Cztery sposoby, jak zbić fortunę na globalnym ociepleniu. Taka okazja się już nie powtórzy
Zmiany klimatyczne, które zachodzą na świecie, to z jednej strony zagrożenie dla całej ludzkości, a z drugiej - szansa na zarobek dla przedsiębiorców, mających pomysł, jak sprawić, by nasze życie było znośne. To trochę jak z czasami wynalezienia internetu. Ci, którzy szybko odnajdą się w nowych warunkach, mogą liczyć na naprawdę duże pieniądze.
Zacznijmy jednak od tego, że wbrew obiegowym opiniom, globalne ocieplenie nie przyniesie nam nic dobrego. W kontekście Polski rozprawiał się z tym rządowy raport „Polityka ekologiczna państwa 2030”, w którym mogliśmy wyczytać, że w okolicach Łodzi wyrośnie nam pustynia, za to w okolicach Doliny Wisły, Noteci i Drwęcy woda będzie co chwilę zalewać mieszkańców pobliskich miejscowości.
Nie przegap. Przeczytaj koniecznie
W kontekście wzrostu średniej temperatury ciekawie brzmią też wnioski przedstawione w pracy Global nonlinear effect, które dotyczą relacji między tym, co pokazuje słupek rtęci na naszym termometrze, a chęciami do pracy. Analizując dane z lat 1960-2010 z 166 krajów naukowcy doszli do wniosku, że najlepiej nam się pracuje przy 13 stopniach Celsjusza. To mniej więcej tyle, ile mamy w naszym kraju w maju i wrześniu.
W ujęciu ogólnorocznym do owych 13 stopni sporo nam jeszcze brakuje, bo średnia waha się w zależności od regionu od 7 do 9 stopni. W ostatnim czasie rekordy ciepła bijemy jednak praktycznie rok w rok. W naszym wypadku to akurat nie problem – w najbliższych dziesięcioleciach nasz kraj może po prostu dobrnąć od optymalnej temperatury. Gdyby nie anomalie w rodzaju pustynnienia i efektów topnienia lodowców, w wyniku których część Pomorza zniknie pod wodą, moglibyśmy nawet uznać, że to pewien pozytyw. Ale nie możemy.
Źle to wszystko wygląda także, gdy spojrzymy na resztę świata. Wzrost temperatury o 1 stopień może kosztować USA 1 proc. PKB, a do 2100 roku światowa gospodarka może stracić nawet 23 proc. produktu krajowego brutto.
Najmocniej po głowie dostaną jak zwykle najubożsi.
Wzrost temperatur najmocniej wpłynie na produktywność w Azji, Afryce i Ameryce Łacińskiej. Tak samo będzie w przypadku takich zjawisk jak susze i powodzie.
Te ostatnie uderzą zresztą w kiepsko zarabiających niezależnie od szerokości geograficznej. Anomalie pogodowe oznaczają gorsze plony i wyższe ceny w sklepach. A że im mniejszy budżet, tym większa jego część stanowią wydatki na jedzenie, to nie muszę chyba nikogo przekonywać, kto jako pierwszy będzie zmuszony zacisnąć pasa.
Tak samo będzie w przypadku przymusowych wyprowadzek. Topnienie lodowców z Antarktydy i Grenlandii podnosi poziom mórz o 3,4 mm rocznie (i przyspiesza!). Analitycy z Gazety Wyborczej policzyli, że gdy Bałtyk podniesie się o 25 cm, stracimy 1440 km2 powierzchni kraju. Co odpowiada mniej więcej trzem Warszawom. Kto najbardziej na tym ucierpi? Ano ci, którzy nie będą mieli środków ani możliwości, by przenieść się w wyżej położone rejony.
Walka ze zmianą klimatu jest więc nieunikniona. Zarobią na niej ci, którzy znajdą efektywny sposób na ograniczanie emisji CO2 do atmosfery albo ułatwią ludziom życie na podgrzewającej się planecie. Po drodze przeczytamy oczywiście o całej masie bezsensownych pomysłów, których twórcy będą chcieli się tylko podczepić pod rodzący się trend świadomej konsumpcji. Ale to niestety nieuniknione. Podobne zjawisko obserwujemy przecież np. w przypadku żywności ekologicznej albo ruchu zero waste.
O tym, że na globalnym ocieplenie będzie można zarobić przekonana jest też finansjera. Analitycy z Environmental Business International policzyli kilka lat temu, że w samym USA rynek dostosowywania się do zmian klimatu jest wart 700 mln dol. Do 2020 r. miał osiągnąć wartość 2 mld dol.
W tym czasie The International Finance Corporation (IFC) ogłosiła utworzenie funduszu obligacji dla zielonych inwestycji. Real Economy Green Investment Opportunity ma wesprzeć rentowne inwestycje klimatyczne na całym świecie kwotą miedzy 500 a 700 mln dol.
