Już nigdy złego słowa nie powiem o polskich bankach. Próbowałem otworzyć konto za granicą
Są takie momenty, w których człowiek uzmysławia sobie, że w Polsce nie jest tak źle, jak mu się wydawało. Wystarczy złapać perspektywę. Ja taką złapałem na wyjeździe do Hiszpanii, bo coś podkusiło mnie do założenia rachunku w miejscowym banku.
Aplikacja bankowa się przycina, nie podoba mi się nowy layout, a konto niby jest darmowe, ale dopiero po spełnieniu szeregu warunków. Przyznaję, że w polskich bankach irytowało mnie na co dzień wiele drobiazgów. Aż do teraz.
Korzystając z uroków pracy zdalnej, ostatnie tygodnie spędziłem w Hiszpanii. Jako że zamierzam przyjeżdżać tu częściej uznałem, że założę konto w banku i poproszę o kartę debetową. Teraz zastanawiam się, czy nie był to gruby błąd.
Zanim przejdziemy do sedna, czyli kosmicznych opłat za prowadzenie rachunku, warto wspomnieć o przyjemności, z jaką wiąże się sam proces zdobywania numeru rachunku. Tak, dobrze czytacie – zdobywania. Po wszystkim czułem się, jak triumfator etapu kolarskiego, który w drodze na metę musiał wdrapać się na trzy szczyty pierwszej kategorii.
Jak doceniłem polskie banki
Co ciekawe nic tego nie zapowiadało. Miły pan przyjął mnie w placówce bankowej, bo takich ekscesów, jak zakładanie konta za pomocą selfie jeszcze u niego nie odnotowano. Bywa. Wypełniłem kilka papierków, szykuje się do finalizacji i nagle awaria systemu. Miły pan tłumaczy, że musimy poczekać, aż programiści poradzą sobie z usterką.
Okej, poczekam do popołudnia – pomyślałem.
Ale to nie tak. Awaria zaczęła się w czwartek rano. Pracownik banku obiecał, że oddzwoni, kiedy będzie po wszystkim. W czwartek się nie doczekałem. W piątek też nie. Problemy banku zakończyły się pod koniec tygodnia. W poniedziałek SMS. Umawiamy się na środę, bo placówka działa tylko do 14.00. Nie pytajcie o logikę.
Udało się więc za drugim podejściem. Od razu pytam, czy mogę wpłacić euro, bo wolałem wypłacić złotówki w polskim banku, wymienić je w kantorze i przywieźć do Hiszpanii. Tak taniej. Chyba. Taka sama oszczędność wiąże się z brakiem konieczności wykupowania płatnego pakietu w Revolucie, który pozwala na darmowe wypłaty z bankomatu tylko do 800 zł.
Co odpowiedział miły pan? Tak jak podejrzewacie – nie da się. Jego placówka nie przyjmuje wpłat gotówkowych. Muszę iść do tej na rogu. Ale jutro, bo ta druga wpłaty przyjmuje tylko między 9.00 a 11.00. Oszaleć można.
No to jazda. O 10.00 ustawiam się w ogonku klientów sięgającym ulicy. Wyjątkowo pada, więc okoliczności nie za ciekawe. Już chciałem zacząć kląć, że Polska to chory kraj, ale przypomniałem sobie, że dopiero z niej wyjechałem.
Po pół godzinie dostaję się do środka. Miła pani (obsługa w Hiszpanii generalnie jest miła) zadaje szereg pytań, upewniając się, że moje pieniądze nie pochodzą z działalności terrorystycznej, przemytu uchodźców ani parania się sutenerstwem. Niektórzy twierdzą, że dziennikarstwo to nie jest prawdziwa praca, ale idę w zaparte i mówię, że wszystko zarobiłem własnymi rękoma.
Mamy czwartek, zbliża się południe. Od pierwszej wizyty w banku minął prawie tydzień. Udało mi się w tym czasie założyć rachunek i wpłacić na niego pieniądze.
Darmowe konto w Hiszpanii... kosztuje fortunę
No właśnie, pieniądze. O kosztach dowiedziałem się dopiero na miejscu. Za proste utrzymanie rachunku przyjdzie mi zapłacić 120 euro. W przeliczeniu na naszą złotówkę ponad 550 zł.
Na początku poczułem się oszukany. Czyżby miły pan nie był wcale miły i wciskał mi pakiet premium z darmowymi połączeniami helikopterem z Madrytem w cenie?
Otóż nie. W ciągu ostatniego roku takie ceny zaczęły być standardem. Wcześniej, podpowiedział mi uprzejmie gugiel, za konto płaciło się 15-30 euro rocznie. W czasie pandemii stawki poszły w górę.
W wydawanej na południu kraju gazety „SUR” w wersji anglojęzycznej dowiedziałem się, że hiszpańskie banki rzucają zaporowe stawki za utrzymywanie rachunku, próbując nakłonić stałych klientów do inwestowania w inne produkty. Żeby zostać zwolnionym z opłat, trzeba posiadać kartę (i nią płacić) i przelewać na rachunek swoją pensję.
A i jeszcze drobnostka – przelewamy na rachunek inwestycyjny 10-20 tys, euro i wtedy rachunek jest darmowy.
Jeżeli nie mamy pod ręką prawie 50 tys. zł, nie ma rady. Trzeba przygotować na oddawanie bankowi kilku stówek w zamian za to, że pozwala nam trzymać w nim swoje pieniądze. Rekordziści doszli już do 240 euro rocznie, czyli przeszło tysiąca złotych. Nie chce krakać, ale z takimi zachętami do operowania bezgotówkowymi płatnościami Hiszpanie daleko nie zajadą. Ja w każdym razie już się zniechęciłem.