400-proc. podwyżki cen gazu to początek. Gazprom znów miesza, tym razem celuje tylko w Polskę
Coraz bardziej zagęszcza się na gazowej szachownicy. Rosja chce dalej odgrywać na niej wiodącą rolę, zwłaszcza że projekt unijnej taksonomii ma traktować gaz ziemny jako paliwo zielone. Polska spod tego energetycznego topora ma uciec dzięki Baltic Pipe, czego Moskwa nie potrafi odżałować i w rewanżu żąda wyższych cen w ramach kończącego się w tym roku kontraktu jamalskiego.
Rosja przez lata uzależniała całą Europę od gazu i teraz bardzo chce odcinać od tego kupony. Gazprom zaczął manipulować dostawami już w zeszłoroczne wakacje. W efekcie zapasy surowca w europejskich magazynach były coraz mniejsze, co z kolei miało wpływ na cenę gazu, która tylko w 2021 r. wzrosła pięciokrotnie.
Ale to jeszcze nie koniec gry Moskwy, która szantażem energetycznym nie tylko stara się załatwić sprawy gospodarcze, ale też wywiera coraz większą presję militarną na Ukrainie i na państwach NATO. Teraz oko Saurona, oj przepraszam, Gazpromu skierowało się na Polskę.
Rosyjski koncern chce zmienić ceny związane z kontraktem jamalskim. Ponieważ PGNiG nie ma zamiaru się na to zgodzić, Gazprom odwołuje się do międzynarodowego arbitrażu. Rosjanie zapewniają, że zależy im na porozumieniu. Naprawdę?
Strona rosyjska pozostaje również otwarta na poszukiwanie rozwiązania sporu w drodze negocjacji handlowych
– czytamy w komunikacie Gazprom Export.
Gazprom chce nowe ceny gazu wysyłanego do Polski
Zgodnie z warunkami kontraktu jamalskiego, który obowiązuje od 1996 r., a ma zakończyć się z końcem 2022 r., strony mogą występować o zmianę warunków co trzy lata. Wcześniej Rosjanie zawnioskowali do PGNiG o rewizję ceny gazu ziemnego dostarczanego w ramach kontraktu od 1 listopada 2017 r. Ale Polacy nie zgodzili się na takie rozwiązanie. Moskwa poszła więc o krok dalej.
PGNiG nie chce przystać na żądania Gazpromu. Spółka obiecuje w tej sprawie podjęcie odpowiednich kroków w celu dochodzenia swoich praw i ochrony interesów.
Polska chce odejść od węgla za pomocą gazu, ale nie z Rosji
Rzecz jasna gra nie toczy się wyłącznie o wartość kontraktu jamalskiego. Moskwa zdaje sobie sprawę, że wiele krajów, w tym Polska, zamierzają odchodzić od węgla zwiększając udział gazu ziemnego w miksach energetycznych.
Dlatego od miesięcy Władimir Putin naciska, gdzie tylko może, żeby jak najszybciej uruchomić Nord Stream 2, który ma transportować gaz ziemny do Europy Zachodniej. Z Polską Rosja ma większy kłopot, bo Warszawa jeszcze w tym roku uruchomi łączący z norweskimi złożami gazu rurociąg Baltic Pipe (maksymalna przepustowość to 10 mld msześć. gazu ziemnego rocznie) i w ten sposób zerwie z uzależnieniem energetycznym od Rosji.
Moskwa pomyślała, że dopóki nie ruszą dostawy z Norwegii do Polski, to wyciśnie z nas jak najwięcej się da.
Ma też chrapkę na kolejne inwestycje gazowe w Polsce, którym zielone światło daje UE. Ostatni projekt unijnych regulacji zakłada, że zarówno gaz ziemny, jaki i energetyka jądrowa zostaną uznane za OZE. Co ciekawe: tak bardzo dopingujący polityce klimatycznej UE Berlin sam w tym roku zamknie połowę swoich elektrowni atomowych, ale już przepisów dotyczących gazu ziemnego – paliwa kopalnego emitującego CO2 – nie krytykuje. Musi jakoś dziurę po blokach jądrowych załatać. Rosjanie z Nord Streamem 2 czekają więc tylko na sygnał.
Takie ujęcie w unijnej taksonomii gazu ziemnego jest w sumie też na rękę Polsce, która na tym opiera swoją powolną dekarbonizację. Urząd Regulacji Energetyki opublikował szczegóły aukcji rynku mocy, przeprowadzonej w grudniu 2021 r., na dostawy w 2026 r. W ten sposób zakontraktowano 7,2 GW, z czego najwięcej należy do źródeł gazowych - 3 GW (42 proc.).
Tym samym do 2030 r. dostępna moc na gazie w Polsce urośnie do przeszło 8 GW. Chodzi m.in. o nowe elektrociepłownie PGE (np. w Bydgoszczy, czy Kielcach), należącą do Orlenu i Energii elektrociepłownie w Ostrołęce, czy w Poznaniu, która ma wybudować spółka należąca do ZE PAK.