Rozmowy rządu z górnikami skończą się trzęsieniem ziemi. Umowy ws. cięć pensji i wydobycia nie będzie?
W ostatni weekend w kilku śląskich miastach przez wstrząsy w kopalni Murcki-Staszic mocniej zatrzęsła się ziemia i roztańczyły się meble. Ale to jeszcze nic w porównaniu z tym, co za chwilę może się dziać w związku z prowadzonymi z rządem rozmowami o restrukturyzacji górnictwa.
Informacja o wynikach prac zespołów roboczych w poszczególnych spółkach, a także strategia transformacji sektora węgla kamiennego, mechanizm finansowania spółek górniczych w procesie transformacji oraz model funkcjonowania funduszy inwestycyjnego - tak wygląda agenda spotkania zaplanowanego na 15 grudnia w Śląskim Urzędzie Wojewódzkim w Katowicach. Już na pierwszy rzut oka widać, że w harmonogramie tej dyskusji między rządem a górnikami zabrakło najważniejszego, czyli podpisania umowy społecznej, zakładającej i konieczne cięcia (w wydobyciu, w pensjach) i niezbędne nakłady (te tylko na kopalnie PGG wyliczono na ok. 2 mld zł w pierwszym okresie). Umowa ma być przedstawiona jak najszybciej Komisji Europejskiej, by dać zielone światło i móc podczepić polskie kopalnie pod finansową kroplówkę. Bo bez tego to już długo nie pociągną.
Może w druku Ministerstwa Aktywów Państwowych, które zaprasza do rozmów górników do Katowic, znalazł się błąd i ktoś po prostu zapomniał wpisać punktu o podpisaniu tej umowy? Przecież takie założenie jest fundamentem umowy podpisanej z kolei między rządem a górnikami pod koniec września. Wtedy powołano do życia zespoły robocze i wtedy też umówiono się na 15 grudnia.
Niestety to nie pomyłka. Do podpisania ostatecznych ustaleń ze związkowcami górniczym nie dojdzie w wyznaczonym czasie. Bo chociaż przekonywano nas, że obie strony dogadują się doskonale, to okazuje się, że i rozbieżności też są. I to całkiem poważne.
Największą przeszkodą wydobycie węgla w 2021 r.
Nikt nam nie przedstawił żadnego dokumentu. Niczego jeszcze nie widzieliśmy na oczy
– mówi Bogusław Ziętek, szef Sierpnia 80.
I potwierdza wcześniejsze słowa Bogusława Hutka, szefa górniczej „Solidarności” o tym, że na podpisanie umowy do 15 grudnia nie ma żadnych szans.
Górnicy mówili już w drugiej połowie listopada, wskazując przy okazji na największą rozbieżność, czyli planowany poziom wydobycia węgla w przyszłym roku. We wrześniu mowa była o mniejszej produkcji o ok. 3 mln ton, co jeszcze było do przełknięcia dla górników. Ale o propozycji dotyczącej ograniczeń w wysokości 7 mln t już nie chcą słyszeć.
To mniej więcej tyle, ile w sumie wyprodukowano w Polsce w maju (3,19 mln t) i czerwcu (3,83 mln t). I nieco więcej niż jest węgla na przykopalnianych zwałach, gdzie we wrześniu było jeszcze 7,81 mln ton węgla (w październiku 6,69 t).
To oznacza likwidację trzech kopalń PGG. Tego, też nikt z nami nie konsultował. My na to się nie zgadzaliśmy
– twierdzi Bogusław Ziętek.
Górnictwo musi zmniejszyć wydobycie. Alternatywą bankructwo
Ministerstwo Aktywów Państwowych zdania raczej nie zmieni. Reprezentujący resort w tych rozmowach Artur Soboń, pełnomocnik ds. transformacji górnictwa i energetyki, chce pokazać projekt porozumienia, w którym zapotrzebowanie na energię z węgla zmniejszone jest właśnie o ok. 7 mln t. Warto jednak w tym miejscu zaznaczyć, że produkcja czarnego złota w kraju nad Wisłą i tak już leży na łopatkach nie od dziś. Do marca jeszcze jakoś było z wydobyciem na poziomie ok. 5 mln t. Ale potem było już tylko gorzej.
W kwietniu wydobyto zaledwie 4,24 mln t węgla, a w maju 3,19 mln t. W czerwcu nie było wcale lepiej - 3,83 mln t. Po wakacjach byliśmy świadkami lekkiego odbicia. We wrześniu wydobyliśmy 4,40 a w październiku 4,43 mln t węgla. Ocknęła się też nieco sprzedaż. W październiku udało się znaleźć kupców na 5,51 mln t surowca. Wcześniej nie można było w tym roku przekroczyć pod tym względem bariery 5 mln t. W efekcie pierwszy raz od dłuższego czasu zmalały przykopalniane zwały. Było tam jeszcze we wrześniu 7,81 mln t, a w październiku 6,69 mln t.
Pomimo wyraźnego spadku przy kopalniach pozostają ogromne ilości węgla. Rok temu w październiku było tam 4,67 mln t. W październiku 2018 r. - 2.08 mln t, a w tym czasie w 2017 r. - 2,22 mln t. Wszystko przez to, że obecnie więcej węgla produkujemy niż sprzedajemy. Tak właśnie puchną przykopalniane zwały i pogarsza się sytuacja finansowa polskiego górnictwa. Kondycja sektora po trzech kwartałach 2020 r. jest tragiczna: przychody mniejsze o ponad 3,5 mld zł, a strata na sprzedaży wynosi już 2,2 mld zł.
Aktywa węglowe w jednych rękach
Wszystko wskazuje na to, że rząd - podobnie jak w sprawie ograniczenia wydobycia węgla o 7 mln t - chce postawić górników przed serią faktów dokonanych. Tak też jest w przypadku opracowywanej, wspólnie z doradcą KPMG Advisory, koncepcji wydzielenia aktywów i bloków węglowych do oddzielnego podmiotu. Przy czym w żadnej mierze nie chodzi o konsolidację spółek, z których będą wydzielone. Tym samym rząd ma przejąć aktywa m.in. Tauronu czy PGE do końca marca 2021 r.
Związkowcom niezbyt jednak podoba się taki plan. Ciut bowiem przypomina im sytuację z czasów grzebania Kompanii Węglowej. W 2014 r. spółka była na skraju bankructwa. Polski węgiel stawał się coraz droższy, a nasza technologia wydobycia przestarzała i również zbyt kosztowna. Rok wcześniej straty sięgnęły już 699 mln zł. Potem w sukurs przyszedł ZUS i odroczenie dla Kompanii na półtora roku płatności składek.
Ale to zdało egzamin na bardzo krótko. I rządzący (premierem wtedy była Ewa Kopacz) zamiast postawić na zdecydowanie odważniejsze posunięcia, dzięki którym bylibyśmy dzisiaj w nieco innym miejscu w kontekście neutralności klimatycznej i Zielonego Ładu UE, poszli na łatwiznę i stare zamienili na nowe. W 2016 r. Kompanię Węglową zastąpiła Polska Grupa Górnicza. Dzisiaj z kolei ta spółka jest na granicy utraty płynności finansowej. Tak naprawdę ratunek dla niej jest tylko jeden: pomoc ze strony Polskiego Funduszu Rozwoju. Kiedy to może nastąpić? Zgodnie z wcześniejszymi deklaracjami przedstawicieli PFR: po przedstawieniu planu restrukturyzacji PGG.