REKLAMA

Jesteś eko, daj na planetę. Nie dajcie się nabrać na nowy trik linii lotniczych

Przewoźnicy chcą przekuć nasze poczucie winy za latanie w zysk dla siebie. Lufthansa kusi: zapłać nam trochę więcej pieniążków, to zrekompensujemy CAŁĄ emisję dwutlenku węgla. Ty polecisz bez sumienia ciężkiego jak worek węgla, a my będziemy ekolinią. Nie dajcie się nabrać, bo to klasyczny greenwashing.

strajk-kolej-Lufthansa-Niemcy
REKLAMA

Co tak właściwie proponuje nam niemiecki przewoźnik? Lufthansa poinformowała, że linie zrzeszone w jej grupie (Lufthansa, SWISS, Austrian Airlines i Brussels Airlines) dodadzą do swojej oferty taryfę "green".

REKLAMA

Na razie testowo - wyłącznie klientom latającym z Danii, Szwecji i Norwegii. Wybór nie był zapewne przypadkowy, bo ten drugi kraj to przecież ojczyzna Grety Thunberg. Branża skarżyła się nawet, że przez wykreowany przez młodą aktywistkę wstręt do latania, spadły jej obroty.

Ile kosztuje latanie bez CO2?

Z ciekawości zajrzałem na stronę Lufthansy, żeby zorientować się, o ile rośnie cena biletu po wybraniu opcji ekologicznej. Ustawiłem połączenie między Kopenhagą a Sztokholmem w jedną stronę. Termin: październik.

 class="wp-image-1881709"

I teraz tak - wersja budżetowa to wydatek 561 koron duńskich, czyli 354 zł. Po dołożeniu do tego bagażu rejestrowanego lot kosztuje już 784 korony, czyli prawie 500 zł. Taryfa „green” oferuje nam w zasadzie te same bonusy. W zamian za poczucie, że troszczymy się o planetę, musimy jednak zapłacić 1082 korony, a to w swojskich polskich złotówkach równa się 685. To dokładnie tyle, ile przewoźnik śpiewa sobie za najbardziej wypasioną opcję z taryf ekonomicznych - Economy Flex.

W pierwszym odruchu miałem już krzyknąć: i tak warto! Chodzi przecież o naszą wspólną przyszłość. Tyle, że nie. Nieprzypadkowo napisałem zresztą, że dopłacając te 185 zł dostajemy tak naprawdę jedynie „poczucie”, że robimy coś dobrego.

Przewoźnik obiecuje, że 80 proc. emisji dwutlenku węgla zostanie zrównoważone przez certyfikowane projekty środowiskowe. Na stronie Lufthansy możemy nawet znaleźć szczegóły. Są to m.in.:

  • rekultywacja torfowisk w Niemczech
  • zastosowanie energooszczędnych kuchenek w Rwandzie i Kenii
  • ochrona zagrożonych lasów w Tanzanii
  • budowa biogazowni w Brazylii

Trochę zabawnie to z boku wygląda, bo emisje CO2 w ubogich krajach afrykańskich to akurat najmniejszy problem naszego świata. Ale redukcja emisji, to redukcja emisji. Trudno z tym polemizować.

Do tego Lufthansa dorzuca 20 proc. Takie oszczędności daje wykorzystanie zrównoważonych paliw lotniczych (SAF). I już. Mamy lot bezemisyjny, prawda?

No nie do końca. Problem emisji dwutlenku węgla został rozwiązany, ale ekolodzy łajają linie lotnicze nie konkretnie za samo CO2, ale za emisję gazów cieplarnianych ogółem. I tak się składa, co Lufthansa skrzętnie przemilczała, że z tą resztą ona i inni przewoźnicy nic nie robią.

Spójrzmy na liczby. Przed pandemią linie odpowiadały za 2,5 proc. globalnej emisji CO2, ale jej wkład w zmiany klimatu szacowano na 3,5 proc. (badanie dostępne tutaj). Ten jeden punkt procentowy to emisja, która również pochodzi ze spalania paliwa lotniczego. Samoloty emitują do atmosfery podtlenek azotu, sadzę, siarkę, parę wodną i tworzą na niebie smugi kondensacyjne. W większości jest to z puntu widzenia globalnego ocieplenia skrajnie niekorzystne zjawisko.

Sam dwutlenek węgla odpowiada za zmiany klimatu w jednej trzeciej, choć pojawiło się też badanie opublikowane w magazynie Nature, że tak naprawdę to tylko 10 proc. Reszta to sprawka pozostałych gazów cieplarnianych.

Lufthansa jednak dalej swoje:

REKLAMA

A ja mam wrażenie, że niemiecki przewoźnik uprawia tu klasyczny greenwashing. I to w dodatku za pieniądze pasażerów.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA