Podróże lotnicze odżyły, ale przewoźnicy nie mają do końca powodów do radości. Ryanair swoim zwyczajem chce jednak zrobić z cytryn lemoniadę i wykorzystać przeciwności losu tak, by w przyszłości zarabiać jeszcze więcej. Może się przeliczyć. Szef Grupy Ryanair Michael O'Leary ma zapewne świadomość, że jego firma stąpa po kruchym lodzie i w najbliższym czasie popyt na latanie może go zwyczajnie przerosnąć.
Jednym z największych problemów, z jakimi zmaga się dzisiaj branża lotnicza, jest brak dostępności nowych samolotów. Na opóźnione lub niezrealizowane zamówienia narzekają dyrektorzy wielu czołowych przewoźników z całego świata.
Producenci samolotów są w kropce
Firmę konsultingowa Cirium twierdzi, że Boeing i Airbus zmniejszyły swoje możliwości produkcyjne samolotów wąskokadłubowych odpowiednio o 31 i 45 maszyn miesięcznie. Przewoźnicy karnie ustawili się w kolejce. American Airlines szykuje się na scenariusz, w którym otrzyma ledwie 19 z 27 zamówionych boeingów 737 Max. To jednak nic w porównaniu z Ryanairem, który w trakcie pandemii poszedł na duże zakupy, zamawiając od amerykańskiego koncernu przeszło 200 samolotów.
Według harmonogramu Irlandczycy powinni dostać 51 nowych maszyn do końca kwietnia przyszłego roku. Dwadzieścia jeden z nich powinno trafić do lowcostu jeszcze w tym roku. Czy tak się stanie? O'Leary mówi, że bardzo w to wątpi.
O'Leary nie po raz pierwszy obruszył się na konferencji prasowej po pytaniu o dostawy samolotów. Trudno mu się dziwić. Wygłodniali turyści po zniesieniu restrykcji związanych z Covid-19 dosłownie rzucili się do systemów rezerwacyjnych. Szef Ryanaira mówi, że pod względem liczby klientów i wysokości cen nadchodzące Boże Narodzenie przebiło już wynikami te sprzed okresu pandemii. Przyznaje, że mocno go to zaskoczyło.
A to nie koniec. Lowcost podsumowuje swoje finanse i statystyki w okresie, który kończy się w marcu każdego roku. Obecne przewidywania mówią, że linia przebije swój rekord sprzed pandemii o ponad 17 mln osób i przewiezie 166,5 mln pasażerów.
Między wierszami możemy wyczytać, że w wakacje zrobi się jeszcze goręcej. Ryanair z jednej strony twierdzi, że obecne wzrosty są napędzane oszczędnościami pochodzącymi z czasów covidu, z drugiej podkreśla, że wysoka inflacja i kryzys zniechęcą ludzi do korzystania z usług droższej konkurencji. Co to oznacza?
Lowcosty będą górą
Zdaniem Michaela O'Leary to nie jest tak, że po opłaceniu potężnych rachunków za ogrzewanie mieszkania i wydaniu ogromnych sum na zakupach pasażerowie linii lotniczych zrezygnują z podróży. Zamiast tego poszukają jak najniższych cen. A te można znaleźć u Ryanaira, Wizzaira, easyJeta i innych niskokosztowych przewoźników.
Żeby stać się lotniczą Ikeą albo Lidlem, Ryanair musi jednak zagwarantować sobie odpowiednią liczbę maszyn. Do sklepu może wejść w zasadzie dowolna liczba klientów, z samolotami jest już z tym trochę trudniej. Ryanair w swoich social-mediach lubi dowcipkować, że zacznie upychać podróżnych na stojąco...
Ale te żarty już za kilka miesięcy mogą przestać być śmieszne. Amerykański odpowiednik Ryanaira linia Southwest Airlines przyznała niedawno, że sprzedała pasażerom większą liczbę biletów niż jest w stanie obsłużyć. Teraz, czekając na dostawę samolotów Boeinga i rekrutując nowych pilotów, zmniejszyła liczbę połączeń z 5 tys. na 4 tys. dziennie. Ryanair zmierzy się niedługo z podobnym ryzykiem, choć może w nieco innej skali.