Na tydzień przez rozpoczęciem nowego roku szkolnego relacje między Ministerstwem Edukacji i Nauki a Związkiem Nauczycielstwa Polskiego są bardzo złe. Obie strony zarzucają sobie wzajemnie działanie na szkodę polskiej szkoły. Według resortu związkowcy są politycznie powiązani z totalną opozycją. ZNP zaś uważa, że resort wszystko na siłę upraszcza i nie przygotowuje się na coraz bardziej oczywiste zagrożenia. Dlatego nauczyciele już 1 września organizują akcję protestacyjną.
Ministerstwo Edukacji i Nauki pod rządami Przemysława Czarnka nigdy nie pałało szczególnym uczuciem do ZNP. Z nieukrywaną wzajemnością. I teraz, raptem na kilka dni przez startem kolejnego roku szkolnego, poziom wzajemnej niechęci wydaje się rekordowy. Związek Nauczycielstwa Polskiego już na 1 września zapowiada akcję protestacyjną. Jej szczegóły mamy poznać w przyszłym tygodniu.
Tym samym strajk nauczycieli znowu wisi na włosku. Chociaż wiceminister edukacji i nauki Dariusz Piontkowski w Sygnałach Dnia radiowej Jedynki stwierdził jednoznacznie, że dzisiaj nie ma żadnych powodów do organizowania tego typu protestu. Nauczyciele mają jednak zgoła odmienne zdanie.
Ile zarabia nauczyciel? Różne dane resortu i związkowców
Nie jest tajemnicą, że główna oś sporu dotyczy pieniędzy. Nauczycielom zwiększono od 1 maja uposażenia o 4,4 proc. Dodatkowo nauczyciele kontraktowi i stażyści otrzymają 1 września podwyżkę w wysokości 8-10 proc. Zdaniem wiceministra Dariusza Piontkowskiego dzięki temu zaczynający pracę w szkole nauczyciel stażysta już na starcie będzie miał wyższe wynagrodzenie o 20 proc.
Nauczyciele jednak nie zostawiają na tych wyliczeniach suchej nikt. Ich zdaniem takie wynagrodzenia są możliwe, ale tylko w przypadku pracy co najmniej na dwóch etotatach.
Wyższe pensum to więcej wakatów
Dariusz Piontkowski przekonuje jeszcze, ze nauczyciel dyplomowany mógł zarabiać nawet 7500 zł na rękę, ale na przeszkodzie tych zwyżek stanęli sami nauczyciele, którzy nie zgodzili się na podwyższenie pensum z 18 do 22 godzin. Ten proces miał trwać nawet trzy lata, bo jak przyznaje resort edukacji: zmiany w pensum będą się wiązały z ruchami kadrowymi. Ale po stronie związkowców nie było zgody na takie rozwiązanie. Aprobaty nie wyraził nie tylko ZNP. Bardzo ostro też na takie propozycje zareagowali związkowcy z NSZZ Solidarność. Ich zdaniem podwyższenie pensum, spowoduje jeszcze większe odejścia z pracy nauczycieli niż teraz i w efekcie w całym kraju może być nawet 50 tys. wakatów.
Już teraz w polskich szkołach ma brakować od 12 do nawet 17 tys. nauczycieli. ZNP szacuje, że może brakować w całym kraju nawet 20 tys. belfrów. Tymczasem nauczyciele mają zupełnie inny pomysł na swoje pensje. Już w lipcu ZNP wzywał rząd i resort edukacji do podjęcia konkretnych rozmów na ten temat.
MEiN na razie przedstawiło inną propozycję: podwyżka 9 proc. od 1 stycznia 2023 r. Zdaniem nauczycieli to jednak nijak nie wyrównuje obecnych wyzwań inflacyjnych.
Strajk wisi na włosku
Czy w związku z tymi nieporozumieniami na linii ZNP - Ministerstwo Edukacji i Nauki można spodziewać się jakiś protestów w szkołach? Start roku szkolnego ma być spokojny, ale nie wiadomo, co potem.
Być może uda się wypracować wspólne stanowisko w trakcie prac zespołu ds. statusu zawodowego pracowników oświaty. Ostatni raz zebrał się 7 grudnia 2021 r. i wtedy obrady zerwał minister Przemysław Czarnek.