypadku pierwszej transzy być na stanie załogi PGG 31 maja br., a w przypadku drugiej 30 września 2024 r. W przypadku z kolei pracowników zatrudnionych w niepełnym wymiarze pracy dodatki będą proporcjonalnie zmniejszone. Na takie dopłaty do pensji nie mają za to żadnych szans ci, którzy mają chociaż jeden nieusprawiedliwiony dzień nieobecności w pracy, spożywali alkohol lub zażywali środki odurzające w miejscu pracy lub w czasie pracy, albo przystąpili do pracy pod ich wpływem oraz ci, którzy dopuścili się kradzieży mienia PGG.
Miliardy dla górników bez jakiejkolwiek strategii
Przypomnijmy: wcześniej trzy spółki: PGG, Południowy Koncern Węglowy i Węglokoks Kraj stwierdziły, że jak do końca marca br. nie dostaną razem 7 mld zł, to bardzo możliwe, że utracą płynność finansową. Teraz wychodzi na to, że sytuacja PGG jest jeszcze gorsza, skoro rząd zdecydował się na emisję dodatkowych obligacji. I to wszystko w sytuacji, kiedy Ministerstwo Przemysłu obiecuje górnikom, że umowa społeczna - ta zakładająca m.in. fedrowanie jeszcze przez ćwierć wieku do 2049 r. - jest nie do ruszenia, a z kolei Ministerstwo Klimatu i Środowiska ociąga się z aktualizacją Polityki Energetycznej Polski do 2040 r.
Więcej o PGG przeczytasz na Spider’s Web:
Tymczasem od miesięcy dane z polskiego górnictwa świadczą tylko o jednym: sektor jest w coraz gorszej sytuacji. Wydobycie już nie szura po dnie, a przebija się w kierunku mułu. W marcu produkcja węgla była na poziomie 3,59 mln t. Tak źle lub jeszcze gorzej było tylko w lipcu 2023 r. (3,59 mln t), w kwietniu 2023 r. (3,53 mln t) oraz w maju 2020 r. (3,19 mln t). A wcześniej do 2020 r. w naszym kraju wydobycie węgla nigdy nie spadło poniżej 4 mln t.
To skoro tak jest źle, to może ta sytuacja coraz bardziej odbija się na poziomie zatrudnienia? Nic z tych rzeczy. W marcu br. w górnictwie węgla kamiennego zatrudnionych było 75915 osób. To wzrost rok do roku o 489 etaty. Ale i tak od lat tendencja jest tylko jedna: górników w Polsce mamy po prostu coraz mniej. Jeszcze cztery lata temu, w marcu 2020 r., zatrudnienie było na poziomie 82571. A w marcu 2013 r. w sektorze pracowało 113912 ludzi.
Kopalnie ograniczą produkcję?
Co gorsza za nami kolejny miesiąc, w którym wydobycie węgla przewyższa jego sprzedaż. W efekcie puchną zapasy czarnego złota przy kopalniach, którego w marcu br. było już tam 4,92 mln t, czyli najwięcej od lipca 2021 r. Górnicy nie mają cienia wątpliwości: to wszystko przez import węgla.
To wszystko efekt dwóch lat szalonej polityki premiera Morawieckiego i minister klimatu i środowiska Moskwy. Obecnie cztery kopalnie PGG: Ziemowit, Bolesław Śmiały, Jankowice i Chwałowice są praktycznie zasypane swoim węglem - twierdzi Bogusław Ziętek, szef WZZ „Sierpień 80”.
Czy w takim razie, jeżeli nadal elektrownie nie będą odbierać polskiego węgla, tylko palić ten sprowadzony z zagranicy, nie grozi nam widmo ograniczenia prac poszczególnych kopalni? Zdaniem związkowca już teraz mamy do czynienia z taką sytuacją.
Myślę, że już jesteśmy na takim etapie. Nie ma odbioru węgla, elektrownie zasypane są opałem z importu, który był kupowany po 200–300 dol. za tonę - przekonuje Ziętek.