Nie mówcie o tym pasażerom, bo będą taniej kupować bilety na samolot. O tak idiotycznym apelu jeszcze nie słyszeliście
Przewoźnicy w trakcie zakupu biletu lotniczego od dawna próbują wyciągnąć od klientów dodatkową kasę. Ze statystyk wynika, że nieźle im to idzie. Dlatego w USA wybuchła potężna awantura, gdy administracja Joe Bidena zaczęła naciskać linie, by te zaczęły uczciwie informować o wszystkich opłatach. Zapytacie pewnie, co to może obchodzić pasażera z Europy? Odpowiedź na chwilę odłożę, choć odpowiedź brzmi: tak, powinno, i to z wielu powodów. W Stanach Zjednoczonych toczy się fascynująca debata, która sprowadza się do ustalenia, czy goniąc za zyskami, można robić pasażerów w konia.
Linie lotnicze odpowiedziałyby oczywiście, że o żadnym oszukiwaniu nie ma mowy. One tylko zachęcają do kliknięcia w link, podając najniższą możliwą cenę biletu na danym kierunku. To, że naiwny podróżny zwykle się nabiera, a potem z przerażeniem odkrywa, że przewoźnik próbuje mu naliczyć miliard innych opłat z możliwością wniesienia na pokład niewielkiej walizki na czele, to już zupełnie inna sprawa.
Amerykańscy politycy nie są tego tacy pewni. Pierwsze próby narzucenia liniom lotniczym bardziej transparentnej polityki odnośnie informowania o cenach starała się wprowadzić administracja Baracka Obamy.
Teraz do sprawy cen biletów lotniczych powrócił Joe Biden
Powinieneś znać pełen koszt swojego biletu w momencie, w którym porównujesz oferty
– stwierdził prezydent USA.
I się zaczęło. Amerykańcy przewoźnicy są oburzeni, że ktoś stara im się narzucić obowiązek przejrzystego prezentowania cen. Wściekły prezes American Airlines, jednego z największych przewoźników po tamtej stronie Atlantyku, napisał list do Amerykańskiej Komisji Papierów Wartościowych i Giełd.
Skarży się w nim na działalność agregatorów cen biletów, twierdząc że takie strony nie mają interesu we wciskaniu klientom dodatkowych usług. Efekt? Pasażerowie płacą najczęściej za goły bilet, a bezradna linia nie może nic z tym zrobić. Zaskakująca szczerość prawda? Ale tak w istocie jest.
Czytaj też: Reklamacja, rękojmia i gwarancja - nowe przepisy
Szef American Airlines brutalnie wyłożył kawę na ławę
W raporcie podsumowującym amerykańską branżę lotniczą w latach 2019-2021 IdeaWorksCompany pisze, że opłaty dodatkowe przekraczają jedną piątą dochodów linii lotniczych. Z punktu widzenia przewoźników działalność stron, które pozwalają szybko porównywać koszty podróży, jest zatem szkodliwa.
Witryny i aplikacje linii są tak skonstruowane, by maksymalnie przeczołgać klienta przed finalizacją transakcji. Nawet kolorystyka może sugerować, że opcja płatności jest tą domyślną. Bezpłatne alternatywy nikną pod szarością przycisków, sprawiających wrażenie nieaktywnych.
Cała ta dyskusja jest o tyle ciekawa, że w Europie przewoźnicy także walczą z działalnością agregatorów. Ryanair wpisał część z nich na czarną listę i grozi, że w przypadku odwołania lotu pojawią się trudności z reklamacjami. Zachwala też, że kupno biletu za pośrednictwem jego aplikacji jest po prostu tańsze. Ale jak widać to tylko część prawdy, bo Ryanair swój model działania skopiował właśnie z USA, a dokładnie od pioniera lowcostów Southwest Airlines.
Potem Ryanair przeniósł go na Stary Kontynent
Za Irlandczykami podążyła europejska konkurencja. Niedawno dodatkową opłatę za wybór miejsca wprowadziła Lufthansa. Jeśli chodzi o Ryanaira, to w pierwszym kwartale tego roku przeciętny podróżny wysupłał u Irlandczyków na dodatkowe opłaty 22,5 euro, czyli ponad 100 zł. Biorąc pod uwagę, że linia odprawiła w tamtym czasie 45 mln osób, łatwo policzyć, że opłaty wniosły do jej budżetu miliard euro.
Z takich pieniędzy nikt dobrowolnie nie zrezygnuje. Batalia o portfele pasażerów rozgorzała za oceanem, ale jeżeli prezydent Biden doprowadzi ją do legislacyjnego finału, to możemy być pewni, że pomysłem zainteresują się też przedstawiciele Komisji Europejskiej.