Żyły złota w czasach globalnego ocieplenia - subiektywny przegląd
1. Zasysacz CO2
Plany stworzenia bezemisyjnej gospodarki brzmią dzisiaj trochę jak mrzonki. Jest jednak inny pomysł, by pozbyć się z atmosfery dwutlenku węgla. Wprowadza go na coraz szerszą skalę startup Climeworks, który buduje ogromne zasysacze C02.
Te urządzenia działają jak potężne odkurzacze przechwytujące powietrze i usuwające z niego CO2 za pomocą filtrów. Maszyna jest złożona z 40 metrowych kontenerów, a do jej napędzania używana jest energia pochodząca ze spalania odpadów.
Co jednak dzieje się z zebranym dwutlenkiem węgla? Gaz trafia do szklarni, gdzie wspomaga wzrost warzyw. CO2 jest uwalniane dopiero po skonsumowaniu ich przez nas – można więc powiedzieć, że produkowany jest w naturalny sposób. W przyszłości CO2 można też połączyć z wodą i produkować paliwo do samolotów.
Twórcy startupu szacują, że do przechwycenia 1 proc. globalnej emisji trzeba byłoby postawić 300 tys. pochłaniaczy. Pierwszy z nich powstał w Szwajcarii, kolejny ruszył na Islandii, gdzie energia jest czerpana ze źródeł geotermalnych, a CO2 magazynowane pod ziemią.
Czy znajdą się zainteresowani tym projektem? Dość powiedzieć, że startup podpisał już umowę z Coca-Colą, która chce wykorzystać CO2 schwytane z atmosfery i gazować nim swoje napoje.
2. Chłodne miasta
Swego czasu mroźne miasto ze stanu Minnesota o nazwie Duluth (tylko mi kojarzy się to z planetą Hoth z Gwiezdnych Wojen?) zamówiło na miejscowym uniwersytecie opracowanie pakietu rozwoju gospodarczego i marketingowego. Naukowcy myśleli, myśleli i w końcu wskazali idealne hasło reklamowe – „klimatoodporne Duluth”.
Włodarze miasta stwierdzili, że ogłoszenie się miejscem odpornym na zawirowania związane z globalnym ociepleniem zachęci ludzi do osiedlania się w okolicy. W sukurs polityce marketingowej Duluth przyszedł zresztą Jesse Keenan z Harvard University. Amerykanin podkreśla, że w Duluth i tak jest chłodniej niż w większości miejsc w USA, więc nawet podniesienie temperatury sprawi, że w 2080 miasteczko będzie przypominać klimatem dzisiejsze Ohio.
Duluth sprzyja też położenie w głębi lądu, co chroni je przed wzrostem poziomu morza i bliskość jeziora Superior (jednego z kompleksu Wielkich Jezior). Te ostatnie jest rezerwuarem świeżej, pitnej wody. A znawcy tematu już teraz apelują, że dostęp do niej będzie jednym z głównych czynników przyszłych wojen na świecie.
Drugim amerykańskim miastem wskazanym przez Keenana jest Buffalo w stanie Nowy Jork.
3. Ratunek przed zalaniem
Kolejnym dość perspektywicznym zajęciem może się okazać ratowanie miast przed zalaniem. Tą działkę chce sobie zagospodarować firma Flood Control America, która sprzedaje stalowe ściany przeciwpowodziowe do szybkiego montażu i demontażu. Przedsiębiorstwo chwali się swoimi instalacji w różnych miastach Stanów Zjednoczonych, m.in. w Nowym Jorku.
Z polskich smaczków – na globalnym ociepleniu postanowił zarobić przedsiębiorca Jerzy Pietrucha. Jego firma produkuje m.in. przenośne bariery przeciwpowodziowe, uszczelnia wały i brzegi rzek. W 2016 r. Pietrucha otworzył zakład produkcyjny na Filipinach, skąd wysyła towar na Azję Południowo-Wschodnią i Australię.
4. Odzyskiwanie wody
W czasach, gdy firmy z Dubaju na poważnie rozważają wożenie na Półwysep Arabski gór lodowych (uwzględniając, że część po drodze się roztopi), temat pozyskiwania wody pitnej jest jak najbardziej aktualny. Pomysłów jest wiele. Niektórzy, jak ThinAir Water, chcą brać ją z atmosfery, inni proponują odsalanie wody morskiej, wykorzystując do tego wyłącznie energię słoneczną.
Liderem jest tu rzecz jasna Izrael. Woda, która płynie dzisiaj do mieszkań w 75 proc. pochodzi z zakładów, które zajmują się odsalaniem mórz.
Możliwości zarobienia na zmianach klimatu jest oczywiście dużo więcej. Obejmują one przecież przestawianie energetyki na odnawialne źródła energii, elektromobilność, produkcję bezemisyjnego paliwa czy energooszczędnych domów. Podstawą jest zrozumienie, że ten trend okaże się zapewne nieodwracalny. A to w naszym kraju idzie dość opornie.