Liczba dnia: cztery. Tyle w złotówkach, nie euro, kierowcy Bolta dostają za jeden przejazd
Gdyby Bolt zaczął przyjmować płatności w gotówce, kierowca po otrzymaniu 5-złotowej monety powinien sięgnąć do portmonetki w poszukiwaniu drobnych. No, chyba, że po wielkopańsku zostawilibyśmy mu napiwek. Bolt zmienił stawki minimalne za jeden kurs. Teraz ceny zaczynają się od 5 zł, co oznacza, że po odliczeniu prowizji w kieszeni zostaje dokładnie 4 zł. Brutto.
Być może to ostatni akord wojny na polskim rynku przewozów. Być może po 1 stycznia i wejściu w życie lex Uber wrócimy do zwykłej, nudnej i szarej rzeczywistości. Być może. Ale na razie możemy zakładać okulary 3D, prażyć popcorn i przyglądać się jak Uber i Bolt toczą epicki bój o klienta.
Nie jest to może walka szczególnie filmowa, bo rycerzy w lśniących zbrojach zastąpili Ukraińcy w Skodach Fabiach na gaz, ale za to pojedynek toczy się naprawdę. I to tuż pod naszymi nosami, bo polem bitwy stały się ulice polskich miast.
4 zł za przejazd
W tej chwili, w ostatnich miesiącach, w których przewozy są jeszcze nie do końca uregulowane, walka wchodzi w najciekawszą fazę. Kojarzycie ten moment, gdy gangsterzy po 10-minutowej strzelaninie orientują się, że nie mają w magazynkach już ani jednego naboju i rzucają się na siebie? Nastrój grozy i napięcia gładko przechodzi wtedy w zwykłą farsę. Tak samo jest dzisiaj z rywalizacją Bolta i Ubera. Obie spółki to rewolwerowcy niezdarnie szamocący się na ziemi w tumanach kurzu.
Jeden z kierowców Bolta pokazał właśnie maila, z którego wynika, że pod koniec sierpnia estońska platforma zmieniła cenę minimalną w Kaliszu na 6 zł. Jego koledzy szybko sobie policzyli, że odejmując 20 proc. prowizję, zostanie im z tego równo 4 złote i 80 groszy. A do tego trzeba jeszcze odliczyć podatek. Postanowiłem zapytać Bolta o ceny w innych miastach.
Okazało się, że najtaniej jest w tej chwili w Szczecinie. Tam pasażer może pojechać już za 5 zł. Odliczając prowizję daje to równe 4 zł.
Nawet bez daniny na rzecz państwa wychodzi, że to mniej niż cena za litr benzyny. Co oznacza, że nawet jeśli kierowca stoi w momencie zamawiania kursu niedaleko nas, to zarobek za dojazd plus realizację zlecenia (za 5-6 zł przejedziemy ze 2 km), zostanie w dużej mierze zjedzony przez koszty paliwa. To prawie tak, jakby klient jechał własnym samochodem. Tyle, że z prywatnym szoferem, bez ubezpieczenia i nie musząc martwić się o to, że w trakcie jazdy zacznie mu coś stukać w zawieszeniu.
Z punktu widzenia kierowcy tak wesoło już nie jest. W mailu Bolt przekonuje wprawdzie dowcipnie, że paradoksalnie – niższa cena minimalna oznacza większe zarobki, ale przy tym poziomie cen to już raczej walka o to, by na koniec dnia wyjść ponad kreskę. O większych zyskach już nawet nie wspominając. No, chyba, że wykręca się większe liczby kursów i włącza aplikację w określonych godzinach. Wtedy kierowca może się załapać na bonusy, które sprawiają, że wożenie pasażerów zaczyna być pracą. Wiecie, taką za którą otrzymuje się pieniądze.
Bolt kontratakuje
Ruch estońskiej platformy został wykonany w podobnym czasie, w którym na cięcia zdecydował się Uber. Konkurent Bolta ściął cenę minimalną w Warszawie do 8 zł, za przejechany kilometr chce od klienta złotówkę, a za minutę jazdy 35 groszy.
Bolt nie pozostał dłużny. Rozesłał do użytkowników maila zaczynającego się od słów: Wiemy, że rano dostałeś złą wiadomość. Dlatego teraz dostaniesz dobrą. A nawet dwie dobre. I obiecał pompowanie ruchu za pomocą promocji dla klientów, które mają zostać sfinansowane z firmowej kieszeni. Minimalna cena miała też pójść do góry do 10 zł. Mowa tu jednak o warszawskim rynku. Obie platformy dostosowują ceny konkretnie pod warunki danego rynku.
Niezależnie od tego, czy mówimy o stolicy czy mniejszych miastach, ceny robią się jednak absurdalnie niskie i nic dziwnego, że na głowę przedstawicieli obu spółek sypią się gromy. A na taki obrót sprawy liczy zapewne Free Now, który szybko się rozrasta i szuka nowych kierowców. Może się okazać, że Uber i Bolt podkładając sobie nawzajem nogi, utorują tej taksówkarskiej aplikacji drogę na szczyt. A to byłby już prawdziwy chichot historii.