Państwo Lewandowscy twarzami rowerów. Przekroczyli granicę marketingowej śmieszności?
Robert i Anna Lewandowscy mają bardzo wysoką wartość pod względem potencjału reklamowego i korzystają z tego na całego. Jednak nikt nie ma wątpliwości, że ten złoty okres ma się ku końcowi ze względu na naturalnie finiszującą fenomenalną karierę sportową reprezentanta Polski. Niestety niektóre z ostatnich kampanii reklamowych, w których swojej twarzy użycza pan Robert, noszą znamiona pewnej desperacji, jakby ktoś chciał kuć żelazo, póki gorące. Ogłoszona właśnie współpraca z rowerową marką Storm to już dla mnie przekroczenie granicy śmieszności we wciskaniu marketingowego kitu. (Fot. Facebook.com/rl9official)
Słyszeliście kiedyś o polskiej marce rowerowej Storm? Nie? Ja też nie, choć od dłuższego czasu „siedzę” w tematyce rowerowej i różnego typu rowerami rocznie przejeżdżam kilka tysięcy kilometrów (oraz kilkadziesiąt w górę). Wybitnych, tworzonych przez pasjonatów, często wysoko cenionych za granicą polskich marek rowerów nie brakuje, by wymienić tylko takie, jak NS Bikes, Rondo, Loca czy Antidote. Oczywiście są też popularne marki Kross, Romet, Unibike i wiele innych, bardziej lub mniej renomowane. Ale Storm?
Ambasadorzy marki
Najsłynniejsza samozwańcza polska „power couple” postanowiła wesprzeć producenta rowerów „z wielkimi ambicjami”, co powinno cieszyć, bo kasy za wizerunek polskiej gwiazdy sportu nie wyłożyła jakaś zagraniczna korporacja, tylko nasz rodzimy biznes. Czemu akurat Storm? Tak Robert Lewandowski wyjaśnił to w komunikacie firmy:
„Marzenia, ciężka praca, wielkie ambicje, stawianie na jakość i ciągły rozwój” – to zabrzmiało niczym opis polskiego Pinarello, Santa Cruz czy Mondrakera, czyli topowych, wysoko cenionych marek przez pedalarzy na całym świecie. Hm, czy mógł być jeszcze jakiś inny czynnik, który państwa Lewandowskich skłonił do współpracy z marką Storm... Chyba nie.
Tak czy inaczej, najwyraźniej mam braki w wiedzy branżowej i istnienie ambitnej marki Storm mi umknęło, dlatego wszedłem na jej stronę, by się doedukować. Pierwszym ostrzeżeniem była ikonka Wordpressa przy adresie stormrowery.pl w wynikach wyszukiwania w Google'u, ale nie czepiajmy się, zwłaszcza że sama witryna smstormbikes.com (tam jesteśmy przekierowywani) wygląda dość przyzwoicie. Ale co tam strona, zobaczmy te wspaniałe rowery!
Robert Lewandowski wcześniej o marce Storm nie słyszał
Robert Lewandowski z rozbrajającą szczerością przyznaje w komunikacie prasowym, że „o marce Storm po raz pierwszy usłyszał w momencie, gdy jej właściciel złożył mu propozycję współpracy” i właściwie to mogłoby wystarczyć. To zupełnie zrozumiałe w sytuacji, gdy ofertę marki Storm można skwitować jednym stwierdzeniem: są to takie generyczne rowery „marketowe”.
Nawet ktoś, kto czysto rekreacyjnie uprawia kolarstwo górskie, nie ma za bardzo czego szukać w dziale MTB tej marki, bo nawet topowy model o groźnej nazwie Shark MAN 29 8.0 to sprzęt, który co najwyżej ociera się o kategorię „rower górski” za sprawą niektórych komponentów. Jednak takie cechy, jak geometria czy koncepcja napędu są już zupełnie niedzisiejsze. Zaufania do producenta nie wzbudzają błędy w specyfikacji technicznej – manetka pomylona z przerzutką, często pisana z literówką marka Suntour i inne tego typu błędy. Prawdziwym kuriozum jest jednak fakt, że każdy model występuje tylko w jednym rozmiarze, co wynika z opisów rowerów.
Zostawmy jednak kategorię MTB. Modeli szosowych czy gravelowych nie ma w ogóle, a jeśli jakieś rowery mogą okazać się dla kogoś atrakcyjną propozycją, to może sprzęty typowo użytkowe z kategorii „treking” (sic!), „city” czy „cross”. Jest też trochę rowerów dla dzieci, ale czy czymś się wyróżniają? Nie jestem w stanie dostrzec takiej cechy, ale może są solidnie złożone, a to już byłby spory plus.
Jakich rowerów na rynku brakuje?
W tym momencie muszę wyjaśnić, że moim zarzutem wcale nie jest to, że Storm oferuje tanie rowery i nie jest tak, że byłbym zadowolony, gdyby to była kolejna manufaktura budująca superdrogie rowery na karbonowych ramach i topowych komponentach. Wręcz przeciwnie.
Byłbym zachwycony, gdyby Storm okazał się marką, która oferuje tanie, ale bardzo dobrze przemyślane rowery – z prostymi, ale świetnie dobranymi komponentami, z nowoczesną geometrią niespotykaną na niskim pułapie cenowym i pozbawione różnych naleciałości. Na przykład, zamiast pakować zupełnie zbędne w rowerach dla dzieci ciężkie sprężynowe amortyzatory jak cała marketowa konkurencja, mogłaby stawiać na możliwie niską masę, jak tacy producenci jak Woom, Early Rider czy Amulet.
Oczywiście to, komu swój wizerunek chcą sprzedać państwo Lewandowscy, jest ich sprawą, ale to nie znaczy, że nie można ocenić informacji, jakie za ich sprawą pojawiają się w przestrzeni publicznej. Gdyby chociaż przekaz był uczciwy i brzmiał mniej więcej „postanowiliśmy wesprzeć firmę Storm w dotarciu do szerszego grona klientów”, nie miałbym podstaw, by się czepiać. Gdy jednak o producencie rowerów marketowych, jakich tysiące zalegają w sklepach i na bazarach, nasz mówi językiem napuszonym, jakby chodziło o jedną z butikowych polskich marek rowerów, czuję lekkie zażenowanie.